Łukasz Orbitowski “Inna dusza” – recenzja książki w #5na1

Na kalen­da­rzu wybił PIĄTY wrze­śnia, co jak wie­cie albo i nie, jest dniem publi­ka­cji recen­zji w naszym blo­ger­skim pro­jek­cie #5na1, w któ­rym pię­ciu nie­za­leż­nych blo­ge­rów (trzy pięk­ne kobie­ty i dwóch twar­dych męż­czyzn) recen­zu­je jed­ną i tę samą książ­kę. Wrze­sień to taki dziw­ny mie­siąc, że raczej nie za bar­dzo moż­na go trak­to­wać ina­czej, niż poważ­nie – roz­po­czę­cie roku szkol­ne­go, rocz­ni­ca napa­ści Niem­ców i Sowie­tów na Pol­skę, Per­so­wie dosta­li w dupę pod Sala­mi­ną a Wła­dy­sław Łokie­tek zre­mi­so­wał pod Płow­ca­mi z Zako­nem Krzy­żac­kim. Jak sami widzi­cie, nie ma się z cze­go cie­szyć. Dla­te­go nasza dzi­siej­sza powieść też weso­ła nie jest, wręcz prze­ciw­nie – Łukasz Orbi­tow­ski “Inna dusza” dosko­na­le się w ten kli­mat wpisuje.

Może zdą­ży­li­ście się już zorien­to­wać, może nie, ale ja do kul­tu­ry pod­cho­dzę bar­dziej jak do roz­ryw­ki, niż głęb­szej reflek­sji czy roz­trzą­sa­nia każ­de­go zda­nia, minu­ty fil­mu pod kątem zna­czeń, nawią­zań, prze­sła­nia albo dru­gie­go dnia. Życie dostar­cza mi samo tylu tema­tów do głęb­szych prze­my­śleń, że nie muszę sobie ich jesz­cze dokła­dać. Co wca­le nie prze­szka­dza temu, żebym cza­sem się­gnął po coś, co abso­lut­nie nie jest stric­te roz­ryw­ko­we i na pew­no nie jest lek­kie, łatwe czy przy­jem­ne. Reagu­ję wte­dy na dwa spo­so­by. Albo wzru­szam ramio­na­mi i stwier­dzam, że jestem za tępy, żeby zro­zu­mieć zamysł twór­cy i żału­ję zmar­no­wa­ne­go cza­su (tak było po obej­rze­niu np. osca­ro­wych “Gan­gów Nowe­go Jor­ku” czy “Avia­to­ra”), albo z wiel­kim opa­dem szczę­ki podzi­wiam geniusz auto­ra i dłu­go nie mogę wyrzu­cić z gło­wy myśli o tym, cze­go wła­śnie byłem świad­kiem (tak było np. po “Requ­iem for a dre­am”).

W przy­pad­ku powie­ści Orbi­tow­skie­go zosta­łem bli­żej tego dru­gie­go sta­nu. Z twór­czo­ści auto­ra wpa­dła mi w oko, a raczej w ucho, jed­na jedy­na rzecz – mia­no­wi­cie rewe­la­cyj­ne słu­cho­wi­sko “Wywiad z Boru­tą” powsta­łe w ramach pro­jek­tu Legen­dy Pol­skie. Podob­nie jak do tej pory nie zetkną­łem się z inny­mi powie­ścia­mi wyda­ny­mi w Serii Na/Faktach. Kil­ka słów o tej­że – zamysł był taki, aby wyda­wać powie­ści, któ­re zain­spi­ro­wa­ne są praw­dzi­wy­mi wyda­rze­nia­mi, ale trak­tu­ją je w spo­sób cał­ko­wi­cie dowol­ny, więc w efek­cie powsta­je dzie­ło nie­ba­nal­ne i umy­ka­ją­ce jed­no­znacz­nej kla­sy­fi­ka­cji gatun­ko­wej. Nie stop­niuj­my napię­cia - tutaj uda­ło się to zna­ko­mi­cie, cho­ciaż na pierw­szy rzut oka nie mia­ło pra­wa. Dlaczego?

