Tak właśnie moje drogie Panie i moi drodzy Panowie. Nie lubię chodzić na premiery, bo częściej niż zwykle trafiają się debile kinowi, poszedłem więc wczoraj do kina na najnowsze “Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy”. Film wyrywa z butów, jest przegenialny i kto wie, może pójdę jeszcze raz. Ale nie o to dzisiaj chodzi.
Recenzji na filmowych portalach, na blogach, w gazetach i na konserwach jest całe mnóstwo. Najczęściej pozytywne i bardzo entuzjastyczne, czemu się wcale nie dziwie, bo nakręcili coś, co jest absolutnie niesamowite i czym jaram się jak choinka na wrocławskim Rynku. Ale nie o to dzisiaj chodzi.
W tych wszystkich recenzjach przewijają się zachwyty, podziw zmieszany jest z fascynacją, a ekscytacja widzów tegoż dzieła przekracza taką, jaką miałbym na widok Brandi Love w moim łóżku. I to o to dzisiaj chodzi.
Bo choć wszędzie pełno jest ekstazy i uwielbienia, to jednak nigdzie nie ma kawałka spojlera. Nic. Null. Nada.
Boją się? Ja będę pierwszy odważny.
Nowe Gwiezdne Wojny wprowadzają taki jeden charakter czarny, nawet dosłownie czarny, bo odzian jest ów charakter w czarne odzienie z czarnym kapturem, pod którym to czarnym kapturem skrywa czarną maskę. Maska ma dodatki nieczarne. Na tyłku czarne ma pludry, a nogi obute w czarne ciżmy. W ręku dzierży miecz świecący. Takoż oręże to świeci na nieczarno. Dodatkowo mocą potężną włada, która również jasną nie jest, gdyż takową jasną to rycerze Jedi władali, a tych, jak wiadomo już nie ma. Nazywa się tenże złoczyńca w czarnym outficie Kylo Ren.
I to teraz na jego temat będzie MEGA-SPOJLER.
Otóż ten cały Kylo Ren…
…
…
…jest…
…
…
…zajebiście brzydki, kiedy zdejmie maskę.
Tadaaaa.
PS. Fotka pobrana ze strony http://www.blastr.com/