No topsz, nadchodzi taki moment, kiedy trzeba odrobić tego zjedzonego burgera z bekonem (dieto wybacz), pyra -rę z gziką -kiem (kurna, jak to się odmienia?) pieczonego ziemniaka z twarożkiem, dwie kanapki z czymś dobrym w postaci pasty na sałacie, jednego batonika (#fuckdiet!), jedno to takie okrągłe ciacho z czekoladą, co to leżą przy kasach w Lidlu, ale nie pamiętam, jak się nazywają, musli z kawałkami czekolady (mam nadzieję, że gorzkiej) oraz orzechami pekan, jednego banana, dwa jabłka lekko kwaskowate, jak to się mówi – winne (ale nie wiem komu/czemu zawiniły), kilka kubków lemoniady każdej, jaka była (a była pyszna i były trzy, wliczając zwykłą wodę z cytryną), kilka kubków kawy z mlekiem oraz bez od Pana z najwspanialszą fryzurą w stylu pierun walnął w rabarbar, jaką w moim krótkim życiu widziałem, kilka butelek wody niegazowanej, dwie butelki piwa marki nie pamiętam jakiej, [tu coś niewyraźnie napisane] kieliszków wina koloru białego, dwa kieliszki wina koloru czerwonego (wiem, żyję na krawędzi mieszając, ale białe się skończyło), kilka -dziesiąt -naście Actimelków oraz nieprzebraną ilość wiedzy, w której czasami pływa trochę wodolejstwa.
A odrabianie polega na tym, że dobrze by się było podzielić wnioskami z tegorocznego Blog Conference Poznań, coby w przyszłym odwiedziło go tyle samo blogo-luda, albo i więcej, coby konferencja rosła w siłę i blągersom żyło się lepiej.
Wpis dzisiejszy będzie raczej głównie dla blągerów, więc jeśli przeczysz tezie, że blogerów czytają tylko inni blogerzy, to dzisiaj zamiast czytać, idź na spacer, póki nie ma burzy i jest piękna pogoda. Albo i nie, bo będzie też o moich przemyśleniach w temacie kwo wadis domino, do których BCP się przyczyniło, a to już nawet nie-blogerów może zainteresować, prawda?
Rok temu BCP odwiedziłem po raz pierwszy, powstała z tegoż wydarzenia relacja pod niesamowicie chwytliwym tytułem ⇒Nie sraj we własne gniazdo, a wnioski miałem trochę smutne. Płakałem głośno, że ja nie lubię, jak blog się staje produktem i maszynką do zarabiania szmaliwa, a nie ukochanym dziecięciem, które trzeba po pupci poklepać, głasiać i mówić atiutiu.
Biję się w pierś, bo chyba wtedy nie do końca pojąłem ideę tej akurat blogerskiej konferencji, czyli biznesową stronę tego całego działania w sieci (w odróżnieniu od ⇒SeeBloggers, gdzie ideę pojąłem perfekcyjnie). Bo ja mam podejście, że piszę bo lubię, a jak coś z tego skapnie, to i fajnie, natomiast podejście odwrotne, czyli bloga mam po to, żeby zarabiać na nim jakoś mi się mocno wewnętrznie kłóciło.
Wybaczcie, każdy ma prawo być głupi, ja też.
Ale minął rok i trochę zmądrzałem
Tym bardziej, że tegoroczna edycja już na samą monetyzację kładła mniejszy nacisk, bardziej podpowiadając jak to zrobić dobrze. Znaczy nie wiem, czy czujecie subtelną różnicę – rok temu miałem wrażenie, że wszystkie prelekcje krzyczały zarabiaj hajs na blogowaniu, to główny cel, a w tym roku bardziej robisz dobra robotę? Podpowiemy Ci, jak to wykorzystać i zarobić trochę monet. Rok temu nie widziałem na BCP tej radości z blogowania, która dla mnie jest bardzo ważna. Widziałem tylko nacisk na kasę. Co nie znaczy, że jej nie było – ja po prostu krótkowidz jestem.
W tym roku albo zmądrzałem i patrzę szerzej, albo trochę się poprzesuwał kładziony na prelekcjach nacisk rozpięty pomiędzy radochą z blogowania, a traktowaniem bloga jako źródła dochodu. Pojąłem też, że można to połączyć i mieć profesjonalnie przygotowany, nazwijmy to – z braku innego określenia – produkt, jakim jest blog/vlog/łotewer i wcale nie tracić przy tym tego funu z pisania.
Zrozumieć mi to pomogła niezawodna jak zwykle Janina, oraz Radomska. Taka mała ciekawostka – rok temu nie wiedziałem, kto to jest Janina (teraz już wiem), w tym roku nie wiedziałem, kto to jest Radomska (teraz już wiem) – to wszystko zasługa Karoliny, która mnie ułoma co konferencję uświadamia. Ja w ogóle mam duży problem z identyfikowaniem prelegentów, bo nie bardzo mam czas te nazwiska wielkie śledzić, ani nie robię w internetach zawodowo, więc często zupełnie nie wiem, kto to jest, ten co to akurat do mnie gada i dlaczego.
I tu dochodzimy do sedna mojej niepowtarzalnej relacji
Nie będę Wam pisał o merytoryce prelekcji – jak zwykle stała na wysokim poziomie. Dodatkowo całość została podzielona na jakby sekcje, żeby każdy znalazł coś dla siebie i nie tracił czasu na słuchanie o czymś, co go nie interesuje. Zamiast tego można było wypić kawę z kimś znanym od dawna, albo poznanym dopiero co. O tym wszyscy piszą.
I mają rację.
