- Panie Prezesie, mail do Pana przyszedł.
– Niech wejdzie!
No więc właśnie mail do mnie przyszedł. Tak po prawdzie to była wiadomość na messengerze, ale “panie prezesie, wiadomość na messengerze do pana przyszła” nie brzmi tak fajnie. Dlatego na potrzeby narracji przyjmijmy, że piszę o mailu, bo ładniej brzmi, a Wy już wiecie swoje.
No więc mail do mnie przyszedł od Czytelnika, ‑czki znaczy, w sensie czytelnika płci niewieściej. To się zdarza, nie ma co z tego tytułu ogłaszać święta narodowego czy opuszczać flagi do połowy, na pasek w TVP to też za mało, tym bardziej, że nic nie ma w nim o Żydach, zdrajcach narodu, zamachu ani dokonaniach pomazańców bożych ciężko pracujących na swoje premie, wybranych przez nas, naród, demokratycznie te kilka lat temu (co dobitnie dowodzi, że demokracja ma swoje wady, coś jak niedomykająca się zastawka, która żyć daje, ale w końcu doprowadza do śmierci jej właściciela). Czyli wiecie – mail to mail, nie pierwszy i nie ostatni w moim życiu, podniecam się cokolwiek mało.
Jednakowoż wewnątrz maila nie ma dowodów miłości, uznania czy też czeku na milion nowych złotych polskich na okaziciela, czyli na mnie. Nie ma również propozycji matrymonialnych ze szczególnym uwzględnieniem nocy poślubnej, ani ⇒nagich damskich piersi, co akurat może i by fajne było, ale śmiertelnie niebezpieczne, sam nie wiem, dla kogo bardziej – dla mnie, czy dla nadawczyni. Propozycjami jak wyżej od facetów zainteresowany nie jestem, ale to kwestia tylko i wyłącznie osobistych preferencji, a nie homofobii, więc sorry gays – pisać możecie, ale dzieci z tego nie będzie.
A co jest wewnątrz maila?
Wiele słów gorzkich i krzywdzących, że “kiedyś to jeszcze czuć było u ciebie powiew świeżości” (czy jesteś w stanie wyznaczyć ramy czasowe, od kiedy śmierdzę?, bo może z kolei ja jestem w stanie przypasować to do jakiegoś traumatycznego przeżycia, od którego przestałem się myć i zacząłem roztaczać wokół siebie woń oraz fetor), że “potrafiłeś mnie zaciekawić i nawet podniecić, a teraz tylko komercja…” (cholera, zawsze wiedziałem, że umiem podniecać zawodowo i nie powinienem tego robić za darmo), “… i tanie łapanie lajków na siostry godlewskie” (no i mam nauczkę, żeby trzymać się od lasek z fałszywymi cyck wszystkim, włącznie z głosem), że “sprzedałeś się” (komu kurna? nikt nie chce za mnie zapłacić!), że “z postu na post jesteś coraz bardziej wulgarny” (ja, szczerze mówiąc, obserwuję sam u siebie trend dokładnie przeciwny) oraz na koniec cios w samo serce obosiecznym mieczem z damasceńskiej stali – “cofam polubienie strony”.
W średniowieczu rycerz ugodzon z taką precyzją w żywotne miejsce wykrwawiał się widowiskowo, śmiesznie podrygując i charcząc, trochę zgrzytając i dzwoniąc z powodu stalowej odzieży wierzchniej oraz plamiąc wszystko dookoła malowniczą czerwienią. Pewnie jeszcze trochę poprzeklinał głosem co dech to słabnącym suczych synów, co mu wrazili ostrze w osierdzie, wysyłając przedwcześnie w zaświaty i dziatki osieracając oraz białogłowę wiernie czekającą w pasie cnoty na swojego oblubieńca. Jednym słowem dupa zbita i mogiła.
Jeszcze mniej więcej rok temu wziąłbym łopatkę i sam bym się z tej rozpaczy zakopał ze dwa metry pod ziemią i usypał sam sobie kurhanik z jakimś miłym widokiem, na morze na przykład, bo ⇒ja lubię morze, wcześniej kozikiem wyrezawszy na jakimś pobliskim drzewku, że tu leżę ja i jest mi smutno. I tak bym patrzył przez wieczność na fale i rozmyślał, czymże, o czymże uraziłem uczucia mojej Czytelniczki, że się wzięła była zawinęła i łapkę w górę zabrała. Tak, nawet jakbym myślał o niej i o krzywdzie, jaką mi zadała, to z dużej litery, bo to oznaka szacunku jest, a ja szanuję wszystkich, którzy do mnie zaglądają.
Ale mniej więcej rok temu wydarzył się osiemnastokołowy TIR marki SCANIA wiozący kilkanaście ton gówna, które to gówno zwaliło mi się na łeb w formie zmasowanego ataku hejterów po tym, jak w ShareWeeku dochrapałem się srebrnej szarfy wicemiss i usłyszał o mnie świat. A raczej światek. Ten blągerski. A któż Ci nie dojebie bardziej, niż brat-bląger? Albo siostra?
Skanalizowanie wkurwu w słowie pisanym w postaci ⇒wpisu o hejterach pomogło mi dojść do siebie po szarży ludzi, którym nagle zacząłem przeszkadzać, choć do tej pory nie wiedzieli o moim istnieniu. I tak, mniej więcej od tamtego czasu pisanie już nie sprawia mi takiej frajdy, jak wcześniej, choć ciągle jeszcze więcej, niż mniej.
