Ratunku! Zepsuł mi się palec grzebalec!

 

Wie­cie, ja raczej jestem z gatun­ku tych, któ­rzy z leka­rzem spo­ty­ka­ją się naj­rza­dziej, jak się da. No, chy­ba że muszę iść gdzieś, gdzie pie­lę­gniar­ka chce mi grze­bać w majt­kach albo muszę sobie dać poskła­dać twarz roz­bi­tą przez deskę. NFZ nie wzbu­dza we mnie zaufa­nia, bo jak sobie przy­po­mnę, jaki ze mnie był stu­dent, to się boję oddać me cen­ne zdro­wie w ręce kogoś, kto rów­nie pil­nie zgłę­biał wie­dzę. Kie­dyś może napi­szę not­kę o tym, jak wyglą­da­ły impre­zy w aka­de­mi­ku medycz­nej, dodat­ko­wo żeń­skim – jak posze­dłem w czwar­tek, to wró­ci­łem we wto­rek. Ale dzi­siaj nie o tym – opo­wiem Wam o tym, jak zepsuł mi się palec grzebalec.

I wyglą­dał tak:

palec-grzebalec

Jak tu komuś poka­zać FAKA takim krzywulcem?

 

Wybacz­cie jakość zdję­cia, ale to było daw­no temu, kie­dy moda na samo­jeb­ki dopie­ro się rodzi­ła i smart­fo­nów jesz­cze nie było. Przy­zna­cie, że wyglą­da to co naj­mniej śmiesz­nie – tak tro­chę jak wibra­tor do punk­tu G. Śmiesz­nie też palec mi się popsuł – łapa­łem w wan­nie moje dzie­cię, bo się wła­snie pośli­znę­ło w kąpie­li i chcia­ło roz­wa­lić bań­kę o ścia­nę. Uda­ło się – zamiast roz­sma­ro­wać swój nie­let­ni móż­dżek na kaflach, Mło­dy usiadł mi na pal­cu i zro­bił z nie­go fajkę.

Dodat­ko­wo śmiesz­ne jest to, że w ogó­le mnie to nie bola­ło, więc ola­łem spra­wę, bo wła­ści­wie jedy­ną nie­do­god­ność odczu­wa­łem, kie­dy pod­cie­ra­łem dupę. Albo musia­łem wsa­dzić łapy do kie­sze­ni, bo mi się tak dziw­nie palec pod­wi­jał – pró­bo­wa­li­ście kie­dyś wsa­dzić sobie jed­ną ręką dru­gą rękę do kie­sze­ni? Pole­cam, kupa śmie­chu. Cza­sem z prze­wa­gą kupy, jak sie­dzia­łem na klo­pie i mi syn­chro­ni­za­cja jed­nej ręki z dru­gą nawa­la­ła przy pod­cie­ra­niu. Ale ten, zostaw­my może tema­ty fekal­ne tam, gdzie ich miejsce.

Tak czy siak – co robi w XXI wie­ku czło­wiek ery inter­ne­tu kie­dy coś mu się pojar­do­li zdro­wot­nie? Nie, nie zga­dli­ście, nie idzie do lekarza.

 

Wrzuca zepsuty palec grzebalec na fejsa.

Wła­śnie to powyż­sze zdję­cie tam tra­fi­ło. Mia­łem wię­cej szczę­ścia niż rozu­mu i dziew­czy­na, któ­ra kie­dyś z nami pra­co­wa­ła poka­za­ła moją głu­pa­wą fot­kę swo­je­mu przy­szłe­mu przy­szy­wa­ne­mu tacie, któ­ry jest leka­rzem i nie­złą szy­chą (a przy­naj­mniej był wte­dy) na SORze w pew­nym szpi­ta­lu w pew­nej miej­sco­wo­ści ponad 150km od Wro­cła­wia. Oka­za­ło się, że mam zerwa­ne ścię­gno i jak będę jesz­cze dłu­żej ole­wał spra­wę, to trze­ba mi będzie go szu­kać gdzieś w oko­li­cach łok­cia, bo takie ścię­gno to się lubi skur­czyć. Mam więc się sta­wić w tym­że szpi­ta­lu z same­go rana jak kur zapie­je, gdzie szyb­ciut­ko i łatwiut­ko mi po zna­jo­mo­ści palu­cha napra­wią, więc się nie tur­buj bra­cie i nic nie bój.

