Minął cieplutki majowy weekend, minął najazd blogerów na spokojną stolicę Pyrlandii, minął Blog Conference Poznań. Pewnie za chwilę zaroi się od przeróżnych relacji, dobrych rad, konstruktywnych wniosków, hejtów, narzekań i słów zachwytu, które cwani i świeżo wyedukowani na konferencji blogerzy ubiorą w mniej lub bardziej clickbaitowe tytuły, leady czy obrazki. Czy to źle czy dobrze? Ano jak to było na slajdach u Wojtka Wawrzaka – to zależy.
To moja druga blogerska impreza – pierwszą był rok temu WroBlog, który doczekał się entuzjastycznego zbioru równie entuzjastycznych refleksji. Ale z pierwszymi razami tak to już jest – albo jest ból i wstyd, albo jest huraoptymizm i chcę więcej. Tak czy siak ogląd całości bywa zaburzony choćby przez banalny brak odniesienia. Na BCP pojechałem też nieźle podjarany, ale zupełnie czym innym, niż samo BCP. Wrócimy do tego, nie uciekajcie.
Co w BCP nie zagrało tak w miarę obiektywnie?
Już na samej konferencji słyszało się głosy krytyczne, bo rzeczywiście parę rzeczy na Blog Conference Poznań zgrzytnęło. Ale mam wrażenie, że to raczej takie maluchy jak ja, ale nie tak stare i chore na mituwisizm jak ja, mają najwięcej pretensji. A do tego chorują na wcale nie tak rzadką chorobę “jestem zajebisty i wyjątkowy”. Że fantów nie było (heloł!! to Poznań przecież!!). Że LIDL karmił tylko w niedzielę. Że w kółko to samo na prelekcjach. Że ktoś się ośmielił blogerów krytykować. I tak dalej, i tak dalej. Czytałem też już u kogoś o tych brakach (i tylko o brakach). To wszystko prawda, zgadzam się, mnie też to przeszkadzało, ale raczej mniej niż bardziej. Tak, nie podobało mi się to, ale… do tego też wrócimy, nie uciekajcie.
Fakt jest faktem – chyba impreza potknęła się o samą siebie i za bardzo spuchła. Widać to było, że sponsorzy trochę liczyli złotówki i liczba ponad 1K uczestników wielu przestraszyła. Tym bardziej moim zdaniem ukłony dla organizatorów za to, że jednak się to udało. Choć nie powiem, brak darmowej kawy (albo płatnej, ale za to dobrej i dużej) po ledwie 5 godzinach snu jest nieludzki i za to daję klapsa, choć tak półżartem, bo bez jaj – to nie jest wielki wydatek, taki jeden kubeczek i można sobie zafundować, ale nie było gdzie. Bo jednak taka z targowego bufeto-baru to nie boski napar z wysranych przez lisy ziarenek zaparzony na porannej rosie i zalany spienionym sojowym mlekiem bez glutenu, laktozy i mleka. Drugiego daję za brak jakiejś paszy na miejscu – ciekawe, czy to MTP nie zezwoliło na kilka foodtrucków, czy też nie udało się żadnych znaleźć? No co, że o żarciu tylko? Na diecie jestem, muszę jeść, nie?
A teraz poważniej.
Dawało się takie niedociągnięcia zauważyć, czasami przeszkadzały, czasami nie bardzo. Były. I będą zawsze, kiedy się urządza imprezę tej wielkości, ALE TO SZCZEGÓŁY. PIERDOŁY. Tak to już jest i tylko kiedy się widzi błędy, to można je poprawić, więc ekipo BCP – nie wrzucajcie mnie na przyszły rok na listę “tego pana nie obsługujemy”, co?
Co w BCP nie zagrało tak bardzo subiektywnie?
Mnie osobiście nie podobało się to, że tak bardzo blog był prawie wszędzie traktowany jako produkt i maszynka do zarabiania siana. Chyba tylko u Janiny odnalazłem ten fun, który blogowaniu towarzyszy. Przynajmniej chciałbym, żeby towarzyszył. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest absolutnie nic złego, kiedy ktoś na blogach zarabia, zarabia dużo i zarabia sprzedając swoje produkty. Ale kiedy jest to tak bardzo na serio, z biznesplanami i całą masą dziwnych angielskich słówek o biznesie, strategii czy marketingu, to mi tu czegoś brakuje.
