Życie proszę ja Was szybko weryfikuje pewne rzeczy – niby chcesz sobie poblągować, a tutaj przychodzi rok szkolny, musisz dwójkę Dzieciorków wyprawić do dwóch nowych szkół, które to nowe szkoły sobie mieszkają na dwóch różnych końcach Wrocławia i w efekcie wstajesz o godzinie takiej, że Blogierka dopiero idzie spać, a Batman dopiero parkuje w swojej jaskini. Nie muszę Wam mówić, jak to wpływa na wydajność i chęć do życia? Nawet jak nie muszę, to pewnie niedługo napiszę, ale tymczasem nadszedł weekend.
Wyjazd z Wrocławia lekko był trudny z powodu całego mnóstwa ludzi biegających het i nazad przez 42 kilometry z kawałkiem w 30° upale. Ja mdlałem od samego patrzenia, więc po długich i burzliwych naradach pojechaliśmy do Opola, coby wśród zieloności popatrzeć na zwierzątka i uspokoić skołatane nerwy. Opisałem już kiedyś ⇒atrakcje ZOO w Opolu, więc nie będziemy się powtarzać, ale polecam kliknąć i pooglądać dużo zdjęć zwierzątek. Dzisiaj wrzucę jedynie niezłe foczki na ⇒mój jutubowy kanał, gdzie niedługo pewnie poza foczkami pojawi się mors. Czyli ja.
Ale nie wyprzedzajmy zdarzeń i wróćmy do Opola.
Niestety podrożało od ostatniego razu, a i parking bardziej zapchany – nie wiedziałem, że taki jestem wpływowy i się ludziom preferencje weekendowe pozmieniały po moim wpisie. Tak czy siak dalej warto i dalej robale robią najmocniejsze wrażenie. A ponieważ w kontekście wpisu jedzeniowego to niekoniecznie będzie dobry materiał, no i żeby tak pusto nie było, to zamiast tego wrzucę najsmutniejsza małpkę ever.…
…oraz ptaka.
Dużego i stojącego.
Dziwną manierą opolskiego ZOO jest to, że tam właściwie nigdzie nie zapłacimy kartą, a ponieważ nie lubię dźwigać na plecach połowy zawartości lodówki i w kieszeni brzęczących monet, więc solidnie zgłodnieliśmy i polecieliśmy w miasto szukać paszy. Większością głosów przy jednym wstrzymującym się stwierdziliśmy, że chcemy naleśniki.
A jak naleśniki to co? No jak to co? MANEKIN!
Na szczęście albo hipsterii w Opolu mało, albo za gorąco na łażenie w obcisłych rurkach, więc nie było kolejki i lokal był przyjemnie pusty. Podobnież stoliki na zewnątrz, na których posadziliśmy się w oczekiwaniu na karmę. Dostaliśmy karty i pogrążyliśmy się w przyjemnym dumaniu, na co mamy ochotę. Tym przyjemniej, że Manekin w Opolu jest tańszy, niż ⇒Manekin w Poznaniu czy ⇒wrocławska naleśnikarnia La Paryżanka.
Upał był taki, że mi się zęby topiły, więc za radą przemiłej Pani Marty zawinszowałem sobie chłodnik (6,5 zł) oraz czekoladowe pankejki z jagodami, migdałami, białą czekoladą i sosem śmietankowym (11 zł) plus oczywiście nieśmiertelne latte maczajto (7 zł). Dżuniorstwo było jednomyślne i zamówiło sobie naleśnika z nutellą, bananem, bitą śmietaną i sosem toffi (10,5 zł), Starszy widać stwierdził, że się odchudza i zamówił niegazowaną wodę niemoralną (3,5 zł), Młodszy po długich przemyśleniach stwierdził, że olewa i wziął ajsti (4,5 zł). Pani Matka o linię dbając zamówiła sobie naleśnika z białym serem, malinami i miętą (11,5 zł) i do popicia piffko z sokiem rimbirimbi (5,5 + 0,5 zł).
Wjechał chłodnik i urwało mi łeb przy samej dupie. Dawno nie jadłem tak pysznej zupy. Cudownie gęsta, przyjemnie kwaskowata, chłodna i pełna kawałeczków warzyw, z cudownym koperkowym posmakiem. I do tego wszystkiego, jak wisienka na torcie, ugotowane jajko. Rewelacja.
Niniejszym składam na ręce szefa manekinowej kuchni gratulacje i śpiewam mu hymn pochwalny. Jak ten chłodnik mi zrobił dobrze w ten upalny dzień to wiem tylko ja…
Słodkie naleśniki wjechały chwilę potem i też nam zrobiły dobrze. Nawet bardzo dobrze. Prze-dobrze. Do tego stopnia, że moich pankejków nie dałem rady zjeść do końca i pomagał mi niezmordowany Misior.
Niby to tylko naleśniki, ale wrażenia jak najbardziej pozytywne, wszystko pyszne, dużo, niedrogo i dobree, bardzo dobreee. I bardzo #niedietycne. Ale przecież spaliliśmy na zapas, bo telefon pokazał ponad 17 tysięcy kroków. A jeśli przeczytaliście jedyny ⇒wpis motywacyjny na blogu, to wiecie, że to przecież sporo ponad normę.
I dlatego będę Manekin w Opolu chyba odwiedzał za każdym razem, kiedy będę w pobliżu i poczuję małego albo dużego głoda.
Nawet niekoniecznie dla naleśników, ale jak inne zupy są równie pyszne, to warto.