Tak sobie myślę, że niekoniecznie mogę być wzorem romantyzmu. A pomyślałem sobie tak, kiedy przypomniało mi się, jakie obchody 9‑tej rocznicy ślubu zafundowałem MałejŻonce. A że moje ⇒przygody z NFZ strasznie Wam się podobają (tłum kocha krrrew?), to co ja Wam będę wbrew robił, nie?
Było to jakiś czas po tym, jak desantowałem się z korpo-banku i ciężko pracowałem na własną miseczkę ryżu. Było to też jakiś czas po tym, jak montażysta, który montował nasze meble stwierdził, że kilka firm się bije o jego usługi i on woli te inne, bo nasze projekty są trudne i zdrowo pojechane. Wreszcie było to po tym, jak okazało się że ja – informatyk z wykształcenia, artystyczna dusza z zamiłowania, bankowy analizator danych z zawodu, mam się zająć montowaniem mebli u klientów, bo inaczej dupa zbita i firmę trzeba będzie zamknąć, bo taki mamy wysyp magistrów, że nie ma kto wkrętarką zaiwaniać. A kto musiał wyskoczyć z prezesowskiego gajerka i się za wkrętarkę musiał złapać? Macie pięć prób, zgadujcie.
Na szczęście od lat najmłodszych wszystkie wolne chwile beztroskiego dzieciństwa spędzałem na remontowaniu, odnawianiu, renowacji i naprawianiu starego domu pod czujnym okiem mojego Taty – inspektora nadzoru budowlanego, który to tenże dom odziedziczył był po mojej babci, a swojej matce. Za pan brat byłem więc z różnymi robótkami ręcznymi i którą stroną młotka się wbija gwoździe też wiedziałem (dlatego ⇒master od Geberitów był mi niestraszny). Przy okazji mam dla Was dobrą radę – jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam do głowy remontować stary, drewniany dom, to znajdźcie sobie solidny kawałek deski i jebnijcie się nim mocno w łeb. Powtarzajcie do skutku, aż wybijecie to sobie z głowy. Ale do adremu.
Strzał ostrzegawczy. Deską.
Jako się więc wcześniej rzekło, los mnie srogo doświadczył wyrywając zza komputera i wstawiając za wkrętarkę albo wyrzynarkę. Akurat tego dnia miałem do skończenia montaż mebli u klienta, same duperelki, więc byłem sam, bez pomagiera. Za to wieczorkiem mieliśmy świętować okrągłą ósmą rocznicę ślubu. Bez szaleństw jednakowoż, gdyż MałaŻonka była w ciąży z Panem Tymońskim, co pewne rodzaje świętowania wykluczało, choć dla chcącego nic trudnego. Ale nie tym razem – mieliśmy, ot, obyczajnie pogadać, potrzymać się za rączki i pooglądać “Przeminęło z wiatrem” czy tam “Helikopter w ogniu”, wiecie, takie romantico.
Do zrobienia miałem raptem założyć oczka halogenowe, wyregulować fronty i zniknąć zostawiając po sobie czystość, ład oraz nowiutkie mebelki. Uwinąć się planowałem raz dwa. Ale plany, jak to plany mają to do siebie, że planują się same, więc przy prostej czynności, jaką jest wywiercenie otwornicą ∅60 dziury w półce straciłem czujność i w efekcie doznałem poważnych obrażeń ciała naruszających znacznie moją powłokę zewnętrzną. Mówiąc krótko i wprost – nie docisnąłem odpowiednio mocno półeczki, która okręciła się na wiertarce, jebnęła mnie kantem w szczękę, rozwaliła wargi, wybiła przednie zęby i poharatała dziąsła. Jeśli chcecie zobaczyć zdjęcie, to popatrzcie poniżej w komentarze, ale uprzedzam, że drastyk. Nie, nie popierdoliło mnie z tego szoku, żeby sobie samojebkę trzaskać, tylko zrobiłem fotki dla ubezpieczalni tak na zapas (z której i tak nic nie dostałem, bo wynaleźli jakiś kruczek).