Mia­łem nic nie jeść, bo czło­wiek na kro­je­nie i szy­cie podob­no reagu­je wymiot­nie, a wia­do­mo, że sprzą­tacz­ki i tak w szpi­ta­lach mają co robić. Poza tym dziel­ny chi­rurg spra­wi się raz dwa i na obiad wró­cę do domu z pal­cem napra­wio­nym. Był taki film, “Heli­kop­ter w ogniu”. Tam też tak mówi­li, że na obiad wrócą…

Pobud­ka o 5:00, szklan­ka wody na śnia­da­nie i jedzie­my 150km napra­wić palusz­ka, bo mam dość wydłu­by­wa­nia spod paznok­ci… No zna­czy się jest to uciąż­li­we. Jak było umó­wio­ne, mel­du­ję się chwi­lę przed zej­ściem Zna­jo­me­go Pana Dok­to­ra z dyżu­ru, ten pro­wa­dzi mnie na Izbę Przy­jęć, w któ­rej to Izbie Przyj­mu­ją mnie wła­ści­wie bez kolej­ki, wypeł­nia­ją wszyst­kie kwi­ty, pro­wa­dzą do chi­rur­ga i tu się koń­czą dobre wieści.

Zna­jo­my Pan Dok­tor poszedł sobie w mię­dzy­cza­sie do domu i pozo­sta­wił mnie w rękach swo­je­go kole­gi chi­rur­ga. A ten­że, po dogłęb­nych oglę­dzi­nach pal­ca stwier­dził, że moje ścię­gno zdą­ży­ło mi się tak skur­czyć, że nie­ste­ty, ale potrzeb­na jest Ope­ra­cja, bo zwy­kły Zabieg nie wystar­czy.

- Pan sią­dzie sobie w pocze­kal­ni, a tym­cza­sem zała­twi­my przy­ję­cie na Oddział. Bo wie Pan, nie moż­na Ope­ra­cji robić, jeśli nie jest Pan naszym pacjen­tem. Popo­łu­dniu Pana pokro­imy, a wie­czo­rem wró­ci Pan do domu. Pan sią­dzie sobie w pocze­kal­ni i pocze­ka, aż zawo­ła­my. No i niech Pan nic nie je. 

Oraz nie tur­buj się bra­cie i nic nie bój.

No i sia­dłem. Cze­ka­łem, cze­ka­łem. I cze­ka­łem. Aż zawo­ła­li. Ze czte­ry godzi­ny póź­niej. Przy­szła miła pani w sexy bia­łym far­tusz­ku i zapro­wa­dzi­ła mnie na pię­ter­ko, coby mnie na Oddział przy­jąć. Wyszła lek­ka chu­in­ka, bo oka­za­ło się, że nie mam piżam­ki, wygod­nych cia­put­ków na nóż­ki i ani jed­ne­go ciu­cha na prze­bra­nie. Ale że mia­łem wie­czo­rem wyjść, to stwier­dzi­li­śmy wspól­nie, że dam radę pobie­gać te kil­ka godzin z gołą dupą. Zakwa­te­ro­wa­li mnie z jed­nym dziad­kiem, któ­ry wyglą­dał jak­by ktoś się pomy­lił i poło­żył go w szpi­ta­lu zamiast w kost­ni­cy i z kole­siem, któ­ry co dru­gie sło­wo mówił “ja pier­do­lę”, bo co pierw­sze to było “kur­wa mać”. Tak, wiem, to dwa sło­wa. A wła­ści­wie cztery.

