Jak bardzo ciężko po urlopie w ciepłych krajach zamorskich wziąć się do roboty wie tylko ten, kto był na urlopie w ciepłych krajach zamorskich i właśnie musi wziąć się do roboty. Siedzisz, kombajnujesz jak koń pod górę, jak to zrobić, żeby zrobiło się samo, a tu nie ma się zmiłuj i lista to do jakoś się nie zmniejsza od samego patrzenia. A taki bląger leszczu jak ja, co to jeszcze nie żyje sobie za #darylosu i musi na własnym garnuszku ciężko pracować na sushi i ratę za nowe Q7 ma dwie listy rzeczy do zrobienia – pracową i blągową. I nawet jeśli do tej drugiej wyrywa się serce i dusza, to dupa ciężka i portfel lekki nakazują najpierw odptaszkowac tę pierwszą.
I dlatego zanim wujek siądzie i naskrobie serię wpisów trochę mądrzejszych, niż ⇒recenzje knajpek, niestety musi opublikować recenzję knajpki. Albo stety. I dlatego dzisiaj na tapetę trafia naleśnikarnia La Paryżanka we wrocławskiej Magnolii.
Dla niezorientowanych we wrocławskich zawiłościach – Magnolia to najpopularniejsza obecnie galeria handlowa w naszym pięknym mieście, chociaż ani najnowsza, ani największa. Pełno w niej szwendaczy w różnym wieku i płci różnych. Można mięśnie poćwiczyć na siłowni pod gołym niebem, popaczać na fontanny, coś zjeść i oczywiście wydać kupę siana. Ale najfajniejsze jest to, że mam blisko, bo ja jestem stary i wygodny się na tę starość zrobiłem. Nic więc dziwnego, że kiedy potrzebuję coś przekąsić, to albo dzwonię gdzieś po świecie, żeby mi przywieźli pod nos (recenzje żarcia na wynos też byście czytali?), albo statecznym krokiem starszego pana tuptam sobie do Magnolii właśnie. I tam La Paryżanka wpadła mi w oko już dwa razy.
Raz pierwszy był po zawodach w judo Dżuniora Młodszego. Pan Tymoński zgłosił braki kaloryczne po wykonaniu serii rzutów i trzymań, które to braki mogą zostać uzupełnione jedynie przez naleśniki z bananami i nutellą. Kiedyś w ⇒FC Naleśniki takowy mu bardzo podszedł, ale że do Rynku hektar kilometrów i stary leniwy jest ostatnio kulinarnie, to La Paryżanka wydała się rozwiązaniem idealnym dla nas obu. A dla mnie nawet podwójnie, bo też sobie smacznie pojem, nie?
Żarłodajnie w galeriach coraz częściej przestają przypominać stołówki zakładowe z gumowatym żarciem z bemarów, a zamiast tego celują w klienta, który chce zjeść na co najmniej średnim, jak nie wysokim poziomie. Naleśniki to może nie są wyżyny sztuki kulinarnej, ale dobrze i smacznie zrobione reprezentują taką solidną middle middle class, nad którą nie ma co dumać jakoś długo i dopatrywać się głębi.
Raz drugi był wczoraj, kiedy to poszliśmy po męczącym urlopie w Grecji coś zjeść do spółki z Ciocią Chrzestną Tymońskiego, Dzieciorkami i Babcią, która ich pod naszą nieobecność miała na oku swem czujnem. Bo to jakoś tak fajniej, jak pod nos podstawią i potem jeszcze naczynia pozmywają, prawda?
Jako się rzekło – Dżunior Młodszy zapodał sobie nr 37, czyli nutella, banan, bita śmietana (14 zł), coby sił nabrać po zawodach w judo, a jego stary czyli ja, idąc za radą przemiłej Kelnerki (poproszę taki, w którym jest dużo mięcha) skusiłem się na nr 20, czyli szarpana wieprzowina, sos tzatziki, cebula czerwona, ogórek, pomidor (17 zł). Do picia poprosiłem o truskawkowy koktajl (9 zł), a dla Młodego jego ulubiony soczek jabłkowy.
Za drugim razem Tymoński pozostał wierny kalorycznej bombie bananowo-czekoladowej, a ja zmiętolonym truskawkom w hipsterskiej butelce, a ponieważ nie dane mi było zrobić zdjęć wszystkich dań, które zjechały (przestań się wydurniać z tym telefonem i daj mi zjeść w spokoju!), to czujni bądźcie, bo ich opis będzie ukryty w tekście. Nie czekaliśmy jakoś przesadnie długo ani za pierwszym, ani za drugim razem i wjechało nasze żarełko.
Koktajl oczywiście podany po hipstersku, ale to chyba taki naleśnikowy standard (pamiętacie ⇒kubeczko-słoiczki z Manekina w Poznaniu?). Poziom w fikuśnej butelce opadał tak szybko, że za chwilę wjechało na stół smoothie z owoców leśnych (czułem tam czarną porzeczkę – w jakich ona lasach rośnie?). Też w śmiesznej butelce. I też pyszne, choć z tą porzeczką.
Naleśnik z nutellą zaskakuje lekko sposobem podania – zazwyczaj były to plasterki rozłożone na cieście, a tutaj niespodzianka, bo banan jest w kawałku. Ilość bitej śmietany przyprawiła mnie o szybsze bicie serca, ale co będę Młodemu żałował po zawodach? Nie próbowałem, więc nie wiem, czy to prawdziwa ubita śmietana kremówka, czy jakieś guano ze sklepu. Popatrzcie zresztą sami, jak to zacznie wyglądało i jak bardzo mało to było #dietycne.
Mój osobisty naleśnik podany jest w formie znanej mi już z Manekina i tutaj ciągle i niezmiennie fanem takiego składania naleśniorów nie będę.
Mam przemożne wrażenie, że w środku jest jakoś tak bidnie z nadzieniem, chociaż nie ma to związku z rzeczywistością, bo nie wyczuwałem strategicznych przestrzeni powietrznych jak w pasztecikach Gardło Sobie Podrzynam Dibblera. Zobaczcie zresztą sami, bo przecież musiałem zrobić wiwisekcję, nie?
A nawet dwa razy…
Ba, z narażeniem życia próbowałem oddać na zdjęciu bogate wnętrze naleśnika z kurczakiem, szpinakiem, suszonymi pomidorami i mozzarellą (16 zł)…
Czy polecam? No pewnie! Może niekoniecznie na obiad z kobietą, na której chcesz zrobić mega wrażenie, bo jednak naleśniki to temat, który raczej kisielu w majtkach nie spowoduje, ale jakby nie było pojesz solidnie, bardzo smacznie i niedrogo. Ale może na studentki podziała gdzieś pod koniec miesiąca, kiedy to się już bigos z domu kończy i gołąbki?
A nawet jeśli nie, to na pewno podczas magnoliowych zakupów warto zjeść coś dobrego w La Paryżanka, zamiast wciągać gotowizny z bemarów.