Coraz mniej potrafię w pisanie bloga…

 

Mam kryzys.

Wiel­ki kryzys.

Ja wiem, że to taka meto­da blą­ger­sów na zapcha­nie dziu­ry, bo pisać coś by wypa­da­ło, a nie bar­dzo jest o czym. To się pisze MAM KRYZYS i jeden post wię­cej wyge­ne­ro­wa­ny, sta­ty­sty­ki się zga­dza­ją, wyrok odro­czo­ny o te kil­ka dni. Do tego zaraz te wszyst­kie gło­sy “nie prze­sta­waj, jesteś zaje­bi­sty” robią tak dobrze na blą­ger­skie ego, jak to tyl­ko potra­fi zro­bić dobrze… a zostaw­my to. Zamiast weny brzdą­ka­ją­cej mi we łbie na lut­ni, pod deklem hula hal­ny wywie­wa­jąc z tegoż łba wszel­kie faj­ne pomy­sły i pisa­nie blo­ga po pro­stu nie idzie.

 

Wiecie dlaczego?

Bo jestem w takim wkur­wia­ją­cym środ­ku, w któ­rym jestem już za duży, żeby być cał­kiem mikro, a zde­cy­do­wa­nie za mały, żeby uznać mnie za duże­go, czy nawet za śred­nie­go. W sen­sie blo­go­wym oczy­wi­ście, bo gaba­ry­to­wo to ja raczej jestem w tych reje­strach powy­żej śred­niej. I to jest wła­śnie mój naj­więk­szy pro­blem pierw­sze­go świa­ta, bo oczy­wi­ście pomi­jam kło­po­ty z urzę­da­mi, pra­cow­ni­ka­mi i #kla­jen­ta­mi, któ­re to pro­ble­my wrzu­cam do zupeł­nie inne­go worka.

 

Perfekcjonizm to taka wkurwiająca cecha

Kie­dyś, zaraz na począt­ku mojej pisa­ni­ny, narzu­ci­łem sobie rygor pisa­nia codzien­nie. Wytrzy­ma­łem pra­wie cały mie­siąc, czy świę­to czy nie, czy pora­nek czy mroź­ny wie­czór, czu­łem pod­szep­ty muzy czy zupeł­nie nie – sia­da­łem i pisa­łem jeden wpis. W efek­cie powsta­ło mnó­stwo obor­ni­ka, któ­ry to jakiś rok póź­niej prze­rzu­ci­łem widła­mi do kosza i usu­ną­łem na zawsze.

Mam coś pod 70 szki­ców na róż­nym eta­pie zaawan­so­wa­nia, nie­któ­re już napraw­dę wyma­ga­ją jedy­nie kosme­tycz­nych popra­wek, ale cią­gle nie są dla mnie dość dobre. Bo nawet jakieś hehesz­ki zamy­kam u sie­bie pew­ną klam­rą, albo fun­du­ję na koniec wol­tę tak, żeby wpis może i był z dupy i bez sen­su, ale przy­naj­mniej łatwo przy­swa­jal­ny i popra­wia­ją­cy humor (jak ten ⇒wpis o poku­sach na przy­kład).

Bo naj­waż­niej­sze jest tutaj, żeby wpis podo­bał się komu?

Nie, nie Wam.

Mnie!

A ja się sobie bar­dzo rzad­ko podobam.

 

Profesjonalizm wkurwia chyba jeszcze bardziej

Kie­dyś jedy­nym moim zmar­twie­niem było naskro­bać coś, co ma wstęp, roz­wi­nię­cie i faj­ne zakoń­cze­nie, i klik­nąć OPUBLIKUJ. Pisa­nie blo­ga po pro­stu spra­wia­ło mi ogrom­ną rado­chę i o nic wię­cej nie dbałem.

A teraz?

Byłem na kil­ku kon­fe­ren­cjach dla blo­ge­rów, skąd nie­ko­niecz­nie jedy­ną rze­czą, któ­rą wynio­słem były fan­ty i #dary_losu. Była też wie­dza i zale­ce­nia, jak to całe blo­go­wa­nie powin­no wyglądać.

Wpis musi być dobrze napi­sa­ny pod SEO, żeby go auto­ma­ty google lubiły.