Tak w ogó­le, to nawet było śmiesz­ne – bez ciu­chów na zmia­nę, bez łado­war­ki do tele­fo­nu, bez książ­ki, bez gotów­ki (poza jaki­miś drob­ny­mi i kar­ta­mi) zosta­łem wrzu­co­ny na głę­bo­kie wody pla­ców­ki NFZ. Dobrze, że na sali był tele­wi­zor, pomy­śla­łem sobie, nad­ro­bię M jak miłość. Ale, ale! Od razu widać, że kole­ga nigdy w szpi­ta­lu nie był – kablów­kę za dar­mo to może i dają w wię­zie­niu, ale w szpi­ta­lach to sobie trze­ba zapła­cić, żeby obej­rzeć Fami­lia­dę. Bez nadziei na szczę­ście nie zosta­łem, bo prze­cież mie­li mnie kro­ić nie­dłu­go i wie­czo­rem wypuścić.

 

Nadszedł wieczór.

W mię­dzy­cza­sie przy­wieź­li moim współ­spa­czom obiad i kola­cję. Ja oczy­wi­ście nie dosta­łem, bo prze­cież mia­łem być kro­jo­ny wie­czo­rem, to nic prze­cież, że już jest wie­czór. Pew­nie tutaj kro­ją cało­do­bo­wo, więc i wie­czór się dłuży…

Gdzieś w oko­li­cach 20:00 przy­tup­tał do mnie Zna­jo­my Pan Dok­tor z wie­ścią, że nie­ste­ty, ale dzi­siaj już się nie pokro­imy, bo przy­wieź­li kogoś z wypad­ku. Jego kole­dzy przez ostat­nie 8 godzin wygrze­by­wa­li z jakie­goś kole­sia reszt­ki małe­go fia­ta, w któ­rym ten koleś jechał. Wygrze­by­wa­li rów­nież z nie­go reszt­ki busa, któ­ry wje­chał w tego małe­go fia­ta, któ­rym ten koleś jechał. Wcze­śniej podob­no stra­ża­cy robi­li to samo, tyl­ko odwrot­nie – reszt­ki małe­go fia­ta i kole­sia wygrze­by­wa­li z busa.

Czas coś zjeść po usły­sze­niu takich wia­do­mo­ści, nie? W koń­cu to już doba o szklan­ce wody. Odys wra­ca­jąc z Troi tak nie błą­dził jak ja, kie­dy szu­ka­łem cze­goś do żar­cia. W piw­ni­cy zna­la­złem takie skrzy­żo­wa­nie baru mlecz­ne­go z kio­skiem ruchu, ale czyn­ne toto było do 16:30, więc już nie. Zna­la­złem auto­mat ze snic­ker­sa­mi, ale nie­czyn­ny – bar­dzo poważ­nie zasta­na­wia­łem się, czy nie doko­nać gwał­tu i pene­tra­cji nie­czyn­nej maszy­ny, ale przy­zwo­itość wzię­ła górę, cho­ciaż żądza mną tar­ga­ła jak na fil­mach z Bran­di Love. Zna­la­złem czyn­ny auto­mat do napo­jów. Ale co? Kawy się napi­ję o 21:00? Wypi­łem dusz­kiem 4 cze­ko­la­dy – naje­dzo­ny nie byłem, ale cho­ciaż peł­ny. Z lek­ką taką nie­śmia­ło­ścią i nie­po­ko­jem w ser­cu posze­dłem spać.

 

Rano oczywiście nie dostałem śniadania

Bo prze­cież zaraz znie­czu­le­nie i nie mogę się porzy­gać przy Ope­ra­cji, bo im blok ope­ra­cyj­ny zapa­sku­dzę. Ter­min Ope­ra­cji został wyzna­czo­ny – poczu­łem się nie­co pew­niej i nadziei mi przy­by­ło, jedy­nie zano­si­łem modły do Patro­na Kie­row­ców, Małych Fia­tów i Busów, żeby dzi­siaj nie miał ocho­ty na mie­lon­kę z pusz­ki.

