Czy jest ktoś na tym łez padole, kto nie wie, co to są klocki LEGO? Wystawy tychże klocków jeżdżą sobie po Polsce od paru już lat, we Wrocławiu też były wcześniej, ale jakoś ciągle mi było nie po drodze. Może to dlatego, że Pan Tymoński ma ich tyle, że mógłby sobie połowę tej wystawy poskładać sam i wydawało mi się, że będzie się nudził? Wybraliśmy się więc na stadion zupełnie przypadkiem przy okazji bożonarodzeniowej wizyty Teściów, a zwłaszcza Teścia, który zapalony kibic jest i chciał sobie na trybunach posiedzieć i poczuć ducha tego wywalonego miliarda złotych polskich oraz emocji sportowych. A że ze mnie kibic jak z koziej dupy rakietnica i nie odczuwam drżenia członków na widok trybun, więc zabrałem Chłopaków na wystawę budowli z klocków LEGO właśnie na stadionie się odbywającą. Ale jakoś tak bez zbytniego entuzjazmu.
I co się z tym całym LEGO okazało?
Że gupi byłem, że nie poszedłem z nimi wcześniej, bo to niesamowita frajda dla każdego, bez względu na wiek i stan posiadania klocków własnych. Jest kilka rzeczy, które bym poprawił, ale ABSOLUTNIE nie przeszkadzają one w odbiorze całości. Dlatego minusy polecę szybciutko i króciutko.
Być może patrzyłem na to wszystko pod kątem robienia zdjęć, ale było jakoś tak pomrocznie i przez to zdjęcia wyszły bardzo często tak sobie (bo o postawieniu statywu zapomnij wśród biegającej dzieciarni). Słabe były też gabloty, w których stały sobie klocki. I to słabe dosłownie – to nie było szkło czy plexi, tylko jakiś dibond lekki i uginający się pod naciskiem (pewnie dlatego wszędzie sa napisy, żeby ich nie dotykać). W słabym oświetleniu bardzo często robię zdjęcia tak, że dotykam obiektywem do szyby, co mi stabilizuje aparat przy dłuższych czasach i eliminuje odbłyski – tutaj tak się nie dało. I sporo zdjęć wyszło ziarnistych (bo ISO), poruszonych (bo długie czasy), nieostrych (bo z łapy) i robionych na szybko (bo ganiające dzieciaki właziły w kadr). Ale cośtam wygrzebałem i takim wybitnym arcydziełem fotografii jak poniższe nie będę Was katować.
Słabe było oznaczenie parkingu, na który trzeba było zajechać, żeby się na wystawę dostać – praktycznie parking i wejście były po dwóch przeciwnych stronach stadionu. A można sobie swobodnie zaparkować w części krytej i przejść 200m kładką. Ale z drugiej strony, zawsze to trochę spaceru.
I tyle minusów.
A plusy?
Na pewno Gwiezdne Wojny w wydaniu LEGO. Mamy sceny znane nam z filmów, postaci znane nam z filmów oraz statki kosmiczne i pojazdy znane nam z filmów. Dodatkowo one błyskają, świecą i czasem się ruszają. I są ogromne. Tutaj się chłopaki napracowali przy układaniu tych wszystkich klockowych cudeniek. Część poświęcona Gwiezdnym Wojnom zajmuje dobre 25% powierzchni całej wystawy i najbardziej ją właśnie obfotografowałem. Może ma to związek z tym, że niedawno byłem na najnowszej ich części, czyli “Przebudzeniu Mocy” i ciągle jeszcze jestem podjarany jak bożonarodzeniowa choinka. Popatrzcie zresztą sami, czy nie wygląda to zajebiaszczo.
Słynna scena karmienia Sarlacca.
O, tak to było na filmie:
Pamiętacie przybycie Imperatora na Gwiazdę Śmierci w Return of the Jedi?
…a tak w pełnej jakby krasie.
A tutaj mamy oryginał – dużo pasuje, nie? Tylko Vader jakby bardziej stęka, niż jego klockowy odpowiednik.
Epicka walka na miecze świetlne pomiędzy Anakinem Skywalkerem a Obi-Wanem Kenobim na Mustafar?
Proszę bardzo. No prawie.
A tutaj oryginał… Jedna z najlepszych scen w całych Gwiezdnych Wojnach.
No i oczywiście jedna z najlepszych scen batalistycznych ever, czyli czyli bitwa na pokrytej wiecznym śniegiem i lodem planecie Hoth.
Oj, tutaj trochę poszalałem ze zdjęciami. Szkoda, że nie było lepszej moim zdaniem bitwy z “Ataku Klonów”.
A jeśli chcesz obejrzeć, jak to było w rzeczywistości (fakt, lekko alternatywnej, ale to ciągle rzeczywistość), to kliknij sobie na filmik poniżej, bo dla mnie to miszczostwo.
Mamy też scenkę edukacyjną z cyklu “Jak nie dokarmiać swojego zwierzątka”, czyli Rancor w akcji.
Jeśli dotarliście aż tutaj i wydaje Wam się, że wujek dizajnuch ma niezłego zajoba na punkcie Gwiezdnych Wojen, to dobrze Wam się wydaje. Oczywiście, nie bez znaczenia jest to, że niedawno byłem w kinie na najnowszej ich części i ciągle mnie trzyma. Pewnie niedługo zrobię sobie wielką krzywdę i zabiorę mojego 7 latka na wersję z dubbingiem. Jeśli za jakiś czas zauważycie, że na blogu dzieje się coś niepokojącego, to na pewno będzie skutek wyprasowania resztek moich pofałdowanych zwojów mózgowych po seansie, gdzie Han Solo zamiast zaspikać, to zagada.
Star Warsowy zajob zaskutkował czymś jeszcze – wpis rozrósł mi się tak, że podzielę go na dwie części i w nowym, 2016 roku wypuszczę kolejny odcinek przygód w krainie LEGO, gdzie nie będę się już tak bardzo podniecał nawet 11 metrowym Titanikiem.