Nie może mieć gra­fi­ki z dupy, bo prze­cież nie wypa­da ilu­stro­wać swo­ich tre­ści fot­ka­mi zro­bio­ny­mi tosterem.

Te gra­fi­ki nie mogą być tak sobie z inter­ne­tu, bo prze­cież nie wypa­da wrzu­cać czy­ichś, czy­taj kra­dzio­nych prac. To aku­rat wie­dzia­łem od zawsze, ale teraz jestem na tym punk­cie wręcz przeczulony.

Sta­ty­sty­ki fej­sa, sta­ty­sty­ki Google Ana­ly­tics – zbie­raj, ana­li­zuj, wycią­gaj wnioski.

Ter­min publi­ka­cji powi­nien być tak dopa­so­wa­ny, żeby przy­pa­so­wać jak naj­więk­szej gru­pie czy­tel­ni­ków – to nic, że czu­ję natchnie­nie i dotyk boskie­go geniu­szu w środ­ku nocy. Trze­ba pocze­kać do rana, a jak aku­rat jest sobo­ta, to w ogó­le do ponie­dział­ku. A mi nie idzie pla­no­wa­nie postów – ja piszę i wrzu­cam od razu, bo ina­czej mnie nosi.

Ba, nie tyl­ko o ter­min publi­ka­cji trze­ba dbać, bo prze­cież każ­dy sza­nu­ją­cy się blą­ger nie ogra­ni­cza sie­bie, ani swo­ich czy­tel­ni­ków tyl­ko i wyłącz­nie do blo­ga­ska – trze­ba zadbać o fej­sa, o Insta­gra­ma, o Sna­pa, a i na youtu­be paso­wa­ło­by coś zacząć wrzu­cać, bo ludzie coraz mniej czy­ta­ją, a coraz wię­cej oglą­da­ją czy słuchają.

Pisa­nie blo­ga to dopie­ro począ­tek, a weź tu ogar­nij resztę…

 

Anonimowość wcale nie jest taka zła

Kie­dyś coś publi­ko­wa­łem i wła­ści­wie poza moim psem, któ­re­go nie mam i nigdy nie mia­łem, nikt tego nie czy­tał. Cza­sem było to coś faj­ne­go (jak moje ⇒przy­go­dy z pal­cem-grze­bal­cem czy ⇒sek­sow­ną chla­my­dią), a cza­sem total­ne guano (lin­ków brak, bo guano posprzą­ta­ne), ale zawsze pisa­nie blo­ga spra­wia­ło mi fraj­dę i nie przej­mo­wa­łem się tym, że komuś inne­mu mogło nie siąść. Pisa­łem wła­ści­wie pod siebie.

W tej chwi­li, zwłasz­cza po tym, jak prze­ży­łem ⇒atak hej­te­rów, za każ­dym razem, kie­dy coś wrzu­cam, zasta­na­wiam się, jaki będzie odbiór, bo czy­ta mnie tych parę tysię­cy ludzi mie­sięcz­nie. Mało tego – ostat­nio dotar­ło do mnie, że nie tyl­ko moi Rodzi­ce, czy dal­sza i bliż­sza rodzi­na mnie czy­ta­ją (i cza­sa­mi komen­tu­ją), ale tak­że moje Dzieci.

To tak, jak­by­ście nagle zda­li sobie spra­wę, że kie­dy śpie­wa­cie po prysz­ni­cem, to ktoś to trans­mi­tu­je w świat i nagle nie­ko­niecz­nie moż­na sobie pod tym prysz­ni­cem puścić gło­śne­go bąka, bo co ludzie powiedzą.

 

Ale brak rozpoznawalności wcale nie bywa lepszy

Bo cokol­wiek byśmy my, bla­ger­si nie mówi­li, że pasja, że hob­by, że miej­sce, gdzie może­my być sobą (ta, jass­sne) i jak­kol­wiek byśmy nie zakli­na­li się na wszyst­kie świę­to­ści, że w blo­go­wa­niu ABSOLUTNIE nie cho­dzi o kasę, to jed­nak tro­chę cho­dzi. Bo dobrze było­by robić to, co się lubi i jesz­cze na tym zara­biać, prawda?