Modły zosta­ły wysłu­cha­ne, gdzieś tak w oko­li­cach dzie­wią­tej w minu­ta­mi zja­wi­ła się miła pani w sexy far­tusz­ku i dała mi jakieś pigu­ły oraz kawa­łek szmat­ki z roz­cię­ciem na dupie, żebym się przy­odział god­nie na Ope­ra­cję. No ja pier­dziu­lę, czy ktoś, kto tymi szmat­ka­mi rzą­dzi mógł­by sobie wbić do łba, że ludzie wystę­pu­ją w róż­nych roz­mia­rach? Toż ja jestem tak wiel­ki, że zakrzy­wiam cza­so­prze­strzeń a dosta­łem szmat­kę z oddzia­łu dzie­cię­ce­go. Mówię do kobie­ty, niech się dys­kret­nie odwró­ci, ja się goły poło­żę na wozie, przy­kry­ję sobie to i tam­to przy­nie­sio­ną szmat­ką (jak wystar­czy, hłeh­łe) i jakoś to będzie – łapę mają mi ciąć, a nie ser­ce prze­szcze­piać, to może nie naro­bię z wra­że­nia na prze­ście­ra­dło. Żar­ty na temat namio­ci­ków i sexy mun­dur­ków pomi­nę, ale miła pani widać, że spod nie­jed­ne­go far­tusz­ka chleb jadła i dow­cip mia­ła bar­dzo a’propos.

Potem jest sce­na jak na thril­le­rach medycz­nych – miga­ją w dzi­kim pędzie świa­tła na sufi­cie i co któ­reś nie tyl­ko miga, ale i zaje­bi­ście trzesz­czy. Bra­ko­wa­ło tyl­ko takich niby drzwi z gru­bych pasków folii i tusz wie­przo­wych na hakach. Wait, paski były…

 

Zajeżdżamy na blok operacyjny.

Zim­no mi w tej szmat­ce, bo wen­ty­la­cja dzia­ła na full, pew­nie żeby nie było czuć smro­du wypa­tro­szo­nych wnętrz­no­ści i wte­dy spo­ty­kam Anio­ła (pigu­ły jak widać dzia­ła­ją). Pani Ane­ste­zjo­log pięk­na jest jak blond sny wil­got­ne, dodat­ko­wo ubra­na we wszech­obec­ny sexy far­tuch, pochy­la się, bada, czu­le do mnie mówi, ale jakoś nie mogę się do koń­ca sku­pić na twa­rzy. Oka­za­ło się (nie wiem jak, nie wiem kie­dy, nie wiem dla­cze­go), że jed­nak moje ścię­gno kur­czy się wyjąt­ko­wo wol­no (no prze­cież, że mi się wol­no kur­czy!!) i nie trze­ba mnie będzie per­ma­nent­nie usy­piać, wystar­czy łapę znie­czu­lić, wkrę­cić mi dru­ta w kości pal­ca, żeby się nie mógł zgi­nać i będzie git. Się nie tur­buj bra­cie i nic nie bój.

Blond Anioł pod­su­wa mi jakieś kwi­ty do pod­pi­sa­nia – mógł­bym Jej nawet prze­pi­sać ner­kę, tak cięż­ko mi się sku­pić. Kła­dę łapy na takich pod­pór­kach, jak mają ska­za­ni w Sta­nach na śmier­tel­ny zastrzyk, pod­pi­na­ją mi rur­ki, igieł­ki i kabel­ki do jed­nej ręki, w dru­gą łapę, tę z pal­cem, dosta­ję zastrzyk chy­ba koń­ską strzy­kaw­ką albo wydrą­żo­nym gwoź­dziem i czekamy.

Cze­ka­my, aż zacznie dzia­łać Znie­czu­le­nie, a ja sobie w naj­lep­sze flir­tu­ję z inną miłą panią w sexy far­tusz­ku, któ­ra mnie Moni­to­ru­je. Że dobrze się czu­ję, tyl­ko głod­ny jestem i zaraz piz­zę zamó­wię, niech tyl­ko powie, jaką lubi. Że owszem, zim­no jest, ale cie­ka­we, czy przy takich faj­nych sexy far­tusz­kach wszyst­ko mi dzia­ła bez szwan­ku. Hłeh­łe. I tak dalej. Pani miła z poli­to­wa­niem patrzy, bo pew­nie z doświad­cze­nia wie, że ludzie tu bre­dzą pod wpły­wem piguł, ale trzy­ma kon­wen­cję, bo co będzie pacjen­ta stresować.