Pierwszą moją myślą było biegiem do łazienki, bo poplamisz podłogę. Co ciekawe, na początku wcale, ale to wcale nie bolało. Najgorsze jednak było to, że nie mogłem żadną miarą zatamować krwawienia i zacząłem w myślach widzieć samego siebie leżącego na nowiuśkich panelach, lekko już zaśmierdniętego po zgonie od upływu krwi, kiedy klienci znajdują mnie po tygodniu. A podłoga by była nie do uratowania…
Trochę to trwało, ale przestało cieknąć. Ja natomiast wyglądałem jak praktykant u rzeźnika. I ten właśnie moment wybrała MałaŻonka na telefon, bo przecież plany ambitne rocznicowo-wieczorne były, a prawie głównego uczestnika imprezy brak. Odrzuciłem,bo przecież co? pomruczę do słuchawki?
Pani Matka twarda jest jak smoleńska brzoza, więc zadzwoniła ponownie. Potem jeszcze raz. Potem wystukałem sesemesa:
Nie mogę mówić.
Kumacie różnicę pomiędzy nie mogę mówić a nie mogę rozmawiać? Pani Matka nie skumała i dzwoniła dalej. Odebrałem, pobełkotałem trochę do słuchawki, nieco skołowany wsiadłem w auto i pojechałem do domu modląc się, żebym nie zemdlał od upływu krwi i nie zabił kogoś po drodze, bo to poza Wrocławiem było.
Taki mały wtręt – MałaŻonka panicznie wręcz boi się widoku krwi. To znaczy tak mi się wydaje, bo jak tylko jakąś zobaczy, to mdleje i innych symptomów przestraszenia nie wykazuje. Leży tylko i się nie rusza. Wcześniej jeszcze tylko nabiera takiej dziwnej zgniło-zielonej barwy w stylu “The Walking Dead”. Kiedy była w ciąży z Miśkiem przy każdym pobieraniu krwi do badań był niezły ubaw. Ale o tym może kiedy indziej.
Wróćmy do adremu – jak ja mam się Jej pokazać?? Jak Ona mdleje na widok skaleczenia, a ja wyglądam jakbym w “Martwicy mózgu” grał. No nic, ja się w miarę trzymam, jak mi Kobieta mego życia zemdleje, to może dam radę wykręcić 112 zanim sam odpłynę i zdążę wycharczeć do słuchawki, gdzie we dwoje umieramy, ratujcie, SOS, mayday, mayday.
Twardy jestem, nie?
Co mnie zaskoczyło – Ona też. Na mój widok siadła jedynie na chwilę na fotelu i łezki w oczach wytarła. Potem przybrała taki wyraz twarzy pomiędzy coś-ty-kurwa-ze-sobą-zrobił a biedactwo-jak-mi-cie-szkoda i zaczęła dla odmiany moje lico kaprawe z juchy ocierać. No ostatni raz taki wzruszony byłem na “Titanicu”.
Nemocnice na kraji města albo ER
Potem pojechaliśmy na pogotowie, bo przecież mordę trzeba pozszywać, żeby potem nie przeciekała przy piciu piwa. To, co widzieliśmy w mordowni na Traugutta, czyli dla niewtajemniczonych – na wrocławskim ostrym dyżurze, to temat na osobny tekst. Jeśli kiedykolwiek jeszcze zobaczę doktora Burskiego w akcji w sterylnie czystym szpitalu to ze śmiechu nie wytrzymam, wyjdę z siebie i stanę obok. Syf, smród i totalna znieczulica.
Po drodze znowu zacząłem krwawić. Na szczęście zabrałem z domu pudełko chusteczek i dzięki swojej przezorności nie zostawiałem kropek na ubraniu i podłodze. Tak, podłodze, bo krzesełka w poczekalni ostrego dyżuru wielkiego miasta wojewódzkiego były trzy.