Fabu­ła… To nie fabu­ła jest tutaj naj­waż­niej­sza. Nie jest też jakoś szcze­gól­nie odkryw­cza (w koń­cu wszy­scy wie­dzą, co się wyda­rzy­ło – prze­cież to na fak­tach), czy ory­gi­nal­na: histo­ria nasto­lat­ka – Jędr­ka, któ­ry z zim­ną krwią mor­du­je dwie oso­by (zosta­je zła­pa­ny dopie­ro po dru­gim mor­der­stwie, pierw­sze ucho­dzi mu na sucho), dosta­je doży­wo­cie, koniec, fan­fa­ry, niech żyje nasz wymiar spra­wie­dli­wo­ści i orga­na ści­ga­nia. Pozna­je­my ją opo­wia­da­ną przez jego przy­ja­cie­la Krzysz­to­fa “w cza­sie rze­czy­wi­stym”. Moż­na było z tego zro­bić powieść kry­mi­nal­ną, któ­ra praw­do­po­dob­nie zgi­nę­ła­by w odmę­cie powie­ści obec­nych teraz na ryn­ku. Pol­ska lite­ra­tu­ra kry­mi­nal­na prze­ży­wa rene­sans i to mogło­by się udać, ale raczej nie powsta­ło­by nic tak ory­gi­nal­ne­go, jak powsta­ło. Ot, kolej­ny ofi­cer śled­czy, pro­ku­ra­tor, pro­fi­ler czy inna gwiaz­da kry­mi­na­li­sty­ki roz­wią­zu­ją­ca mniej lub bar­dziej skom­pli­ko­wa­ną i mniej lub bar­dziej dobrze napi­sa­ną zagad­kę. Było już, praw­da? Dla­te­go nie będę opo­wia­dał fabu­ły i sku­pię się na czymś zupeł­nie innym – na języ­ku i bohaterach.

Orbi­tow­ski nie sku­sił się na łatwe roz­wią­za­nia, dzię­ki cze­mu stwo­rzył coś, co umy­ka zaszu­flad­ko­wa­niu i co bar­dzo cięż­ko zde­fi­nio­wać. Histo­ria kry­mi­nal­na jest jedy­nie tłem, pre­tek­stem do tego, żeby poka­zać świat byd­go­skie­go blo­ko­wi­ska, jego miesz­kań­ców, ich codzien­no­ści, prze­żyć i prze­my­śleń zanu­rzo­nych w rze­czy­wi­sto­ści lat ’90 ubie­głe­go wie­ku. Być może wła­śnie osa­dze­nie akcji w takim kli­ma­cie dodat­ko­wo wpły­wa na moje postrze­ga­nie cało­ści, bo byłem mniej wię­cej w wie­ku głów­nych boha­te­rów i wie­le rze­czy jest mi po pro­stu zna­nych – pierw­sze gry kom­pu­te­ro­we czy dr Alban na przy­kład. Kli­mat meblo­ścian­ki, pierw­szych dżin­sów, kolo­ro­wych gum do żucia i muzy­ki z kase­cia­ków. Mogła­by to być nostal­gicz­na powieść o mło­dzień­czych cza­sach, ale autor całość popro­wa­dził w zupeł­nie inną stro­nę i zupeł­nie inną drogą.

Bo to wła­śnie kli­mat – mrocz­ny, ponu­ry, dusz­ny wręcz powo­du­je, że ta książ­ka zapa­da w pamięć i w niej dłu­go pozo­sta­je. Obraz życia na byd­go­skim For­do­nie został odma­lo­wa­ny nie­zwy­kle pla­stycz­nie, ale wyda­je mi się, że kolo­ry słu­żą tutaj i wyłącz­nie temu, żeby poka­zać bez­miar wszech­obec­nej sza­ro­ści. Mamy wra­że­nie, że mia­sto jest wręcz nie­przy­ja­zne ludziom, miesz­ka­ją w nim alko­ho­li­cy, zbo­czeń­cy (motyw pedo­fi­la Sza­lo­ne­go Fido czę­sto się prze­wi­ja), zło­dzie­je i kom­bi­na­to­rzy. Zwie­dza­my z boha­te­ra­mi znisz­czo­ne blo­ki, podej­rza­ne bra­my czy zauł­ki, zapusz­cza­my się na rowe­rach w rejo­ny, któ­rych próż­no szu­kać na liście miej­skich atrakcji.

War­stwa słow­na to nie­wąt­pli­wy atut całej powie­ści, choć na począt­ku czy­ta­ło mi się bar­dzo trud­no – język jest bar­dzo szorst­ki, total­nie pozba­wio­ny jakie­go­kol­wiek poczu­cia humo­ru czy ozdob­ni­ków, wręcz bez­u­czu­cio­wy. A opis scen zbrod­ni przy­po­mi­na suchą rela­cję sądo­we­go pato­lo­ga prze­słu­chi­wa­ne­go w sądzie – jest zim­ny, nie­czu­ły i nie­za­an­ga­żo­wa­ny. Tym bar­dziej prze­ra­ża, bo mam wra­że­nie, że nała­do­wa­nie momen­tu mor­der­stwa krzy­czą­cy­mi emo­cja­mi pozwa­la je jakoś łatwiej zaak­cep­to­wać i “prze­łknąć”. Łatwiej zro­zu­mieć zbrod­nię w afek­cie niż po pro­stu rela­cjo­no­wa­nie tego, co się wła­śnie dzieje.

