Bardzo długo zastanawiałem się, czy w ogóle ten wpis ma ujrzeć światło dzienne i jeśli już, to jak powinien wyglądać, jak się zaczynać, a jak kończyć. I im dłużej się zastanawiałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że powinien wyglądać tak, jak wygląda. Zacznijmy więc od początku, bo zaczynanie od końca rzadko fajnie wychodzi.
Hejterze! Pierdol się!
12 kwietnia, czyli niecały miesiąc temu, Andrzej Tucholski opublikował wyniki czegoś, co się nazywa Share Week. Tym z Was, którzy nie siedzą w blogach i nie bardzo kumają, o co tutaj kaman przypomnę pokrótce. To taka akcja, w której blogerzy polecają trzech swoich ulubionych kolegów po fachu po to, żeby ich czytelnicy też mogli do dobrych i wartościowych twórców internetowych dotrzeć. To taki konkurs Miss Polonia dla małych blogerów. Po podliczeniu wszystkich zgłoszeń, okazało się, że udało mi się załapać na srebrną szarfę wicemiss, co mnie naprawdę bardzo zaskoczyło. I wcale tutaj się nie kryguję – czuję się trochę jak Janusz w pierwszym Big Brother (dwuznaczne imię, nie?), który pokonał wielu młodszych, ładniejszych i bardziej medialnych ludków zamkniętych razem z nim w domu Wielkiego Brata. No i wygrał chyba pół bańki, co nawet po tych kilkunastu latach jest porządnym kawałem grosiwa.
Co wygrałem ja?
Ano to zależy, co dla kogo jest nagrodą. Dla mnie sam taki wynik nią był i bardzo dziękuję wszystkim, dzięki którym to się udało. Świadomość tego, że moja pisanina się komuś podoba i z paru milionów czynnych blogów w Polsce wsadził mnie do swojej trójki, dał mi niezłego motywacyjnego kopa. I to akurat w przedłużającym się okresie braku weny i wiary w to, czy jest sens w ogóle się na tym blogu produkować. Poczułem, że sens jest i chociaż świata nie zbawiam, to zapewniam niektórym trochę rozrywki i powodów do uśmiechu.
Ale mnóstwo ludzi poczuło w związku z tym coś innego. Żeby dać Wam lepszy ogląd zajrzyjmy sobie razem w cyferki, co?
Rekordowego dnia, kiedy Andrzej ogłosił wyniki, zajrzało do mnie 5 razy tyle ludzi, ile wynosi moja dzienna średnia. Po kilku dniach sytuacja wróciła do normy, choć liczba dziennych czytaczy skoczyła o ok. 5%. Dla mnie to bardzo dużo.
W ciągu mniej więcej tygodnia od tego dniu na fejsie przybyło mi ok. 100 fanów i przekroczyłem kolejną magiczną barierę 2 tysięcy, potem sytuacja wróciła do normy. Czyli przybyło mi fejsbukowych fanów na oko 6–7%. Dla mnie to bardzo dużo.
Przed tym dniem dostałem od czytelników dwa maile (i coś chyba tyle samo z propozycją współpracy) – pisałem Wam kiedyś o tym, jak dostałem maila ze zdjęciem pary damskich piersi, to był jeden z nich. Po tym dniu aż do dzisiaj, przyszło do mnie 36 maili od czytelników (i trzy propozycje współpracy) . To wzrost o 1800%, jeśli dobrze liczę.
Każdy z nich mniej lub bardziej mnie obrażał
“tym wpisem o hujowej książce sam pokazałeś że jesteś sprzedajnym hujem”
“wywiady kurwa i laski podjarane zaraz bedziesz gwiazdą jak jebany Popek”
“Jakim cudem takie zero komukolwiek się podoba?”
“Blog faceta? Takiej pizdy haha”
“fajnie to tak dupe wozić po legolandach, spróbowalbyś przeżyć za najniższą krajowa do pierszego”
“nazekasz na pracowników a sam się bujasz po Tajlandi jakbyś im kurwa płacil to do dupy byś pojechał”
Pisownia oryginalna, bo jeszcze tego brakowało, żebym idiotom za korektora robił. Miłe to nie jest, prawda? Do tego doszło kilka wiadomości na fejsbukowym messengerze, jedna groźbę pobicia i jedna zapowiedź pozwu do sądu. Na szczęście te dwie ostatnie sprawy zostały obgadane i załatwione, bo to akurat inny kaliber niż obrzucanie się trollowym gównem przez niedouczonych gimbusów. Było też kilka komentarzy, które wywaliłem, ale brzmiały podobnie. No i jakoś tak mi się na pewien czas odechciało, co widać po przeciągach na blogu ostatnimi czasy. Straciłem serce.