Spontanu, radości, cieszenia się tym pisaniem, patrzenia na świat i, a może nawet przede wszystkim, na swojego bloga, przez różowe okulary. Po prostu. Ja piszę, bo lubię pisać i wiecie, zabrzmi to może mało skromnie, ale uwielbiam tym pisaniem sprawiać ludziom przyjemność. Ale przecież fakt, że ktoś założył bloga TYLKO I WYŁĄCZNIE po to, żeby na nim zarabiać wcale nie jest podejściem gorszym albo lepszym, prawda? Jest podejściem innym. I tyle. Jeśli ktoś nie potrafi sobie sam zorganizować kalendarza i potrzebuje kogoś, kto mu to zrobi za kasę, to dlaczego nie? Co w tym złego? Nic, ABSOLUTNIE NIC. Tylko, że dla mnie to już nie jest TO, o co chodzi w blogowaniu.
Kto wie, jak wreszcie wszyscy się poznają na tym, jaki jestem zajebisty i zarobię milijony monet, to bez planu na dwa lata do przodu nie pozwolę sobie nawet na takie szaleństwo, jak zamiana koloru skarpetek z czwartkowych na niedzielne, ale póki co zdecydowanie wolę blogowanie na luzie bez parcia na cyferki, więc dla mnie osobiście jedno wystąpienie Janiny było więcej warte, niż wszystkie inne o tworzeniu kursów, pozycjonowaniu i tak dalej (oczywiście bez umniejszania im jakiejkolwiek wartości merytorycznej, ja po prostu się nie znam na biznesowaniu w blogowaniu i nie tędy widzę swoją w nim drogę).
Plus jeszcze jedno spostrzeżenie – to, że ktoś fajnie pisze wcale nie musi znaczyć, że będzie też fajnie mówił i porwie tłumy. Niektórzy blogerzy niekoniecznie powinni wychylać się poza słowo pisane, za to niektórzy zdecydowanie tak.
A dlaczego minusy nie są tak istotne i co naprawdę jest ważne?
LUDZIE! (tak, to tu wróciliśmy do tego, o czym wcześniej tajemniczo przerwałem).
Nawet kiedy słucham czegoś, z czym się nie zgadzam i co mnie śmiertelnie nudzi, ale widzę w prelegencie pasję, to ją doceniam i człowieka też. Nawet kiedy słucham czegoś, z czym się w pełni zgadzam, ale forma podania tego powoduje moje wielkie zieeeew, to i tak doceniam temat i człowieka też. Bo mogą być dla mnie inspiracją i nauką – wnioski można przecież wyciągać nie tylko z pozytywów, prawda?
Jedyni ludzie, których omijam to tacy, którzy mają dupę wyżej nosa, a ten i tak bardzo zadarty, choć obiektywnych powodów zadzierania brak. Ale to blogerzy, więc mamy to w wpisane w CV jako cechy i umiejętności. Takich ludzi szanuję za to, że potrafią mieć o sobie wysokie mniemanie wbrew zdrowemu rozsądkowi i logicznym przesłankom, ale tak świat jest skonstruowany, że bez rozpychania się łokciami daleko nie zajedziesz. I nawet to może być nauką i inspiracją, bo fałszywa skromność może być tak samo zła, jak bezpodstawnie wysokie mniemanie o sobie.
To ludzie, ta cała grupa zajawionych na ten czy inny sposób tworzenia w sieci osób. Każdy, ale do dosłownie KAŻDY z tych ludzi jest w stanie coś wnieść do Twojego blogowania, a może i życia. Nawet jeśli nie otworzy Ci drzwi kariery (bo umówmy się – znajomości to podstawa, jak w każdym jednym biznesie), to coś podpowie, doradzi, czy choćby wysłucha albo razem wypije piwko. To LUDZIE tworzą i są blogosferą i to właśnie LUDZIE, a nie pieniądze są w tej blogosferze wartością. Fakt, miło jest, jak jedno i drugie sobie harmonijnie współdziała, ale warto nie tracić z oczu tego, co jest ważne.
I dlatego, jeśli ktoś mnie zapyta kiedykolwiek, czy warto jeździć na konferencje blogerów, to odpowiem bez chwili wahania: TAK, WARTO! Nawet bardziej po to, żeby poznawać nowych ludzi niż czerpać wiedzę z prelekcji czy warsztatów. Taką wiedzę znajdziecie sobie w sieci, a kontaktu z żywą osobą przy kilku łykach procentowych napojów nic Wam nie zastąpi. I takiej osobie możesz się wyżalić, że coś jest nie tak na konferencji, jak powinno, coś Cię gniecie i uwiera. Tak szczerze, od serca, bo lubisz tę osobę i masz do niej zaufanie – wiesz, że ponarzekacie razem, ale ważne jest to właśnie słowo: RAZEM!
I dlatego moim zdaniem nawet jeśli widzę w takiej imprezie sporo braków, to nie sram we własne gniazdo i nie pyszczę dookoła licząc na lajki i kliki, że było chujowo. Bo jeśli dla Ciebie było, to po prostu nie spotkałeś odpowiednich ludzi.
I tyle.
PS. KOTy – jesteście zajebiści!! Dziękuję WAM za ten weekend.