Bo remont to szkoła życia lepsza jest niż wojsko, cz.4: będzie pani zadowolona

 

⇒Poprzed­nia czę­ść opo­wie­ści spod zna­ku zma­gań z kaflem, pane­lem i pły­tą regip­so­wą pozo­sta­wi­ła nas gdzieś tak jakoś po week­en­dzie majo­wym, peł­nych nadziei spo­glą­da­ją­cych w różo­wy­mi się bar­wa­mi malu­ją­cą przy­szłość. Bo wresz­cie, naresz­cie na pla­cu boju poja­wi­li się jacyś eki­pan­ci do robo­ty. Sami przy­zna­cie, że to dobry start do tego, żeby zacząć mieć dobre myśli, że wresz­cie coś się zaczę­ło dziać, nie?

Ja pier­do­lę, nawet Czer­wo­ny Kap­tu­rek zaglą­da­ją­cy wil­ko­wi w mor­dę był mniej naiw­ny, niż my.

Zacznij­my od tego, że poja­wi­ły się tak jak­by trzy eki­py – hydrau­licz­na w posta­ci hydrau­li­ka, regip­so­wo-elek­trycz­na w posta­ci regip­sia­rza i elek­try­ka oraz kafel­kar­ska w posta­ci kafel­ka­rza. Brzmi obie­cu­ją­co, praw­da? W sen­sie na obiek­cie poja­wił kom­plet ekip potrzeb­nych do wykoń­cze­nia tych jeban nie­szczę­snych 40m².

 

Tyle, że nie.

Bo to były jakieś luź­ne, zupeł­nie ze sobą nie­po­wią­za­ne eki­py, któ­rych pra­cę bar­dzo, ale to bar­dzo teo­re­tycz­nie koor­dy­no­wał Pan­kra­cy. W efek­cie trze­ba było każ­dej eki­pie tłu­ma­czyć wszyst­ko od nowa, bo komu­ni­ka­cji mię­dzy nimi nie było żad­nej. Ile razy Pan­kra­cy poja­wił się na kwa­dra­cie, żeby nad­zo­ro­wać pra­ce zgad­nij­cie sami. Macie JEDNĄ pró­bę. Do tego każ­da eki­pa zwa­la­ła na inną, że im cze­goś poprzed­nia nie zro­bi­ła i nie mogą iść dalej z robo­tą, bo są zablokowani.

Sztan­da­ro­wy przy­kład to kalo­ry­fer – hydrau­lik nie powie­si, bo ścia­na nie skoń­czo­na. Żeby ścia­na była skoń­czo­na, to kafel­karz musi ją okle­ić kafla­mi. A nie może okle­ić kafla­mi, bo elek­tryk nie prze­niósł gniazd­ka. A elek­tryk nie prze­niósł gniazd­ka, bo jego poziom wyzna­cza kalo­ry­fer. A hydrau­lik go nie powie­si (kalo­ry­fe­ra, nie elek­try­ka), bo ścia­na nie skoń­czo­na. Żeby ścia­na była skoń­czo­na, to kafelkarz…

Żad­ne­mu się kur­wa nie chcia­ło wziąć miar­ki i zmie­rzyć, gdzie wycho­dzi gniazd­ko na ścia­nie, jak­by się ten jeba­ny kalo­ry­fer powie­si­ło, żeby wresz­cie to skoń­czyć. Nawet mniej wię­cej, bo napraw­dę w dupie mam głę­bo­ko, czy gniazd­ko będzie cen­ty­metr w lewo, czy w pra­wo. Co zabaw­ne, w miej­scach, w któ­rych trze­ba było coś zro­bić BARDZO dokład­nie, swa­wol­ni wol­no­mu­la­rze pod­cho­dzi­li do wymia­rów z nie­zwy­kłą nonszalancją.

Tutaj wie­le histo­rii będzie zata­czać koło i gryźć się we wła­sny ogon, by nie rzec kopać w dupę, więc dzi­siaj nie trzy­maj­my się sztyw­no chro­no­lo­gii i daj­my się luź­no ponieść nar­ra­cji, bo ja już nawet kur­wa nie pamię­tam, któ­ry fakap był przed któ­rym, tyle ich było. I dla­te­go jeśli w jed­nym ske­czu na pod­ło­dze będą już kafle, a w tym idą­cym po nim jesz­cze nie, to nie zwra­caj­cie uwa­gi na takie pierdoły.