A więc jeszcze raz:
Hejterze! Pierdol się!
Czasami komuś nie chodzi o to, żeby się w necie poprztyczkować w nos, tylko żeby w ten nos przyjebać. Najlepiej rozpędzonym osiemnastokołowcem marki Scania. No sorry, ale ja się nie chcę bawić w to, kto kogo bardziej rozjedzie, bo to, co potem zostaje na asfalcie chujowo wygląda i patolog ma za dużo roboty ze sprawdzeniem, gdzie był ten nos, a gdzie dupa. Wszystkie powyższe komentarze i im podobne mają na celu… właściwie nie wiem co, bo nie rozumiem takiego podejścia.
Jeśli widzę na fejsowej tablicy u znajomego coś, z czym się nie zgadzam lub jest dla mnie nieciekawe, to nie muszę od razu mu pisać “ale jesteś chujowy”. Ba, nawet nie powinienem – obracam dalej kółeczko na myszce, aż trafię na coś, co mi się podoba. Proste?
Jeśli czytam u obserwowanego blogera coś, z czym się nie zgadzam lub jest dla mnie nieciekawe, to albo nie komentuję w ogóle, albo piszę, że się nie zgadzam z tym, tym i tamtym nie najeżdżając personalnie na autora. Nie piszę “ale jesteś chujowy”. Proste?
Jeśli coś takiego powtarza się kilka-kilkanaście razy z rzędu, to przestaję tego kogoś obserwować, bo zaczęliśmy iść różnymi ścieżkami. Nie krzyczę głośno “ale jesteś chujowy” i nie zabieram ostentacyjnie zabawek do innej piaskownicy. Proste?
Może nawet za proste, bo czasami proste rzeczy są najtrudniejsze do pojęcia, zwłaszcza przez umysły, nazwijmy to, nie najwyższych lotów. A kiedy popatrzycie na przesłane do mnie maile (przypominam, pisownia oryginalna) to od razu widać, że te osoby mają IQ mniej więcej w okolicy swojego wieku. Nie ma sensu nawet rozpoczynać z nimi dyskusji, bo nie o dyskusję im chodzi. Może to jakaś koprolalia, ale w internetowej odmianie? Zespół Tourette’a, albo e‑zespół raczej. Tacy ludzie zazwyczaj kompletnie nie łapią tego, co piszę – sarkazm czy ironia mogłyby podejść i ugryźć ich w dupę, a i tak by nie wiedzieli, czy to aby nie zamojska surykatka.
Głupi są też, bo wydaje im się, że internet zapewnia anonimowość. No nie, nie zapewnia. I nawet jeśli nie wysyłasz takiego hejterskiego maila z adresu imię.nazwisko@gmail.com (serio serio, sam byłem porażony głębią intelektu takiej osoby) tylko z innego, to i tak można Cię namierzyć. Zostawiasz w internecie miliony śladów, po których można Cię znaleźć, jeśli ktoś tylko wie jak. A ja wiem – kiedyś na tym polegała moja praca, żeby wyciągać różne informacje z różnych źródeł i składać je do kupy. A już hejt na messengerze z własnego konta, na którym ktoś ma (nawet nie ukryte przed nieznajomymi) zdjęcia całej rodziny i słodkich bobasków pod choinką ciężko mi w ogóle pojąć moim starczym rozumem. Co komuś takiemu siedzi w głowie? Pewnie niewiele – sznureczek, który spina uszy, żeby nie odpadły.
Jesteś u mnie
Do tej pory nie miałem na blogu czy z powodu bloga do czynienia z hejtem. To, że Kolega Wilq czasem się nudzi i przypierdoli mocniejszym czy krytycznym komentarzem trochę od czapy, bo akurat siedzi na hali odlotów i się nudzi biorę na klatę, bo to facet inteligentny i z wielu rzeczy doskonale sobie zdaje sprawę. Także, a może nawet zwłaszcza z tego, co wypada, a co nie bardzo. Nawet jak pisze, że mój komentarz jest prostacki i chamski to też biorę na klatę, choć tym razem nie dyskutuję, bo nie chcę, żeby mnie kolejny raz delikatnie przepraszał, że się zagalopował.