Ale naj­bar­dziej zosta­je w gło­wie to, jak popro­wa­dzo­no głów­ne posta­ci. Lite­ra­tu­ra i fil­my trak­tu­ją­ce o socjo­pa­tach nauczy­ły nas, że w życiu każ­dej z tych osób zda­rzy­ło się coś, co zmie­nia nor­mal­ne­go czło­wie­ka w potwo­ra. Tutaj tego nie ma – brak jest jed­no­znacz­ne­go wyja­śnie­nia, dla­cze­go chło­piec z w mia­rę dobre­go domu popeł­nia maka­brycz­ne zbrod­nie. Widzi­my jego życie, któ­re jest takie, jak setek chło­pa­ków w jego wie­ku. Orbi­tow­ski nie­zwy­kle barw­nie (ale zno­wu, mam wra­że­nie, że te “bar­wy” są dokład­nie prze­my­śla­ne i wywo­łu­ją w nas cała gamę uczuć, ale nie ma w nich gra­ma rado­ści) przed­sta­wia dom rodzin­ny zarów­no Jędr­ka, jak i Krzysz­to­fa. Dru­gi plan nie jest tyl­ko tłem, ale żyje i ma bar­dzo duży wpływ na plan pierw­szy. Ot, w spo­sób nie­zwy­kle suge­styw­ny, miej­sca­mi doku­men­tal­ny wręcz pozna­je­my kil­ka lat z życia dzie­cia­ków z naj­nor­mal­niej­szych blo­ko­wisk pod słoń­cem. Nie mamy tutaj typo­wych moty­wów – Jędrek nie mor­du­je z chę­ci zemsty, dla korzy­ści mate­rial­nych czy z powo­du np. zdra­dy. Nie doznał od swo­ich ofiar ani żad­nej wiel­kiej krzyw­dy, ani sam nie ma powo­dów ich krzyw­dzić. Tak wła­ści­wie nawet on sam nie wie, dla­cze­go to robi – czu­je taką potrze­bę, co dosko­na­le odda­je poniż­szy cytat:

Nie wiem. Ja sobie myślę, że w każ­dym drze­mie coś takie­go, tyl­ko w jed­nym się budzi, a w dru­gim nie budzi, i tyle – mówi. – Inna dusza się budzi. A może dia­beł. Chęt­ka, by zabić, i już.

Prze­ra­ża­ją­ce jest, kie­dy sobie uświa­do­mi­my coś jesz­cze – tuż obok nas może miesz­kać nie­je­den taki Jędrek, w któ­rym zagnieź­dzi­ła się inna dusza. I pew­ne­go dnia może on popeł­nić maka­brycz­ną zbrod­nię, na któ­rą nic nie wska­zy­wa­ło i na któ­rą nie jeste­śmy zupeł­nie przygotowani.

A teraz naj­więk­sze zasko­cze­nie, bo… książ­ka mi się nie podo­ba­ła. Jest dosko­na­ła, jest jed­ną z naj­lep­szych, jakie prze­czy­ta­łem, ale mimo to nie mogę powie­dzieć, że mi się podo­ba. Dla­cze­go? Wyobraź­cie sobie, że oglą­da­cie obraz, na któ­rym malarz poka­zu­je np. sce­nę tor­tur. Całość jest tak suge­styw­na, że wręcz czu­je­cie zapach krwi, potu i stra­chu. Czu­je­cie zim­no cią­gną­ce ze ścian lochu i smród pochod­ni roz­świe­tla­ją­cych lep­ką ciem­ność kaza­ma­tów. Tar­ga­ją Wami sil­ne emo­cje, któ­re są bar­dzo nie­przy­jem­ne, a mimo to nie może­cie ode­rwać wzro­ku od płót­na, bo jakaś nie­sa­mo­wi­ta i cho­ro­bli­wa siła Wam na to nie pozwa­la i każe odkry­wać wzro­kiem coraz to wię­cej maka­brycz­nych szcze­gó­łów. Z jed­nej stro­ny podzi­wia­cie ogrom­ny kunszt auto­ra i WIECIE, że oglą­da­cie wła­śnie dzie­ło wybit­ne, a z dru­giej jest Wam tak z tym źle, że aż czu­je­cie fizycz­ny dyskomfort.

Takie mniej wię­cej emo­cje wywo­ła­ła we mnie “Inna dusza” Orbi­tow­skie­go pod­czas czy­ta­nia. Wiem, że to powieść wybit­na. Ale nie mogę jej Wam z czy­stym sumie­niem pole­cić. Dla­te­go tym razem wybacz­cie, ale nie podam punk­to­wej oce­ny poszcze­gól­nych ele­men­tów. Nie bar­dzo jestem w sta­nie zwal­czyć ten mój wewnętrz­ny dualizm.

A poni­żej lin­ki do pozo­sta­łych recen­zen­tów w 5na1 – może­cie sobie poczy­tać, jak im książ­ka podeszła:

Pan Czy­ta

Ruda

Socjopatka.pl

Tak sobie czytam


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close