Niedawno pewien weekend minął mi nietypowo, bo w sobotni wieczór, niepomny tego, jakie zasady ma moja dieta dałem się zalkoholizować. Ale ponieważ cel był szczytny i ilości symboliczne, to jakoś mogę z tym żyć i nie skakać ze Sky Tower. Ot – spotkaliśmy się z dawno niewidzianymi kumplami na męski wieczór przy Jacku i Danielsie. Dodatkowo był to mój pierwszy raz z tymi panami i z pomocą coli, lodu i cytryny było zacnie. Tak wiem, prawdziwy smakosz nie gwałci dobrego łiskacza i tak dalej. Ale ja nie smakosz, ja amatorsko podszedłem do sprawy. I choć dalej dla mnie osobiście tequila jest najlepsza, to na pewno jeszcze dam rudej szansę, bo ja rudzielców uwielbiam.
Tak czy siak, męski wieczór odbył się u mnie w studiu, bo chcieliśmy sobie w ciszy i skupieniu pogadać, powspominać stare dobre czasy i złapać chwilę oddechu od kobiet naszych i dziatek. Czyli do domu wróciłem taryfą, bo pamiętajcie, że jak piłeś i jeszcze możesz kierować, to nie jedź. Na drugi dzień musiałem jakoś przejechać te pół miasta, żeby odzyskać samochód i trochę posprzątać to pojebowisko, bo w poniedziałek trochę byłoby nie halo, gdyby klienci wyrobili sobie błędny obraz mnie jako chłopa-opoja zamiast krwiożerczego kapitalisty za prezesowskim biurkiem.
Czyli mówiąc wprost, pierwszy raz od nie pamiętam kiedy musiałem jechać środkami masowego rażenia. I to z przesiadką – zaliczyłem autobusy i tramwaje za jednym zamachem. Jestem z siebie dumny. I podobało mi się, bo taka podróż dostarcza więcej materiałów na bloga niż szara codzienność w klimatyzowanym autku. Zwłaszcza, jak do autobusu wejdzie ktoś pod wpływem. A w niedzielny poranek takich było kilku, choć typy charakterystyczne były dwa.
Ale najpierw pogadanka o alkoholu i skutkach jego picia z podziałem na płeć i inne czynniki.
Mówcie co chcecie, ale najebana kobieta to widok żałosny. Najebany facet też, ale jakoś mu z tym bardziej do twarzy i osobiście mi bardziej pasuje (oczywiście w tych wąskich granicach, w których porusza się moja osobista tolerancja dla ludzi w tym stanie). Kobieta najebana to dramat i grecka tragedia, nawet jak czasem śmieszna. Zwróćcie proszę uwagę, że nie napisałem “pijana”, napisałem “najebana”. I jeśli nie do końca kminisz różnicę w tych dwóch określeniach, to po pierwsze masz za mało lat, żeby czytać tego bloga ze zrozumieniem, a po drugie za mało w życiu wypiłaś.
Grono psiapsiółek się radośnie chichrających (przez CeHa mi nie podkreśliło, więc pewnie tak się to pisze) i na głos komentujących długość i twardość oręża swojego męczizny może wywoływać, w zależności od kontekstu i komentarzy, wesołość lub zabarwione sympatią współczucie. Przy czym nie zawsze słuchając takich opowieści współczuję kobiecie. Raczej obce jest mi w tej chwili zażenowanie czy wstyd. Ot, babski wieczór rozwinął się nadzwyczaj dobrze i przeszedł w fazę “miasto jest nasze”. Te kobiety są mniej lub bardziej pijane – dobrze się bawią, alkohol przesunął pewne granice, ale ogólnie jest luzik i motylki. Patrząc na nie cieszysz się ich szczęściem i zdrową wątrobą.
Ale kiedy te same psiapsiółki nie wyczują tego magicznego momentu pomiędzy “w sam raz” a “o ja pierdolę” to przechodzą w stan żenady i upodlenia. To wtedy trzeba takiej dziewoi przytrzymać włosy, kiedy rzyga. To wtedy trzeba ją powstrzymać przed, zamiennie, daniem komuś w ryj albo daniem komuś dupy. To wtedy łapie się ścian, bo ziemia niepewną jest. To wtedy wygląda po prostu tragicznie i żałośnie. Taka kobieta jest najebana – nie kontroluje tego co mówi, co robi ani jak się zachowuje. Patrząc na nią czujesz głębokie żenua.
Ale nawet ta druga kategoria ma moje osobiste głębsze dno dna.
Kiedy ta kobieta to staruszka wyglądająca jak babcia z “Czerwonego Kapturka” zachowująca się jak Zły Wilk.