A tutaj nie­ste­ty trze­ba mieć mar­kę, twarz, roz­po­zna­wal­ność i jesz­cze bran­dem dobrze być. Z czym u mnie kło­pot jest.

Nie cho­ru­ję na ścisk dupy, ale cza­sem odczu­wam deli­kat­ne drgnię­cie zwie­ra­czy, kie­dy się dowia­du­ję, ile ktoś roz­po­zna­wal­ny kasu­je za strasz­li­we guano, co to ani odkryw­cze, ani cie­ka­we, ani dobrze zro­bio­ne. Ale napraw­dę deli­kat­ne, bo ja bar­dzo nie lubię zaglą­dać innym do port­fe­la. Ot, na tyle, żeby się zasta­no­wić, czy ja też bym tak nie umiał.

 

Stąd moje pytanie do samego siebie o wartość tego bloga

Nie o finan­so­wą – ta jest nie­wiel­ka ze wska­za­niem na żadna.

War­tość dla Was.

Bo co ja mogę Wam dać? Co takie­go to moje pisa­nie blo­ga ma, cze­go nie ma u innych? Popra­wiam Wam nastrój, uśmiech­nie­cie się rano przy kawie, przez co może Wasz dzień będzie odro­bi­nę lep­szy, niż inne dni. Może zasta­no­wi­cie się nad czymś, może zamy­śli­cie, może zadu­ma­cie nawet, ale Wasze życie jakoś na lep­sze się dzię­ki mnie nie zmieni.

Praw­da?

I ja wiem, że to takie pro­ble­my pierw­sze­go świa­ta. nie odbie­raj­cie tego wpi­su jako narze­ka­nia. Bar­dziej to chy­ba for­ma zmie­rze­nia się ze sobą samym, bo po tych czte­rech lata pisa­nia nie za bar­dzo mam się czym chwa­lić w blo­go­wym świat­ku, choć nie powiem – rzad­ko kto wytrzy­mu­je tyle lat bez spek­ta­ku­lar­nych suk­ce­sów i rzu­ca blo­go­wa­nie dużo wcześniej.

Takie laj­fstaj­lo­we pisa­nie o wszyst­kim i o niczym na dłuż­szą metę chy­ba nie wystar­cza i po pro­stu się nudzi.

I mnie. I przede wszyst­kim Wam.

 

Bo kto nie idzie do przodu, ten się cofa

Ten wpis, to zapo­wiedź zmian na blo­gu. Jesz­cze nie wiem, jak poważ­nych, ale na pew­no nie takich zno­wu drobnych.

Ten wpis, to zapo­wiedź nowe­go cyklu i nowej for­mu­ły, któ­rą obie­cu­ję i Wam, i sobie już od daw­na – zaczą­łem nagry­wać pod­ca­sty o tym, jak sobie zapro­jek­to­wać kuch­nię, a potem w pla­nach mam serię o tym, jak ją sobie poskła­dać. Goto­we są już trzy, zawsze to jakiś start, nie?

Czy ten kie­ru­nek u mnie wygra?

Nie wiem. To bar­dzo moc­no zale­ży od tego, jak zosta­nie przy­ję­ty. Prze­ko­na­my się za tydzień, bo pla­nu­ję pierw­szy wpis z pod­ca­stem wrzu­cić w poniedziałek.

Nie chciał­bym zarzy­nać tej czę­ści, któ­ra daje mi, co tu kryć, zaje­biasz­czą rado­chę. Czy­li na pew­no nie odej­dę od tego, co się nazy­wa laj­fstajl – ⇒opo­wie­ści z życia wzię­tych, w sumie o niczym kon­kret­nym, ale za to lek­kich, łatwych i przyjemnych.

Ale chciał­bym, żeby ta cześć dru­ga, bar­dziej poważ­na, bar­dziej uży­tecz­na, mia­ła dla Was kon­kret­ną war­tość i nio­sła Wam kon­kret­ną pomoc.

I nie obra­ził­bym się, gdy­by za jakiś czas mia­ła war­tość i dla mnie.

Też kon­kret­ną, a co?

 

 

Fot: depo­sit­pho­tos, autor: Igor­Ti­shen­ko

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close