Bo remont to szkoła życia lepsza jest niż wojsko, cz.1: kupujemy chatę

 

Zara­bia­jąc na szklan­kę chle­ba ⇒tu, gdzie zara­biam na szklan­kę chle­ba, nigdy w życiu by mi nie przy­szło do gło­wy, że dosię­gną mnie pro­ble­my zwią­za­ne z remon­tem, jakie tra­fia­ją się zwy­kłym śmier­tel­ni­kom, któ­rzy na szklan­kę chle­ba zara­bia­ją gdzie indziej, np. w kor­po jakimś albo­coś. A tu pro­szę – los lubi być prze­wrot­ny oraz rzu­cać kło­dy pod nogi też lubi. I to takie, że jak się potkniesz to lecisz pro­sto na pysk w gle­bę, co może skut­ko­wać na przy­kład uszko­dze­niem twa­rzy. Nie­ko­niecz­nie meta­fo­rycz­nym (klik­nij, jeśli Cię cie­ka­wi, ⇒jak sobie uszko­dzi­łem twarz nie­me­ta­fo­rycz­nie).

Po kolei prze­śledź­my wszyst­kie eta­py, bo może wycią­gnie­cie jakieś wnio­ski z mojej wal­ki i będzie Wam lżej?

Tytu­łem wstę­pu poleć­my z opo­wie­ścią od początku.

 

Początek – to jeszcze nie remont…

Jak się ktoś naczy­tał takie­go na przy­kład Kyosa­kie­go, Tima Fer­ri­sa, albo jakie­goś inne­go koł­cza­na od suk­ce­su i pie­nię­dzy, a na pew­nym eta­pie życia czy­ta go chy­ba każ­dy, to umysł ma zapłod­nio­ny wizją docho­du pasyw­ne­go, gdzie to niby leżysz do góry jeżem, a pie­nią­dze na kon­to spły­wa­ją same i nic nie musisz robić. Co naj­wy­żej zatycz­ki do uszu kupić, jak Cię sze­lest czy brzę­cze­nie mamo­ny dener­wu­je. Dro­gi do tego jak­że pięk­ne­go sta­nu są wg wyżej wymie­nio­nych koł­cza­nów pro­ste jak faj­ka: wystar­czy chcieć, kupić książ­kę o uwie­rze­niu w sie­bie, uwie­rzyć w sie­bie, kupić książ­kę o wyj­ściu ze stre­fy kom­for­tu, wyjść ze stre­fy kom­for­tu, zaufać swo­je­mu guru, kupić jego kolej­ną książ­kę, albo przyjść na kolej­ny event za gru­bą kasę.

Spo­so­bów na osią­gnię­cie docho­du pasyw­ne­go jest pier­dy­liard, i wszyst­kie pro­ste jak dro­ga na Kudo­wę. Wystar­czy wpi­sać w google, jeśli nie chce Wam się wymy­ślać wła­snych. Ale jeśli nie chce Wam się rów­nież szu­kać w google, to poni­żej kil­ka pomysłów.

Moż­na pró­bo­wać inwe­sto­wać na gieł­dzie i żyć z wypła­ca­nych dywi­dend (dywi­den­dów?), co nie wyma­ga prze­cież ani pie­nię­dzy na start, ani wie­dzy, wystar­czy kupić książ­kę o inwe­sto­wa­niu na gieł­dzie i życiu z wypła­ca­nych dywi­dend (dywi­den­dów?).

Albo zało­żyć star­tup i potem go sprze­dać za gru­be milio­ny, co nie wyma­ga prze­cież ani pie­nię­dzy na start, ani wie­dzy, wystar­czy kupić książ­kę o zakła­da­niu star­tu­pów i sprze­da­wa­niu ich za gru­be miliony.

Albo zało­żyć blo­ga i dopro­wa­dzić go do pozio­mu, w któ­rym rekla­mo­daw­cy będą pła­cić gru­by hajs tyl­ko za to, że się poka­że­cie z jaki­miś gadże­tem albo w jakimś ciu­chu, co nie wyma­ga prze­cież ani pie­nię­dzy na start, ani wie­dzy, wystar­czy kupić książ­kę e‑kurs o zakła­da­niu blo­ga i dopro­wa­dze­niu go do pozio­mu, w któ­rym rekla­mo­daw­cy będą pła­cić gru­by hajs tyl­ko za to, że się poka­że­cie z jaki­miś gadże­tem albo w jakimś ciuchu.