Ano właśnie. Bo nie będę też pisał o tym, co dla mnie w tego typu konferencjach jest co najmniej tak samo ważne, jak prelekcje. O ludziach, których się spotyka. O ludziach, których się poznaje. O ludziach, którzy inspirują, doradzą czy opierdzielą wspólnie lampkę wina. O tym też wszyscy piszą.
I też mają rację.
Ale teraz coś, o czym napiszę tylko ja, param.
Rok temu Blog Conference Poznań trochę odebrało mi radość z blogowania. Zobaczyłem tych wszystkich ludzi, dla których ważna jest tylko kasa i się lekko załamałem, bo ja chciałbym iść trochę inną drogą, w której blog jest odskocznią od mojej codzienności i problemów krwiożerczego kapitalisty w tej niesprzyjającej kapitalistom części świata. Niby blog zwie się dizajnuch, ale tego dizajnuchowania jakby niewiele, bo po robocie o robocie? Wolałem treści stricte lajfstajlowe, lekkie, łatwe i przyjemne. I Wy też wolicie, co widać w moich ankietach i statystykach wpisów. I choć grosiwa z tego nie ma, to jednak nie zamierzam z tego rezygnować.
Trochę też do całego tego mojego zniechęcenia przyczyniła się fala hejtu, jaka mnie dopadła po ubiegłorocznym Share Weeku. Strasznie mną tąpneło, że wpadł do mnie jakiś jemioł i pyszczy do mnie, że jestem chujowy. Trochę się nad sobą porozczulałem, potem wylałem z siebie w postaci wpisu to, co o takich jemiołach myślę, ukuwając jednocześnie chwytliwe hasło ⇒Hejterze, pierdol się! i jakby mi przeszło. Ale ciągle z tyłu głowy miałem to, że jak zaczynasz rosnąć, to przyciągasz też debili.
W tym roku Blog Conference Poznań mi tą radość przywróciło. Ale też pokazało, że ja po prostu do tej pory głupi byłem stawiając granicę pomiędzy radocha a zarabianie, gdzie tymczasem to dwa przenikające się procesy wcale, ale to wcale się nie wykluczające, a nawet wręcz przeciwnie – wspomagające się nawzajem. Bo przecież kiedy przytulisz kilka monet, to radość z pisania większa, prawda? A kiedy masz większą radość z pisania, to i wygląda to lepiej dla potencjalnych klientów, nie?
Ano własnie – klienci…
Okres od początku roku i ten ostatni, podczas długiej majówki dał mi mocno w dupę ze strony #klajentów, ze strony pracowników, ze strony dostawców i ze strony podwykonawców. Wygrzebałem się już w dużej części spod tego całego gówna, jakie mnie przysypało, ale dało mi to solidnie do myślenia, że może nie ma się co gniewać na stronę biznesową blogowania?
Że może to trochę łatwiejsze, niż użeranie się z gościem z hurtowni, który zamiast dwóch blatów zamówił jeden, i jeszcze gra głupa, że to moja wina, bo mu napisałem w mailu z zamówieniem “2szt. blat grubości 38mm, 1200×4100, kolor Beton City”, zamiast “blat grubości 38mm, 1200×4100, kolor Beton City 2szt.”.
Że może to trochę łatwiejsze, niż użeranie się z pracownikiem, który w dupie sobie mając taki przepis, który mówi, że urlop na żądanie przysługuje 4 razy w ciągu roku, a nie jak mu się podoba, wysyła o 7 rano sms’a, że dzisiaj nie przyjdzie do pracy albowiem. I w efekcie brakuje sztuki na montaż, którą to sztukę zgadnijcie, kto musi uzupełnić swoją osobą?
Że może to trochę łatwiejsze, niż dźwiganie samemu ciężkich szafek w sobotę 28 kwietnia, w niedzielę 29 kwietnia, w poniedziałek 30 kwietnia, we wtorek 1 maja, w środę 2 maja, w czwartek 3 maja, bo terminy, bo umowa, bo zobowiązania? I w piątek 4 maja na szczęście już tylko praca biurowa, bo projekty same się nie zrobią, w przeciwieństwie do montaży, które robią się same, prawda?
Tak, ja wiem, że zawsze trawa jest zieleńsza tam, za płotem, ale dojrzałem do tego, żeby połączyć coś, co umiem robić dobrze, albo i bardzo dobrze. A umiem zaprojektować kuchnię tak, żeby była funkcjonalna, ładna, zgrabna i powabna. Umiem potem projekt przenieść na zamówienie elementów składowych, które to potem elementy składowe umiem złożyć w całość, pod tytułem meble kuchenne. I dodatkowo bardzo dobrze umiem to opisać.
A kto wie, może i pokazać.
Bo zamierzam zacząć nagrywać filmy na yt o tym, jak te wszystkie powyższe rzeczy zrobić dobrze. Pierwszy raz od początku bloga mam w tym całym moim zamyśle wsparcie MałejŻonki.
A potem zamierzam mieć z tego kasę.
I to dużą.
O!
PS. Tak, wiem, że to nie jest do końca relacja z Blog Conference Poznań, ale przecież napisałem, że jest taka, jakich jeszcze nie było. I na pewno jest to wpis o tym, jaki ta konferencja miała na mnie wpływ, co jest dla mnie najważniejsze.
PS.2. Pierwszy raz w życiu ktoś podszedł do mnie i powiedział, że lubi mnie czytać. Zajebiste uczucie. Nie piszę kto dokładnie, bo MałaŻonka zazdrosna jest, a to nie był facet.
PS.3. Już wiem, dlaczego kobiety zawsze zrzucają buty na weselu i tańczą boso. Nigdy więcej nowych airmaxów na imprezę!