Taka babuleńka, uzbrojona oczywiście w nieodzowny wózeczek na kółkach, wparowała do świniobusu nr 127 psując wszystkim dookoła przyjemność z jazdy nowym Solarisem. Bo po pierwsze, pomimo dobrotliwego wyglądu roztaczała dookoła zapach rozkładu i zepsucia, czyli mówiąc wprost jebało od niej jak z pały renifera. Smród, jaki wokół siebie roztaczała jak nic kojarzył mi się z trzodą chlewną i jak w chlewie się poczułem, więc i skojarzenia świńskie mi się urodziły. A po drugie bluzgała tak, że dziwki prosiłyby o głośne powtórzenie, żeby dobrze zapamiętać i stosować w przyszłości. Nie bluzgała nikogo konkretnie (na szczęście), ale chyba tylko Ojcu Dyrektorowi się upiekło, bo obdarowała wszystkich: “wymalowane 12-letnie dziwki”, “pedałów w obcisłych gaciach”, “rozwydrzonych gówniarzy” i tak dalej. Co dziwne, ominęła Żydów, Masonów, Iluminatów i Reptilian. Nie cytuję dosłownie, bo uważam, że przekleństwo ma mieć swoją moc, a nie służyć tylko za przecinek. Jak mi już minął niesmak, to pozostał smutek. Bo zastanawiam się, czy to tylko ta konkretna bezdomna babcia tak ma, czy niektóre z tych udomowionych też.
Wysiadłem w okolicach Rynku, przetuptałem sobie kawałek łapiąc w płuca w miarę świeże powietrze (po tym megasmrodzie nawet w Krakowie oddychałbym pełną piersią) i wbiłem się do tramwaju.
A przystanek dalej wbił się On.
On też był pod wpływem. Z wyglądu przypominał trochę egipskiego hodowcę kóz w tak zwanym kwiecie wieku, ale ja nie dyskryminuję nikogo z racji pochodzenia czy wyglądu. A On owszem – nie wiedzieć czemu przywalił się do innego smagłolicego młodzieńca, który wyglądał jakby pasał swoje egipskie kozy gdzieś obok. Teksty w stylu “co się gapisz asfalcie” czy “Polska dla Polaków” z jego ust bardzo, ale to bardzo podnosiły mój wewnętrzny poziom abstrakcji, bo naprawdę w turbanie byłoby mu bardzo do twarzy. Ot, taki typowy rasista, który odreagowuje to, że wygląda trochę jak ci, których nienawidzi. A nienawidzi ich dlatego, że trochę tak wygląda.
Ale nagle nastąpiła wolta. I On ni z tego, ni z owego zaczął koledze współczuć: “tak, tam w Rumunii było ciężko, ja rozumiem”, “Caucescu wam dał w dupę”, “dobrze, że uciekliście, Caucescu by was zajebał, ja wiem”. I zapanował dookoła nastrój ogólnego współczucia i zadumy nad ciężkim losem braci o licu ciemnym w narodach bratnich, jaki jest możliwy między facetami tylko po przekroczeniu kilku promili we krwi.
A że On, niekoniecznie dyskretnie, podnosił sobie co chwilę ten poziom łykając z butelczyny, to za chwilę wszedł w kolejny etap i zaczął współczuć sam sobie i nad sobą się użalać.
I rozpoczął monolog, który mnie rozłożył do tego stopnia, że aż zrobiłem notatki, więc traktujcie to prawie jak wierny cytat i nie zwalajcie na mnie ewidentnego pomieszania wątków. To nie mnie się pomieszało.
A wiesz, mój ojciec ma dzisiaj urodziny, 59 lat skończył. Ale on już jest na cmentarzu. Nie żyje. Wezmę flaszkę i pójdę się z nim napić. Tylko ja nie wiem, czy żona wszystkiego nie wypiła. Ale ja mam schowaną ćwiarteczkę spirytusu, w sam raz do picia na dwóch. Ale jak się moja dowie, to mnie zajebie. Że miałem schowane i nic jej nie powiedziałem. Ja jestem wyklęty, Bóg mi zabrał wszystkich, których kochałem – matkę, ojca i brata. Żona mi została, ale to nie rodzina przecież. A Ruscy to zawzięty naród – oni maja rakiety i zagrozili dla Ameryki. To fanatycy, bo w Allaha wierzą. I nie piją wódki, dlatego te wojny robią. A ja się pójdę dzisiaj napić z ojcem. 59 lat ma. I urodziny. I umarł już. Tak, ćwiarteczka spirytusu będzie w sam raz. O cmentarz.
I wysiadł.