A moż­na też kupić nie­ru­cho­mość, zro­bić w niej remont i ją wyna­jąć, żyjąc z tego, co zapła­ci nam regu­lar­nie i bez opóź­nień, oraz przez wszyst­kie 365 dni w roku wynaj­mu­ją­cy. Co też nie wyma­ga prze­cież ani pie­nię­dzy na start, ani wie­dzy o tym, jak zna­leźć dobrą ofer­tę, jak nego­cjo­wać cenę, jak sfi­nan­so­wać inwe­sty­cję, jak spro­fi­lo­wać przy­szłe­go najem­cę, jak zro­bić pro­jekt, jak zro­bić remont, jak ume­blo­wać miesz­ka­nie, jak dotrzeć do najem­cy i tak dalej. Bo prze­cież wszyst­ko znaj­dziesz w naj­now­szym webi­na­rze, e‑kursie czy książ­ce u nie­ru­cho­mo­ścio­we­go guru. Wystar­czy wyjść ze swo­jej stre­fy kom­for­tu. No i oczy­wi­ście kupić ten webi­nar, e‑kurs czy książ­kę, bo ina­czej wyj­dziesz ze swo­jej stre­fy kom­for­tu, a tam będzie w piz­du nie­kom­for­to­wo i poza tym nic więcej.

No i wła­śnie my posta­no­wi­li­śmy pójść tą dro­gą ostat­nią, bo to jak­by nie było tro­chę to w naszej bran­ży, i na szczę­ście byli­śmy na tyle mądrzy, żeby nie dorzu­cać jesz­cze do zapla­no­wa­ne­go budże­tu dodat­ko­wych wydat­ków w rubry­ce pie­nią­dze wyje­ba­ne w bło­to na webi­nar, e‑kurs czy książ­kę.

 

Trochę dalej, niż początek, ale to ciągle jeszcze nie remont…

Wyce­lo­wa­li­śmy w chat­kę-kopu­lat­kę w oko­li­cach 40 m², czy­li w mia­rę przy­tul­nie dla jed­nej oso­by, a i dla dwóch, jak się lubią przy­tu­lać, też w sam raz. No i ceno­wo nie zabi­ja. Tyl­ko nie wiem, czy wie­cie, ale w takie miesz­ka­nia celu­ją wszy­scy i one się sprze­da­ją nawet nie na eta­pie dziu­ry w zie­mi, tyl­ko dużo wcze­śniej. Bo prze­cież każ­dy pre­zes czy dyrek­tor dzia­łu ma swo­ich zna­jo­mych z wol­ną gotów­ką, któ­ra chcia­ła­by się roz­mno­żyć, praw­da? Nota­riusz czy dorad­ca klien­ta również.

To w ogó­le jest cie­ka­we, bo cza­sa­mi takie miesz­ka­nia się sprze­da­ją tak jak­by nie do koń­ca. Bo ten­że zna­jo­my sobie chat­kę rezer­wu­je za np. 10% jej war­to­ści i cze­ka sobie jak ten gepard Che­ster na gałę­zi, aż podej­dzie nicze­go nie­świa­do­ma ofia­ra, któ­ra miesz­kań nie­wiel­kich szu­ka, ale już nie może zna­leźć. I wte­dy spa­da na nią z tej gałę­zi z pro­po­zy­cją sprze­da­ży takie­go miesz­ka­nia za odstęp­ne np. w wyso­ko­ści 50K.

Kie­dy szu­ka­li­śmy miesz­ka­nia to zda­rza­ły się pro­po­zy­cje takie, że ofia­ra (czy­li my), gepard Che­ster (czy­li ktoś, kto wpła­cił opła­tę rezer­wa­cyj­ną) i gepar­da zaprzy­jaź­nio­ny nota­riusz albo dorad­ca w jakiejś fir­mie zaj­mu­ją­cej się doradz­twem inwe­sty­cyj­nym i finan­so­wym, spo­ty­ka­my się u tegoż nota­riu­sza, u któ­re­go ofia­ra pod­pi­su­je umo­wę nota­rial­ną z dewe­lo­pe­rem na kup­no miesz­ka­nia na kwo­tę o 50K niż­szą (czy­li cennikową).

Nagle oka­zy­wa­ło się, że na to miesz­ka­nie jesz­cze tako­wej umo­wy pomię­dzy gepar­dem, a dewe­lo­pe­rem nie było (a po co robić cesje, pła­cić PCC od wyż­szej kwo­ty, pani sza­now­ny, pan się nie znasz, zawsze to kasa w kie­sze­ni). Choć miesz­ka­nie było już zdję­te z ofer­ty sprze­da­ży, jak­by było sprze­da­ne. Do dewe­lo­pe­ra tra­fia to, cze­go dewe­lo­per za miesz­ka­nie ocze­ku­je, a do gepar­da Che­ste­ra i zaprzy­jaź­nio­ne­go nota­riusz albo dorad­cy 50K zło­tych pol­skich odstęp­ne­go w for­mie czy­stej, żywej, nie­opo­dat­ko­wa­nej gotówki.