Nagle czu­ję, że coś mnie dźga w rękę z pal­cem popsu­tym i dok­tor się pyta, czy czu­ję. No czu­ję, co mam nie czuć.

- Dobra, dorzu­ci­my znie­czu­le­nia - i jeb, zno­wu koń­ska strzykawka.

I zno­wu cze­ka­my, a ja się robię coraz bar­dziej głod­ny. Minę­ło kil­ka strza­łów zni­kąd, kil­ka dow­ci­pów o babie u leka­rza i zno­wu dok­tor się pyta, czy czuję.

- No czu­ję, dźga mnie Pan w rękę.
– Oo, a Pan to tak tro­chę lubi wypić? Bo na alko­ho­li­ków znie­czu­le­nie dzia­ła sła­biej
.

Tak sobie w myślach poszu­ka­łem, ale ja przez ostat­nie kil­ka lat mia­łem stan upodle­nia alko­ho­lo­we­go prze­raź­li­wie spo­ra­dycz­nie, bo po mojej Pierw­szej Die­cie jakoś alko­hol prze­stał mi wchodzić.

- Nie - mówię – przez ostat­ni rok to może z raz tak kon­kret­niej, a tak to sobie Kar­mi sączę, bo lubię. 

Na co dok­tor dziw­nie popa­trzył, ja się tro­chę zawsty­dzi­łem, bo może wła­śnie stra­ci­łem w jego oczach ten męski pier­wia­stek. Podźgał mnie jesz­cze parę razy, w tym kil­ka znie­nac­ka i mówi:

- No trud­no, może Pan jakiś odpor­ny na znie­czu­le­nie. Wkrę­ca­my się tak, pew­nie moc­no nie zaboli.

 

O ja pierdolę…

Nie wiem, czy to był tyl­ko taki lekar­ski dow­cip, czy ze stra­chu szyb­ciej zaczą­łem wchła­niać pro­chy, ale nic mnie nie bola­ło. Jedy­nie musia­łem się siło­wać z leka­rzem, bo on mi coś wpy­chał w łapę, a ja mia­łem trzy­mać, żeby nie ucie­ka­ła mu ze sto­li­ka (w Sta­nach przy­naj­mniej ska­za­ni są przy­pię­ci i nie muszą się siło­wać ze strzy­kaw­ka­mi). Prze­py­cha­my się dłuż­szą chwi­lę, a nagle widzę, że ktoś gasi świa­tło i mówię miłej pani, że wła­śnie odpływam.

 

Alarm, panika, monitory piszczą, pielęgniarki krzyczą!

Blond Anioł się pochy­la nade mną (usta-usta mi zro­bi, w raju jestem)… i na pysk mi maskę jakąś tle­no­wą zakła­da, do tego chy­ba krzy­wo, bo tchu nie mogę zła­pać. Chwi­lę to trwa­ło, żarów­ki moc­niej zaświe­ci­ły, maszyn­ki prze­sta­ły pisz­czeć, maska prze­sta­ła mnie dusić, a Blon­di się wypro­sto­wa­ła (szko­da).

- Chłop jak dąb i mi tu scho­dzi przy takim kosme­tycz­nym zabiegu!

No chy­ba się zawsty­dzi­łem po raz kolej­ny, jak sło­wo daję… Niby dwa dni nic nie jadłem, z leka­rzem upra­wiam prze­cią­ga­nie liny tyl­ko na odwrót, zim­no jak na Kam­czat­ce, ale czy to powód do tego, żeby mdleć na ope­ra­cji? Zna­czy prze­pra­szam, przy kosme­tycz­nym zabie­gu?

