Jako krwiożerczy kapitalista wyzyskujący uciśniony lud pracujący borykam się z niektórymi problemami tak jakby trochę od dupy strony. W tej odwiecznej walce pomiędzy pracodawcą, a pracownikiem stoję niestety (albo stety, zależy, jak patrzeć) po tej mniej lubianej stronie barykady, czyli tej, która wypłaca piniońdz ludziom, którzy zdecydowali się podpisać ten magiczny papierek zwany umowa o pracę. I dlatego, żeby nie być tak bardzo nielubianym, chciałbym Wam przybliżyć trochę problemy, jakie taki kapitalista ma z ludem pracującym. Będzie tym ciekawiej, że my łączymy pracę umysłową (projektowanie wnętrz) z fizyczną (produkcja mebli). Czyli mam pełne spektrum – użeram się zarówno z duszami artystycznymi, jak i z tymi twardo stojącymi w butach roboczych na ziemi. Postaram się też zapomnieć o bólu dupska, bo choć w ten czy inny sposób ewidentnie (lub skrycie) mnie dymali (⇒rekordzista oszukała nas na kilkadziesiąt tysięcy), to ja jednak w głębi duszy jestem dobry człowiek i urazy nie chowam (jak to skorpion, nie?).
Gdzieś tam wspominałem, że dzięki dziwnym zbiegom okoliczności oraz propozycjom nie do odrzucenia składanym mi przez Panią Matkę wyautowałem się z ciepłej posadki w banku i zostałem najpierw załatwiaczem rzeczy niezałatwialnych i trudnych, a później musiałem złapać za wkrętarkę i przebranżowić się z mózgowca w fizola. Wtedy akurat byłem na diecie i dodatkowo zażywałem sporo ruchu związanego z montażem mebli, więc per saldo wychodziłem na plus i nie narzekałem jakoś szczególnie, bo wyglądałem jak młody bóg i nie był to Hefajstos. Po pewnym czasie sposobem lekko chałupniczo-garażowym zaczęliśmy te meble wykonywać sami, nie tylko montować i zmuszony byłem kogoś zatrudnić. Przez te kilka lat firma się rozwinęła do porządnego zakładu produkcyjnego z porządnym parkiem maszynowym i porządnymi fachowcami.
Ale wcześniej bywało z tą fachowcowością i porządnością różnie.
Do pierwszego pomagiera nie mam żadnych zastrzeżeń poza tym, że często ambicja zagłuszała w nim zdrowy rozsądek. I zdrowe podejście do życia i ludzi dookoła. Dużo mi pomógł, dużo mnie nauczył, bo chłopak na meblach się znał, a ja trochę mniej. Marzył o własnej firmie, więc pracował u mnie jako samozatrudniony i jednocześnie gdzieśtam dłubał własne tematy, na co się godziłem, dopóki to nie przeszkadzało tematom moim. I to był pierwszy i ostatni raz, bo potem się okazywało, że moi klienci dostawali od niego wizytówki, a kiedy go wysyłałem, żeby coś dokończył, to w tym czasie obskakiwał wszystkie okoliczne mieszkania i skrzynki pocztowe z własnymi ulotkami. Muszę wspominać o tym, że za ten czas mu płaciłem, bo przecież pojechał dokończyć moje zlecenia? Po burzliwej rozmowie rozstaliśmy się jednak w zgodzie i do dzisiaj sobie czasami pomagamy i na wspólnych szkoleniach nie mamy oporów, żeby razem się napić wódki. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje, macie tutaj żywy przykład.
Ale nauczony tym doświadczeniem i wbrew powszechnym trendom zatrudniam od razu na umowę o pracę. Bo to nie tylko nakłada na mnie obowiązki, ale też daje mi prawa. Choćby prawo do tego, że kategorycznie zabraniam robienia fuch. Chcesz w ten sposób zarabiać na chleb? Proszę bardzo, to wolny kraj, ale sam sobie płać ZUS i sam sobie zdobywaj klientów.