I zrozumiałem, że nie jestem jak sernik – nie każdy musi mnie kochać
Przez bardzo krótki moment, coś gdzieś jakieś kilka chwil, może kilkanaście, kiedy to przez moją głowę oraz te takie od wydzielania hormonów przelatywały najróżniejsze nastroje od głębokiej, czarnej dupy z myślami o odebraniu sobie życia w jakiś bardzo wyszukany i bolesny sposób, np. oglądając w kółko ⇒najnowszy teledysk sióstr Godlewskich, poprzez lekce sobie ważenie, aż do jawnej i zaciekłej wrogości, rozważałem w cichości ducha, czy aby nie odpisać Mojej-Drogiej-już-nie-Czytelniczce coś w stylu:
“Moja Droga [tu imię drogiej], urzekła mnie Twoja historia, płaczę razem z Tobą łzami pełnymi rozczarowania nad moją własną sprzedajnością oraz zdradzieckością, kajam się jako ten Judasz Iskariota”
albo
“Moja Droga [tu imię drogiej], powiedzże, powiedz, cóż mogę uczynić oraz na co się nawrócić jako ten Paweł z Tarsu błądzący do tej pory w mrokach niewiary, byś wróciła na me twórcze łono”
albo
“Moja Droga [tu imię drogiej], miałem kiedyś takich znajomych, co to się znali od takiego‑o gówniarza, chodzili razem do przedszkola, do podstawówki i do liceum, gdzie zostali parą. Przebawili się cudownie całą studniówkę, po której to stwierdzili, że będą ze sobą już na zawsze, bo jego yang dopełnia idealnie jej yin, a poza tym ona miała fantastyczne cycki i była piękna, a on miał ambicję i był piekielnie inteligentny. Poszli na studia do jednego miasta, mieszkali razem w akademiku, tym siedlisku rozpusty i zepsucia, zgodnie z planem rok po obronie się pobrali.
On działał aktywnie w jakiś AIESECach czy innych dziwnych literkach i dzięki temu jeszcze na studiach dostał się do Wielce Dużego Korpo, gdzie bardzo szybko awansował, potem się przeniósł do innego korpo i w efekcie trzydziestkę przywitał już na bardzo wysokim stołku zarabiając tyle, że nawet jego żona nie była w stanie tego wszystkiego wydawać. Bo ona z kolei znalazła najlepszą pracę świata – została piękną żoną swojego bogatego męża.
On był w nią wpatrzony jak w obrazek, była jego pierwszą i jedyną miłością, jego ideałem, jego królewną, i królewskie życie też jej zapewniał – zawsze powtarzał, że stara się tylko dla niej i dla niej to wszystko robi. Dzieci oczywiście nie mieli, bo po co jej konkurencja?
Powiesz zapewne Moja Droga [tu imię drogiej], że ona była niesamowicie szczęśliwa? Cóż, jeśli była, to zupełnie tego nie okazywała. A nawet wręcz przeciwnie – wiecznie niezadowolona, wiecznie z pretensjami wobec wszystkich dookoła, a swojego męża w szczególności, często poniżająca go publicznie do tego stopnia, że zażenowani byli wszyscy przebywający akurat w pobliżu. Do czego się dowalała? Głównie do wyglądu i tak zwanej męskości. Fakt jest faktem, że jakby on nie był na wysokim stołku, gdzie się chodzi w gajerze, to byłby stereotypowym informatykiem we flanelowej koszuli.
On za to był szczęśliwy. Był szczęśliwy, bo był z nią. I często powtarzał, że w tym teamie to nie on jest od bycia pięknym, haha.
I nagle, pewnego pięknego dnia ona składa pozew o rozwód. “Różnice nie do pogodzenia” czy jakaś inna “niezgodność charakterów”, przy okazji próbuje go obwinić o rozpad małżeństwa, bo on dużo pracuje i ona czuje się zaniedbana, co powinien jej wynagrodzić zostawiając chatę, auto, połowę zer z konta i wszystkie świecidełka, jakie jej zafundował. Bo tak naprawdę ona go od dawna nie kocha, a może i nigdy nie kochała.
Mało brakowało, żeby on się na to zgodził i podpisał wszystko w ciemno.
Złamane serce przecież nie myśli.
Ale na szczęście miał kumpla, który go przekonał, żeby dał sobie chwilę i przede wszystkim wziął adwokata, znanego specjalistę od rozwodów. Który to specjalista uwalił przy samej dupie zarzuty o zaniedbywaniu żony, wystarczyło pokazać kilka paragonów za buty od Jimmy’ego Choo czy za torebki Korsa i zapytać, kto na to zarobił, skoro ona nigdy nie pracowała. Pomogły też zdjęcia zrobione przez wynajętego detektywa zatrudnionego za namową adwokata, na których ona pociesza się w ramionach innego onego, dzięki którym to zdjęciom została obwiniona o rozpad małżeństwa i dostała okrągłe zero.
I wiesz Moja Droga [tu imię drogiej], co mi powiedział on, kiedy się jakiś czas temu spotkaliśmy na wódce? Że kiedy ona odeszła, to jakby skończył mu się świat, a życie straciło sens
Ale tak naprawdę dopiero od tego momentu poczuł, że żyje tego życia pełnią.”
Ale po zastanowieniu się stwierdziłem, że nie napiszę nic.
Bo i po co?
Fot: depositphotos.com, autor: AntonioGuillemF