 

Hydromagicznyulik z patentem czarodziejskich złączek

Dewe­lo­per, u któ­re­go zana­by­li­śmy miesz­ka­nie strasz­nym jest kuta­fo­nem, wie­cie? Oka­za­ło się albo­wiem, że NIKT W CAŁYM WROCŁAWIU nie robi tak rurek do wody, jak wła­śnie on. Potrzeb­ne są zatem  cza­ro­dziej­skie złącz­ki i przy­łącz­ki, bo rur­ki są zro­bio­ne z magicz­ne­go two­rzy­wa i bez odpo­wied­niej różdż­ki, zgrze­war­ki i serii zaklęć nie da się ich prze­ro­bić, prze­su­nąć czy przenieść.

Takim to tele­fo­nem zacza­ro­wał mnie eki­pant Pan­kra­cy, któ­ry listę odpo­wied­nich magicz­nych akce­so­riów zamó­wił był już w hur­tow­ni wod-kan, ani chy­bi na uli­cy Pokąt­nej, bo tra­fić tam ja, zwy­kły mugol, nie mogłem dobre kur­wa kil­ka­na­ście minut i krę­ci­łem się w kół­ko, jak gów­no w prze­rę­bli. Na szczę­ście pła­cić zło­ty­mi mone­ta­mi nie musia­łem, ale pra­wie 800 zło­tych pol­skich za te wszyst­kie hydro­ma­gicz­ne dupe­re­le zostawiłem.

A potem się oka­za­ło, że takie cza­ry to se moż­na o kant dupy potłuc, bo hydrau­lik nie ma spe­cjal­nej magicz­nej zgrze­war­ki i nie zro­bi tego, do cze­go mu te cza­ro­dziej­skie ingre­dien­cje były potrzeb­ne – widać nie skoń­czył odpo­wied­nie­go kur­su w Hogwar­cie. Co to kur­wa za hydrau­lik jest, któ­ry nie ma wła­snych narzę­dzi (w tym zgrze­war­ki do rurek) to mnie nie pytaj­cie. Ja nie wiem. Dla mnie to jakiś nacią­gacz jeba­ny, a nie hydraulik.

Na szczę­ście dewe­lo­per kuta­fo­nem jest tyl­ko dla obcych, bo jak ktoś chce, to oczy­wi­ście ma usłu­gę wykoń­cze­nia pod klucz i takie­mu komuś w miesz­ka­niu zro­bi szyb­ki remon­cik. Czy­li mają hydrau­li­ka-magi­ka szko­lo­ne­go odpo­wied­nio w Szko­ła Magii i Cza­ro­dziej­stwa, któ­ry ma i zgrze­war­kę, i przy­łącz­ki, i wszyst­ko umie zgrzać, złą­czyć i zacza­ro­wać. Za 200 PLN wszyst­ko zgrzał jak trze­ba, mucha nie sia­da. Z całej rekla­mó­wy magicz­nych złą­czek zużył jed­ną, słow­nie JEDNĄ. A hur­tow­nia nie­ste­ty zwro­tów nie przyjmuje.

Magia remon­tu, kur­wa mać…

 

Hydraulik nie lubi się narobić

Nie rób­cie tego w domu, ale my w dupie mając zało­że­nia archi­tek­to­nicz­ne pro­jek­tan­ta miesz­ka­nia, wywa­li­li­śmy z nie­go wszyst­kie ścian­ki dzia­ło­we, co już wie­cie ⇒z odcin­ka o wybu­rza­niu ścian, oraz zamie­ni­li­śmy tro­chę miej­sca­mi łazien­kę, WC i kuch­nię, cze­go jesz­cze nie wie­dzie­li­ście. Stąd powyż­sza magicz­na potrze­ba prze­no­sze­nie rurek z wodą,w któ­rej nasz hydrau­lik poległ jak mło­dy wiedź­min w Pró­bie Traw.

Ale na szczę­ście nie wszyst­kie rur­ki trze­ba było prze­no­sić – do nie­któ­rych wystar­czy­ło coś docze­pić czy coś prze­dłu­żyć, żeby osią­gnąć prze­wi­dzia­ne w pro­jek­cie miej­sce. Jed­ną z takich rurek była rur­ka zasi­la­ją­cą w wodę komi­nek. Po kie­go im woda w komin­ku na razie nie pytaj­cie – poka­żę Wam póź­niej, obie­cu­ję. I obie­cu­ję, że wyrwie Was z butów.