Na jednym siedział koleś, który przeciął sobie tętnicę na ręku, bo się bawił nożem – wywnioskowaliśmy, że to tętnica, bo przez bandaż, który sobie sam założył w domu, przeciekała jasna krew i kapała na podłogę. Koleś na podłogę poleciał po mniej więcej kwadransie. Inny koleś, który z tego powodu ośmielił się zakłócić spokój lekarzowi dyżurnemu dostał srogi opierdol, ale z wielką łaską ktoś się krwawiącym i nieprzytomnym kolesiem na podłodze zainteresował.
Na drugim siedzonku siedziała taka babinka w chuście – wstać nie mogła, bo rozwaliła sobie siekierą stopę przy rąbaniu drewna i podobno kawałki buta w ranie bardzo bolały. Nią się nikt nie interesował.
Na trzecim krzesełku siedziała jakaś kupa starych szmat, która niesamowicie śmierdziała, ciężko określić czy płci męskiej, czy żeńskiej. Pewnie przy tej ilości brudu i smrodu płeć już jest umowna, jak u krasnoludów. Tutaj zainteresowanie ograniczało się do przebywania jak najdalej.
Zanim mnie przyjęli zużyłem na tamowanie i wycieranie krwi całe pudełko chusteczek. 200 sztuk. I wyglądałem jak wampir, bo krzepnąca jucha zastygła w postaci dwóch czerwonych kłów. A może bardziej jak mors, bo sięgały jakieś 1,5 cm poniżej brody. Wreszcie przekroczyłem próg gabinetu, gdzie siedział lekarz, lekarka i jeszcze jakieś pielęgniarki. Z lekkim trudem opowiedziałem co się stało, bo przecież kurwa nie widać, że nie mogę mówić, bo mam rozwalone ryło – musiałem to opowiedzieć sam. Dostałem zastrzyk przeciwtężcowy, zajrzeli i zaświecili mi czule w oczy, czy niby wstrząsu mózgu nie mam, doktorka kazała za swoim paluszkiem zgrabnym patrzeć – nie szło mi wcale, bo pani doktor miała zajebisty dekolt i się na palcu skupić nie mogłem. I chyba jej o tym powiedziałem, ale pewności nie mam – wiecie, w łeb dostałem, mogę mieć problemy z pamięcią.
Zaszyli mnie w miarę sprawnie, przy okazji całkiem śmieszny to widok, jak Wam lekarz odcina kawałek ust i wrzuca do takiej śmiesznej nereczki. Ale nic to – prawie nie ma śladu. A ten ślad, który jest, dodaje mi tylko męskości, bo podobno rycerz bez blizny, to kutas nie rycerz, jak to mawiał krasnolud Dennis Cranmer. A może w oko lekarce wpadłem z tym wyznaniem szczerym i dlatego tak mnie ładnie obsłużyła. Ścieżki, którymi chadzają lekarskie umysły niedostępne są zwykłym śmiertelnikom.
Wróciliśmy do domu grubo po północy i, jak się pewnie domyślacie, obydwoje poszliśmy spać, bez dodatkowych atrakcji rocznicowych. Nie wiem, czy mi się coś poprzestawiało pod deklem, ale właściwie cały następny dzień przespałem z małymi przerwami na łykanie piguł. Tak to w ten wyjątkowy wieczór pobawiliśmy się romantycznie w doktora, choć zupełnie nie tak, jak byśmy tego chcieli.
Dlatego pamiętaj moja Czytelniczko:
następnym razem, kiedy Twój facet zapomni o kwiatach na Waszą rocznicę pomyśl sobie, że mogło być gorzej.
Mógł przyjść umazany krwią.
Albo szminką…
Fot: fotolia, autor: fotomaximum