50K zło­tych pol­skich to bar­dzo dużo do podzia­łu – co za róż­ni­ca, co się dzie­je po dro­dze, jak final­nie dewe­lo­per i tak ma miesz­ka­nie sprze­da­ne po nor­mal­nej cenie, nie?

No więc miesz­ka­nia tej wiel­ko­ści kupu­je się cięż­ko. Chy­ba, że ma się odro­bi­nę szczęścia.

Tak, jak ja w wol­nej chwi­li piszę blo­ga, tak Mała­Żon­ka szpe­ra po necie szu­ka­jąc ofert nie­ru­cho­mo­ści. Cóż, każ­de­go jara co inne­go, ale w efek­cie tra­fi­li­śmy na chat­kę, przy któ­rej na stro­nie dewe­lo­pe­ra ktoś zro­bił cze­ski błąd w ofer­cie – zamiast 40,9 m² wpi­sał 49,0 m².

Patrzysz więc nie­do­świad­czo­nym okiem na rzut, widzisz jeden, wiel­ki, pra­wie 50-metro­wy pokój, któ­ry się jakoś tak dziw­nie nie dzie­li na dwa poko­je, a przy tym metra­żu, to już by wypa­da­ło i się zasta­na­wiasz jak ten Adaś Miau­czyń­ski na chuj mi las? O drob­nej róż­ni­cy pra­wie 65K zło­tych pol­skich nie wspo­mnę, bo dżen­tel­me­ni nie roz­ma­wia­ją o pieniądzach.

Ale że nasze oczy doświad­czo­ne są, a oczy Małej­Żon­ki to już w ogó­le, więc coś Jej się nie zga­dza­ło w ofer­cie i zaczę­ła drą­żyć. Wydrą­żyw­szy cze­ski błąd zadzwo­ni­ła do biu­ra sprze­da­ży i miesz­ka­nie zaklepała.

I tutaj szczę­śli­wy los uśmiech­nął się tym razem do mnie, bo u tego aku­rat dewe­lo­pe­ra na szklan­kę chle­ba pra­cu­je moja zna­jo­ma, któ­ra dodat­ko­wo ma taj­ną moc nego­cja­cyj­ną i w efek­cie zeszli nam po parę stów na metrze kwa­dra­to­wym oraz miej­scu posto­jo­wym. W dzi­siej­szych cza­sach zbój­nic­kie­go pra­wa popy­tu i poda­ży łatwe to nie jest, bo kupu­ją­cych jest wię­cej, niż miesz­kań i dewe­lo­pe­rzy nie­zbyt skłon­ni są do negocjacji.

Zadłu­żyw­szy się po uszy oraz wyko­rzy­staw­szy wszel­kie dostęp­ne i nie­do­stęp­ne środ­ki wpła­ci­li­śmy, ile trze­ba było wpła­cić, pod­pi­sa­li­śmy pra­wil­nie akt nota­rial­ny, w któ­rym sta­ło, że w mar­cu roku bie­żą­ce­go miesz­ka­nie sta­nie się naszą własnością.

Roz­po­czął się pro­ces pro­jek­to­wy – żmud­ny, trud­ny i bole­sny, któ­ry z autop­sji zna­ją jedy­nie ci, co są pro­jek­tan­ta­mi i sami sobie coś pro­jek­tu­ją, a o któ­rym opo­wiem kie­dy indziej. Ale co naj­waż­niej­sze – zakle­pa­li­śmy na począ­tek kwiet­nia mache­ra, któ­ry z nasze­go pole­ce­nia wykań­cza (hehe) naszych klien­tów i nam miał ten remont ogarnąć.

Zresz­tą, prze­cież my tak zara­bia­my na szklan­kę chle­ba i taki remont, a wła­ści­wie remon­cik, to my po omac­ku lewa nogą, nie? A że bli­ziut­ko do Ryn­ku, tak na oko 10 minut pie­cho­tą w sta­nie nawet moc­no nie­trzeź­wym, to już usza­mi duszy sły­sze­li­śmy ten sze­lest i ten brzęk. Co się mogło nie udać?

 

O kur­wa, a od cze­go by tu zacząć…

 

PS. A tu jest ⇒link do czę­ści dru­giej.

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close