Rur­kę ową od przy­łą­cza, do miej­sca zasi­la­nia komin­ka dzie­li jakieś 60, może 80cm. Myk jest taki, że są one za naroż­ni­kiem ścia­ny. Po co więc pocią­gnąć to zza rogu jakieś kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów, jak moż­na przez jakieś 5 metrów wyje­bać w pod­ło­dze kory­to na rury i pocią­gnąć je z dru­gie­go koń­ca miesz­ka­nia? W sumie to mnie nie pytaj­cie, ja nie wiem. Dla mnie to trze­ba się na łeb zamie­nić z wła­sną dupą.

będzie pani zadowolona

W budow­lan­ce nie uzna­je się kom­pro­mi­sów i dro­gi na skróty!!

 

Hydraulik – władca grawitacji

Hydrau­lik widać jakieś cią­go­ty miał do mło­ta uda­ro­we­go, bo wyje­bał dziu­rę nie tyl­ko przez całą cha­tę na prze­strzał do komin­ka, ale i do zasi­la­nia zle­wu w kuch­ni. Sam nie wiem, dla­cze­go nie prze­ja­wiał mor­der­czych żądz wybu­rze­nio­wych w kie­run­ku ścian, bo rura do kuch­ni mia­ła iść wła­śnie w ścia­nie. Tyle, że to nie mięk­ka wylew­ka na pod­ło­dze, a ścia­na z lite­go beto­nu. Po co się męczyć, nie?

Teraz mło­dzie­ży skup­cie się, bo waż­na rzecz będzie i może się przy­dać, jak będzie­cie robić remont. W kuch­ni spa­dek rur pozio­mych powi­nien wyno­sić mini­mal­nie 2%, zale­ca się 4–5%. To ozna­cza, że na każ­dym metrze takiej rury, powin­na się ona pod­no­sić mini­mum o 2cm w górę.  Zapo­bie­ga to osa­dza­niu się róż­nych far­foc­lu­chów, bo wia­do­mo, że do zle­wu to się wrzu­ca wszyst­ko to, cze­go nie chce nam się wyrzu­cać do śmiet­ni­ka. Jak mi się ktoś teraz popu­ka w gło­wę i powie, że prze­cież rur­ka nie może się pod­no­sić w dół, to będzie w myl­nym błę­dzie, jak się za chwi­lę okaże.

I teraz zagad­ka mate­ma­tycz­na – rura ma śred­ni­cę 50mm z koł­nie­rzem 70mm, wylew­ka nad sty­ro­pia­nem, w któ­rej moż­na kuć, ma ok. 100mm, rura jest prze­no­szo­na o nie­ca­łe 4 metry, jaki jest spa­dek? No ni cho­in­ki nie wycho­dzi 2%.

Ale to jesz­cze nic. Po co robić spa­dek, choć­by mini­mal­ny, jak moż­na zro­bić anty­spa­dek, czy­li rura zamiast iść do góry – idzie w dół, a tym samy woda mia­ła­by pły­nąć pod górę? W sumie to mnie nie pytaj­cie, ja nie wiem. Dla mnie to trze­ba być albo wład­cą gra­wi­ta­cji, albo skoń­czo­nym, tępym żłobem.

Na szczę­ście zorien­to­wa­li­śmy się na tyle wcze­śnie, że nie trze­ba było zry­wać kafli, wystar­czy­ło tyl­ko wykuć rury zala­ne wylew­ką. Ale z powo­du pew­nych powo­dów, o któ­rych póź­niej, nie­ste­ty nie uda­ło się ich już puścić na ścia­nę, co zaskut­ko­wa­ło deli­kat­ny­mi korek­ta­mi w meblach. Te na szczę­ście robi­my sami.

będzie pani zadowolona

Hokus-pokus, cza­ry-mary, woda pły­nie pod górę i się nie rymuje

 

Bezprzewodowy elektryk

Zostaw­my już hydrau­li­ka, bo mi się ciśnie­nie pod­no­si nie­bez­piecz­nie, a w moim wie­ku na ciśnie­nie trze­ba uwa­żać, zaj­mij­my się eki­pą elek­trycz­no-gip­so­wą. W sumie to regip­siarz i elek­tryk byli naj­bar­dziej ogar­nię­ci i poza drob­ny­mi wto­pa­mi, któ­re zaraz popra­wia­li, jakoś moc­no nie było się do cze­go dowa­lić. Cięż­ko im szło ogar­nia­nie, że na sufi­cie może być 9 czy 12 halo­ge­nów, bo po co? Poco to się nogi, a na sufi­cie ma być jak w pro­jek­cie. Zazwy­czaj po jed­nym opier­do­lu docie­ra­ło i nie trze­ba było powtarzać.