Lekarz skoń­czył mi wkrę­cać dru­ta w pal­ca, zapa­ko­wa­li mi łapę w gips, zro­bi­li prze­świe­tle­nie i wyje­cha­łem na salę poope­ra­cyj­ną. Pole­ża­łem tam chwi­lę i wró­ci­łem do poko­ju, w któ­rym zakwa­te­ro­wa­li mnie wcze­śniej, tego z żywą mumią i namięt­nym prze­klo­nem. Po pew­nym cza­sie przy­je­chał OBIAD, któ­ry już mi wol­no było zjeść.

I był to dokład­nie taki syfia­sty, szpi­tal­ny obiad, jak wszę­dzie opi­su­ją. A może nawet gor­szy. Ale w moim sta­nie zjadł­bym nawet te poobi­ja­ne tale­rze, więc nie maru­dzi­łem. Poza tym prze­cież za chwi­lę wycho­dzę do domu, to się najem, praw­da? Gów­no­praw­da. Przy­tup­tał Zna­jo­my Pan Dok­tor i zako­mu­ni­ko­wał mi, że ponie­waż pod­czas Ope­ra­cji oka­za­łem się sła­by duchem i cia­łem, to zosta­wia­ją mnie do jutra na obserwacji.

Zero ksią­żek, zero ciu­chów na zmia­nę, zero gotów­ki (o ban­ko­ma­cie zapo­mnij w szpi­ta­lu, bo prze­cież gotów­kę się w koper­tach nosi przy­go­to­wa­ną, a nie dopie­ro wypła­ca ze ścia­ny na miej­scu, żeby ślad zosta­wić dla CBA, nie?), bate­ria w tele­fo­nie led­wie pika. Umrę z nudów. Dodat­ko­wo Pani Mat­ka wysy­ła jak­że pocie­sza­ją­ce­go sms’a, że “mógł­byś już wresz­cie prze­stać się opier­da­lać i wra­cać do robo­ty”. Jak ja mam tu zdro­wieć w takich warunkach??

Tak czy siak, na dru­gi dzień dosta­łem śnia­da­nie (chy­ba jesz­cze gor­sze, niż obiad), zwol­nie­nie na 30 dni (cie­ka­we po co mi przy dzia­łal­no­ści?), wypis i nakaz:

 

Za tydzień mam przyjechać do kontroli.

Tydzień minął bar­dzo rado­śnie (pró­bo­wa­li­ście się kie­dy­kol­wiek pod­cie­rać lewą ręką?) i dosyć leni­wie (pró­bo­wa­li­ście kie­dyś kli­kać mysz­ką mając łapę w gip­sie?). Poje­cha­łem na kon­tro­lę, zdję­li mi gips do bada­nia, zba­da­li co trze­ba i wszyst­ko było w porząd­ku – kaza­li przy­je­chać za 5 tygo­dni na wycią­ga­nie dru­ta z pal­ca. Na odchod­ne chcie­li zało­żyć mi gips z powro­tem (recy­kling peł­ną gębą, nie?). Na szczę­ście Zna­jo­my Pan Dok­tor pod­po­wie­dział mi, żebym kupił sobie takie coś do usztyw­nia­nia palu­cha, to jak mi zdej­mą gips będzie moż­na pod­mie­nić (nazy­wa się to apa­rat STACKA, jak­by się mia­ło kie­dyś Wam przy­dać – nie ma za co). I nie powiem, rze­czy­wi­ście jakieś to jak­by poręcz­niej­sze, prawda?

palec-grzebalec

Teraz mogę poka­zać FAKA ze wzmocnieniem.

 

Po pięciu tygodniach pojechałem na wyciąganie druta z palca.

Poszło szyb­ko – lekarz przy­ci­snął mnie do ścia­ny, wiel­gach­ny­mi obcę­ga­mi zła­pał kawał dru­ta wysta­ją­cy z pal­ca i z kości i do jed­nym szarp­nię­ciem wycią­gnął. Tak na żywca.

Nawet nie koja­rzę, czy czymś wcze­śniej prze­sma­ro­wał. Tym razem byłem twar­dy i nie mdlałem.

Ale jaką mia­łem chęć przy­je­bać mu dru­gą ręką to wiem tyl­ko ja…

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close