To nie hejt, to krytyka! Ma rację, nie ma racji – to nieważne i nie ma znaczenia, dopóki nie przekracza pewnych barier, to możemy się internetowo poprzepychać. Nie mam nic przeciwko konstruktywnej krytyce, nawet jak mnie czasami delikatnie podkurwi – c’est la vie. Zrobiłem błąd ortograficzny? Spoko, zwróć mi uwagę – nie jestem nieomylny. #klajenci mnie uodpornili dostatecznie, żeby pewnych rzeczy nie brać do siebie i mieć po prostu wyjebane. A czasami wziąć głęboki oddech i dalej być kwiatem lotosu na tej jebanej, gładkiej tafli jeziora, bo złość piękności szkodzi.
Wiecie, bardzo długo było tak, że kiedy czytałem u większych blogerów wpisy o banowaniu czy moderowaniu komentarzy to zastanawiałem się, z czego oni robią problem i że to kolejny temat z dupy, bo nie mają o czym pisać. Duży nie jestem absolutnie, a już, w niecały miesiąc, wylało się na mnie wiadro gówna, więc nawet sobie wolę nie wyobrażać, co się dzieje na blogach odwiedzanych przez kilkadziesiąt-kilkaset tysięcy ludzi miesięcznie. A ja raczej jestem higienista i esteta, więc raczej niekoniecznie widziałbym u siebie gówno za paznokciami.
To mój kawałek internetu – ja go umeblowałem, wstawiłem doniczki z kwiatkami i ekspres do kawy. Do lodówki na własny koszt napakowałem piwa i mleka do latte. Jeśli wpierdolisz mi się do środka z zabłoconymi butami, to Cię ładnie poproszę, żebyś je wytarł przed wejściem i następnym razem tak nie robił. Ale jak jeszcze dodatkowo zaczniesz szczać po kątach, pluć mi do filiżanki i walić konia do mleka, to Cię wyjebię za drzwi. A jeśli do tego jeszcze będziesz obrażać innych, to Cię wyjebię przez balkon, żebyś długo szybował w dół i więcej tu nie wrócił. Często zdarza Ci się obrażać gospodarzy, którzy Cię do siebie zaprosili w gości? Co wtedy robi mamusia? Czerwieni się czy prosi tatusia, żeby Ci przypierdolił klapsa?
Albo zastanów się nad tym – zapraszasz kogoś do domu i ten nagle zaczyna najeżdżać, że masz chujowe panele, meble w kuchni to PRL, a zasłony to pewnie zajebałeś z pomocy dla powodzian. Czy teraz zaczniesz przemeblowanie i kupisz nowe zasłony tylko dlatego, że jakiś przypadkowy ziomek powiedział, że mu się nie podobają? No właśnie.
Styl w jakim piszę nie każdemu się musi podobać. Podobnie tematyka czy poczucie humoru. To wolny kraj, nikt Cię nie zmusza do tego, żebyś tu siedział i się katował czymś, co Ci nie podchodzi i z czym się tak bardzo męczysz. Pokochaj siebie i wynieś się gdzieś, gdzie Ci dobrze. Na Syberię na przykład.
Nie myl natomiast tej wolności, a co za tym idzie i wolności słowa z tym, że możesz bezkarnie kogoś obrażać. Nie możesz. Bo to pierwsze chamskie i prostackie, a po drugie prawnie karalne. Naprawdę chciałbyś ciągać mamusię po sądach tylko dlatego, że jesteś głupi albo niedojrzały? Prawnik kosztuje sporo pieniędzy. Masz tyle? A mamusi nie szkoda? Pamiętaj, że wyrok sądu może kosztować dużo więcej, niż tylko pieniądze, bo może Ci poważnie spierdolić przyszłość.
Dlatego następnym razem HEJTERZE po prostu się zastanów. Czy przekraczasz granice i przede wszystkim czy jest sens je przekraczać. Bo może to być bardzo nieopłacalne.
A poza tym jesteś niemiły i niedobry. Wstydź się.
Aha, i jeszcze jedno:
Hejterze! Pierdol się!
Fot: fotolia, autor: master1305