Z pozostałymi chłopakami było mniej więcej dobrze, ale była jedna gwiazda – na potrzeby narracji nazwijmy go…
…Maciusiu
Maciusiu przylazł do mnie w dziwnym momencie, bo lekko zdołowany niespełnionymi ambicjami fachowców, którzy się aż rwali do roboty, ale najczęściej na lewo, postanowiłem zatrudnić byle kogo, byle był tani i nie chorował na zbyt wysokie ambicje. Maciusiu był tani i na ambicje nie chorował (choć i tak miał u mnie więcej, niż płacą w amazonie, co daje pojęcie ile zarabia doświadczony stolarz meblowy – na pewno więcej, niż przeciętny kopirajter).
Ale wróćmy do Maciusiu.
Na dzień dobry okazało się, że ma jedną wadę – brak prawa jazdy. Ale brzęczenie dukatów i szelest banknotów, jakie zaoszczędzę, skutecznie mi tę wadę zagłuszyły. Trzeba go po prostu będzie parować z kimś, kto prawo jazdy ma i będzie git. A jak zejdzie dłużej, to nie problem go odwieźć do domu, nie? Pozostałe wady wylazły później, ale nie uprzedzajmy faktów.
Początki bywają trudne, ale tutaj obyło się bez większych fakapów. Trudny okazał się środek. I koniec. Koniec właściwie okazał się żałośnie dziwny albo dziwnie żałosny, ale wrócimy do tego, bo znowu uciekam myślami w przyszłość. Po okresie próbnym trwającym dwa miesiące dostał umowę na dwa lata i wtedy zaczęło się psuć. Trochę jak “Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, tylko tam się koleś cofał w latach, a tutaj się Maciusiu cofał w rozumie. No jak słowo daję stawał się zauważalnie głupszy. Z dnia na dzień. Zapominał rzeczy, które są podstawą i które wałkowaliśmy po kilka razy.
Czekałem tylko, kiedy sobie siądzie w kątku z węgielkiem w dłoni i zacznie na ścianie rysować cudności. Albo rozmawiać z pilarką.
A potem mu zaczęły dziwne drżeć rączki.
I zaczął mieć dziwne oczka. I zaczął rozmawiać może nie z pilarką, ale sam ze sobą. I to na głos. A czasami nawet wybuchał śmiechem, co u mnie z kolei powodowało wybuch strachu, bo ja nie za bardzo jestem przeszkolony do obcowania z ludźmi, którym ewidentnie coś nie styka pod pokrywką.
A potem zaczął tajemniczo znikać. Albo się spóźniać. Nie znałem dnia ani godziny, kiedy będę musiał coś kombinować w składzie ekip, bo nagle mi brakowało sztuki. Kiedy wreszcie się pojawiał, to wyglądał jak kupa nieszczęścia z przewagą kupy. Jak ja, ⇒kiedy przesadzę z tequilą. Albo i gorzej, co uwierzcie mi jest sztuką. I podobnie od niego waliło. Mówiąc krótko Maciusiu miał problemy z alkoholem i co jakiś czas wpadał w cug. Pocieszony tym faktem zacząłem szukać kogoś na jego miejsce, ale póki co musiałem to znosić, bo nie miałem za bardzo wyboru, bo wiecie – sztuka jest sztuka, zawsze to jedna para rąk do pracy. Nawet jak drżą.
Aż pewnego słonecznego dnia zniknął na dobre.
Nie przyszedł, nie dał znaku życia, nie zadzwonił, nie wysłał gołąbka pocztowego, po prostu przepadł. Było to gdzieś tak w okolicach 15 sierpnia, więc sobie wygłówkowałem, że albo pogonił do Częstochowy na ekspresową pielgrzymkę i tak się rozmodlił, że zapomniał drogi z powrotem, albo tak świętował, że nie mógł przez kilka dni wytrzeźwieć. I zapomniał drogi z powrotem. W sumie to jedno drugiego nie wyklucza.
Ale długi weekend minął, kilka dni następnych też minęło, a Maciusiu jak nie było, tak nie ma. Telefony milczą, znanej rodziny brak, pod adresem zamieszkania nie byłem, bo to w najbardziej trójkątnej części wrocławskiego Trójkąta, gdzie zapuszcza się tylko Chuck Norris, a i to w dzień. Najlepiej słoneczny. Opłakaliśmy Maciusiu, pożartowaliśmy, że to pewnie tajnos agentos był jak ten ⇒James Bond czy ⇒Ethan Hunt i po prostu dostał przydział na inną misję, bo służba nie drużba, a u nas zarzewia terroru nie wykryto i robimy zwyczajne meble, a nie pasy szahida.