No dobra, dowa­lić się tez moż­na do tego, że na całym obiek­cie dzia­ła­ło tyl­ko jed­no gniazd­ko, bo resz­ta nie była pomost­ko­wa­na w pusz­kach i potem moja eki­pa od mebli musia­ła cały dzień spę­dzić na roz­k­mi­nia­niu tego, co poeta-elek­tryk miał na myśli wypusz­cza­jąc z puszek kable, któ­re sobie tak wisia­ły smętnie.

W nie­któ­rych pły­nął sobie niczym nie zabez­pie­czo­ny prąd pod napię­ciem 230V. Ale co tam – elek­try­ka prąd nie tyka, a inni niech się cze­pia­ją, bo prąd nie jest dla dzieci.

będzie pani zadowolona

Nowa­tor­ska meto­da pod­łą­cza­nia halo­gen­ków – z jed­nej dziu­ry idzie prąd, do dru­giej pod­łą­cza­my oczko.

 

To jeszcze nie koniec…

Tutaj pozo­sta­je jesz­cze zaszczyt­ne miej­sce dla kafel­ka­rza. Pier­wot­nie był on w tym wpi­sie, ale z dwóch powo­dów zasłu­żył sobie na wpis spe­cjal­ny. Po pierw­sze dla­te­go, że ten i tak już jest bar­dzo długi.

A po dru­gie, że zno­si­li­śmy dziel­nie wszyst­ko powyż­sze przez mniej wię­cej mie­siąc (zdję­cia są z 29 i 20 maja – sami przy­zna­cie, że się chło­pa­ki przez mie­siąc nie naro­bi­li, nie?), bo eki­pan­ci po porząd­nym opier­do­lu albo spo­koj­nym wytłu­ma­cze­niu łapa­li, o co cho­dzi i osta­tecz­nie robi­li to, co było w pro­jek­cie. Tym faj­niej nam się zaczę­ło współ­pra­co­wać, kie­dy przy­wieź­li­śmy pro­jek­ty i roz­da­li­śmy eki­pan­ton, bo oka­za­ło się, że Pan­kra­cy, któ­ry dostał dwa wydru­ko­wa­ne kom­ple­ty jakoś nie miał po dro­dze i nie zja­wił się na obiek­cie, żeby te pro­jek­ty chło­pa­kom prze­ka­zać (cze­go nie wie­dzie­li­śmy). Więc robi­li tak, jak im się wyda­wa­ło. No, poza hydrau­li­kiem, któ­ry mia immu­ni­tet ma wie­dzę, nor­my budow­la­ne, zaklę­cia i rzu­ca­ne klątwy.

Ale kafel­karz oka­zał się nie­wraż­li­wy na jakie­kol­wiek for­my per­swa­zji, któ­re nie uwzględ­nia­ły siły fizycz­nej w posta­ci pier­dol­nię­cia czymś cięż­kim w ten wybit­nie opor­ny łeb. To wła­ści­wie przez kafel­ka­rza pękła nam wresz­cie żył­ka w mózgu odpo­wie­dzial­na za dawa­nie się dymać i wyje­ba­li­śmy wszyst­kich z budowy.

Dla­te­go o kafel­ka­rzu będzie w następ­nym odcin­ku. Bo już nie patrzy­li­śmy peł­ni nadziei w przy­szłość, usza­mi duszy sły­sząc ten sze­lest i ten brzęk mamo­ny z wynajmu.

Bo już wie­dzie­li­śmy, co się może nie udać.

 

O kur­wa, a od cze­go by tu zacząć…

 

 

 

PS. Gdy­by naszła Cię ocho­ta na poczy­ta­nie poprzed­nich czę­ści opo­wie­ści spod zna­ku zma­gań z kaflem, pane­lem i pły­tą regip­so­wą, to pod­rzu­cam linki:
⇒część pierw­sza o kup­nie miesz­ka­nia;
⇒część dru­ga o pra­cach przed­re­mon­to­wych, czy­li o burze­niu ścian;
⇒część trze­cia o ter­mi­nach, usta­le­niach i tym, że to wszyst­ko moż­na o kant dupy potłuc

 

Fot: depo­sit­pho­tos, autor: kues

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close