Miałem prawie skończony tekst specjalnie na Dzień Dziecka. Tekst o tym, że dzieci to skarb tylko w przenośni, bo nie wiedzieć czemu, większość rodziców trzyma swoje dzieci w sejfie, żeby broń Bodziu nic im się nie stało strasznego. Jak ugryzienie komara czy mrówka w kanapce. Ale prawie stanowi wielką różnicę i czas na taki tekst minął. Dlatego wrzucam ten. A o dzieciach będzie za rok. Albo wcześniej, kto wie. Bo tymczasem mam do zrobienia 10000 kroków.
I Wy też.
Nie wiem skąd się to wzięło, ale to podobna dzienna norma dla kogoś, kto żyje aktywnie. Tak przynajmniej mówi mój smartfon. Dlaczego nie 9, 18 czy 7,5 tysiąca to ja nie wiem. Grunt, że taki mi telefon stawia codziennie cel. A że w życiu trzeba mieć jakieś cele, marzenia czy plany, to ja z pewną taką nieśmiałością zabieram go ze sobą nawet tuptając do kibelka. Co oczywiście naraża mnie na czujne spojrzenia zielonych oczu MałejŻonki, bo przecież jak się zabiera ze sobą telefon do kibla, to się ma dupę na boku, wszystkie poradniki o tym mówią. Trochę w tym jest prawdy – przeczytaj o mojej walce z fahoffcu od GEBERITU a zrozumiesz, dlaczego w kiblu mam dupę na boku.
Te 10.000 kroków to magiczna granica, która oddziela aktywnych od zasiedziałych, zdrowych od zasiedziałych, pełnych energii od zasiedziałych. Takich, którzy biorą życie we własne ręce od tych, którym się nie chce. I to wszystko mówi Ci telefon. Znaczy smartfon, bo telefon to mają nasi dziadkowie. Taki z tarczą. Albo raczej nie tyle mówi, co delikatnie sugeruje.
Tylko czy rzeczywiście delikatnie?
Mój akurat smartfon poza liczeniem kroków pokazuje mi też fotki z Instagrama, które w zasadzie wszystkie da się podciągnąć pod trzy kategorie: natura, żarcie oraz piękni i młodzi. Czasami te kategorie się mieszają, bo np. ktoś piękny i młody żre coś na łonie natury, ale per saldo wszystko się zgadza. I zazwyczaj żarcie jest dietetyczne, fit czy zdrowe i służy temu, żebyśmy piękni i młodzi byli. Albo się stali, jeśli nie jesteśmy.
A zazwyczaj nie jesteśmy…
Na starcie zazwyczaj wszyscy są pełni sił, zdrowi, z głową pełną marzeń i przeświadczeniem, że zawojują świat. Że są wyjątkowi, jedyni i niepowtarzalni. Że będą żyć życiem lepszym, niż ich rówieśnicy i zdecydowanie lepszym, niż ich rodzice. Potem zderzają się z codziennością i szara rzeczywistość ich pochłania. Telewizor, meble, mały fiat.
Mąż czy żona poślubiona mniej lub bardziej na stałe i mniej lub bardziej z przypadku.
Dziecko.
Drugie dziecko.
Chrzciny, komunia, bierzmowanie, ślub dzieci.
Praca, z której nie są zadowoleni i w której męczą się codziennie narzekając na szefa skurwiela, złodziei w rządzie i elfich wozaków. Żyją od pierwszego do pierwszego. Na minimum – bez pasji, bez śladu namiętności, bez chęci do życia tak naprawdę. Może nawet nie tyle żyją, co wegetują na kanapie przed telewizorem. A w nim wszyscy kłamią, kradną i wyzyskują takich jak oni. Nijakich.
Do znienawidzonej pracy jadą autem zaparkowanym w podziemnym garażu, bo przecież nie będą się tłuc świniowozem komunikacji publicznej.
Tup tup, do windy i do auta.
Tu tup, przez parking, do windy, za biurko i klapen dupen na fotel.
Po trzech godzinach tup tup, na kawę, na lanczyk czy na fajkę.
Potem znowu tup tup, do windy, za biurko i klapen dupen na fotel.
Po pracy tup tup, do windy, przez parking, do domu, do windy, na kanapę.
Telefon, pizza, kurier, tup tup, do drzwi i tup tup, z powrotem na kanapę z piwem w ręku.
Tup tup, prysznic, łóżko. Spanie. Już bez tupania.
Na liczniku wyskoczyło 1000–1200 kroków. Pewnego dnia mają zawał, wylew, udar, umierają na raka, cukrzycę albo nadciśnienie. I wtedy ostatnią myślą jest, że nie tak to miało być.
Miałeś być Danem Blizerianem, a umierasz jako nikomu nieznany Jan Kowalski.
Dlaczego nie poszło zgodnie z planem?
Bo te 10000 kroków dziennie to tylko symbol. Symbol tego, że komuś się chce ruszyć z kanapy i te parę km na własnych nogach przejść. Wziąć życie we własne ręce i mieć siłę zawalczyć o to, żeby je przeżyć tak, jak to wcześniej było planowane. Może nie tyle siłę, co na początku chęć. Bo przejście 10000 kroków wymaga zawsze postawienia tego pierwszego, najtrudniejszego.
Czy to wystarczy? Wystarczy przejść te 10000 kroków dziennie, żeby przekroczyć tę magiczną granicę oddzielającą kogoś od nikogo?
Czy to wystarczy, żeby nasze życie zmieniło się na lepsze?
A skądże, nie wystarczy na pewno.
Ale to dobry start.