Minęło kilka strzałów znikąd i dzwoni telefon, a po drugiej stronie Maciusiu dzwoni z aresztu śledczego. Nasza zguba ma jeden jedyny telefon do wykonania i zamiast zadzwonić do adwokata przekupnego, matki zafrasowanej, żony stęsknionej albo szefa wszystkich szefów, żeby go wyciągnęli z pierdla to dzwoni do mnie. Żebym mu przywiózł kasę i gacie. Kasę to rozumiem, ale gacie? Jakiś super piękny nie był, żeby się aż na niego współspacze spod celi rzucili i gacie porwali mu w szale miłosnym. Może zasrał z wrażenia po pierwszej nocy, jak jednak któryś próbował? Trochę mnie serce pobolało, bo ja dobry jestem człowiek i nad niedolą bliźniego się pochylę, ale jakoś nie uśmiechało mi się wędrować na dołek z bielizną osobistą i kasą dla kogoś, kto dla mnie ani rodzina, ani nawet dobry znajomy. Tym bardziej, że Maciusiu życzył sobie tygodniówek i byliśmy rozliczeni co do grosza. Stwierdziłem, że sprawę olewam sikiem prostym, bo ja porządny jestem obywatel i nie zamierzam się po aresztach włóczyć.
Przenośnia poetycka ze strzałami w tle jest może w kontekście aresztu nie do końca na miejscu, ale minęło znowu kilka strzałów znikąd i komórka dzwoni ponownie. Tym razem Maciusiu już siedzi w pełnowymiarowym pierdlu i tym razem dla odmiany prosi tylko o kasę. Gaci nie chce, widać mu niepotrzebne albo współspaczom spod celi przeszkadzają. I od razu mnie uspokaja, że ja nie będę musiał do niego jechać, bo na stronie zakładu karnego jest numer konta, trzeba tylko dopisać numer celi i nazwisko osadzonego. Nożesz ja pierdziu. Technika idzie do przodu, niedługo mi drona przyśle, żebym nie musiał przelewu robić, tylko chleb z pilnikiem w środku mógł wysłać pocztą lotniczą. A w mielonce zwinięte bokserki. Raz jeszcze wykazałem się nieobywatelską postawą i powiedziałem Maciusiu, że niech nie zawraca mi dupy, tylko jak mu brakuje kasy, to niech dzwoni na Caritas, albo poszuka sobie dobrze ustawionego przystojnego przyjaciela z celi obok. Ciekawe, czy to, co odpowiedział to były groźby karalne i czy to było nagrywane?
Po dwóch chyba miesiącach go wypuścili.
Zjawił się na zakładzie, żeby się wytłumaczyć i podpytać, jakie ma szanse na pracę. Podobno siedział za niepłacenie alimentów – to za to sadzają? To co zrobią temu od Amber Gold?? Pewnie nic, bo za takie pieniądze to się spędza czas na jakiejś rajskiej wyspie, a nie w Państwowych Zakładach Karnych.
Wyglądał żałośnie, ale i tak okazałem się wyzyskiwaczem bez krzty sumienia i powiedziałem mu, że niestety, ale to koniec naszej współpracy (mówiłem, że do tematu żałosnego końca wrócimy) i niech szuka szczęścia gdzie indziej. Dziwna to była rozmowa, ale to jego życie i jego problem, i nie chciałem jakoś się szczególnie wczuwać w temat. Poza tym w pewnym momencie zaczął wyskakiwać do mnie z japą i pretensjami, że nawet 50zł szkoda mi było na biednego Maciusiu, więc go powagą autorytetu i 90 kg mięśni (mówiłem, że byłem jak młody Bodziu) wyjebałem za bramę i powiedziałem mu, że jak jeszcze raz wyskoczy do mnie z krzywymi tekstami i zacznie machać rękami, to mu te ręce upierdolę przy samej dupie i sobie z nich zrobię stojak na parasole.
Niby nie padło “I’ll be back”, ale przez jakiś czas odczuwałem lekki niepokój, i kiedy wieczorem wychodziłem do domu, to uważnie się rozglądałem dookoła, czy mię jakieś kiziory nie wyskoczą z ciemnej bramy.
I weź tu bądź kapitalistą na dorobku…
Fot: fotolia, autor: lassedesignen