Smęcę ostatnio…
Może to jeszcze nie jest tak, że pierdolę jak potłuczony, ale już blisko i jakoś zupełnie nie mam pojęcia skąd to się wzięło. Szaroburość zaokienna powinna przegrać z moimi dwoma tygodniami po drugiej, słonecznej stronie globu, prawda? Święta były Bożego Narodzenia, więc i prezenty, i jedzonko dobre, i radość prorodzinna w ciepłej otulinie z 500+ powinny szaroburość wewnątrzmózgową wygonić. A tu jakoś ni choinki, że tak pozostanę w klimatach.
Może to przez zwiększone picie kawy, zmniejszone picie czerwonej herbaty i znacznie zmniejszone spożywanie magnezu? Może ruchu brak i łażę niedotleniony w tym smogu polsko-wielkomiejskim, co mi otula szare komórki całym tym fruwającym w powietrzu syfem? Mam swoją teorię, że to może mieć związek z porannym wstawaniem do szkoły i nawet owa teoria zostanie rozwinięta w osobnym wpisie, ale póki co nie wiem, co za cholera. Lecz czas to by powiedzieć basta, bo najpierw Wy umrzecie z nudów, a potem ja z tęsknoty za Wami, bo co to za bląger bez Czytelników swych?
A że ja się uwielbiam śmiać, a już z samego siebie to w ogóle, więc dzisiaj wpis, który będzie trochę autoironiczny i ma zadziałać jak Noc Oczyszczenia. Mógłbym być słonia nos i nie powiedzieć, co tu będzie takiego szczególnego zdając się tylko na tych, którzy mnie znają albo uważnie czytają. Ale żeby nie było tak, że jestem złamasem kutanym i nie powiem, o co chodzi, to powiem – od kilku lat projektuję wnętrza. Ale wcześniej przez kilka lat byłem korpo-adminem bankowym, bo z kolei jeszcze kilka lat jeszcze wcześniej ukończyłem Informatykę i Zarządzanie do Wrocławskiej Polibudzie z wynikiem… to nieistotne dla całej historii. Czyli SAM jestem informatykiem z wykształcenia. I projektantem wnętrz z wyboru. Co prawda nie z mojego, ale to temat na kiedy indziej.
Uczelnia techniczna zmienia ludzi
Choć bardziej pasuje “ryje beret”, dlatego dzisiaj odcinek specjalny z cyklu #klajenci poświęcony takim właśnie zrytym ofiarom polskiego technicznego szkolnictwa wyższego. Takim, jak ja.
Zazwyczaj informatycy są sympatyczni (to ja), czasami trochę pierdołowaci (bywam i ja), bywają często odklejeni od rzeczywistości (raczej nie ja) i przeważnie w mniejszym lub większym stopniu pasuje do nich hasztag #nolife (to… sam nie wiem). Sprawiają po prostu wrażenie lekko zagubionych, kiedy się ich odstawi od ekraniku i każe wyjść na świeże powietrze czy promienie słoneczne.
A raz na jakiś czas, na szczęście rzadko, trafi się buraczana pała – jak to w życiu. A cóż to byłoby za życie bez odrobiny nerwów i urozmaicenia? Na szczęście jestem oazą spokoju – zajebiście wyluzowanym kwiatem lotosu na tej jebanej tafli jeziora, więc kiedy się tacy trafiają to tylko pilnie notuję, coby się tu z Wami podzielić perełkami i absolutnie, ale to A‑B-S-O-L-U-T-N-I‑E nie daję się wyprowadzić z równowagi. Bo jakbym się dał, to był zajebał czymś ciężkim w ten durny zero-jedynkowy łeb i uchronił świat od dewastacji, lecz jednocześnie dziatki me skazał na los sierocy i ojca-kryminalistę z wielką dziurą w dupie zrobioną przez ziomków spod celi.
Jedni i drudzy natomiast mają cechę wspólną. Wszystko wiedzą najlepiej, bo przeczytali w necie – na forach, wyguglali sobie, ktoś tak pisał na LinkedIn, na blogu czy na jakimś branżowym portalu. I bezkrytycznie przyjmują wiedzę z ekranu w pogardzie mając wiedzę człowieka siedzącego naprzeciwko. Co czasami prowadzi do śmiesznych sytuacji, a czasem nerwowych. Pamiętacie kolesia, który przepowiadał moją biznesowa śmierć? Założę się, że informatyk, albo jakaś pochodna.
Nie szata zdobi człowieka…
Znacie ten kawał:
Obok siebie w autobusie stoją Ona i On. Ona spojrzała na niego, on spojrzał na nią.
- Informatyk – pomyślała studentka
- Studentka – pomyślał bezdomny
Nie uwierzycie, ale ostatnio Pani Matka do mnie z tekstem po tym, jak skończyłem spotkanie z klientem (przesympatycznym tak na marginesie, niedługo finalizujemy umowę): To twój klient? A ja myślałam, że jakiś bezdomny przyszedł żebrać o kasę. Tak, ciągle jeszcze się zdarzają koszule w kratę wpuszczone w dżinsy na grubaśnym brzuchu albo dziwne płaszcze jakby zajebane z pomocy dla powodzian. Na szczęście coraz rzadziej.
Łowca karaluchów
Mam taki wstępny projekt na podstawie tego, co przeczytałem w necie i na stronie IKEI – będzie pan musiał z niego usunąć bugi.
Jeszcze kuchnia nie stoi, a już robale ganiają? Pan se kupi prusakolep.
Detalista
- Wie pan, bo ja przeczytałem w necie, że do piekarnika to musi być przewód o przekroju 2,5mm².
- Zgadza się, taki jest zalecany.
- No właśnie, i ja kupiłem sobie elektroniczną suwmiarkę, rozkręciłem gniazdko i zmierzyłem, że średnica to jest 1,76mm, a jak to podstawię do wzoru na pole koła czyli πr², to wychodzi mi przekrój 2.43284935093994mm², czy taki wystarczy?
Panie kochany, no ja myślę, że bez rycia w ścianach i kładzenia nowych przewodów to się nie obejdzie – za dużo prądu zostanie w ścianach, bo piekarnik nie zaciągnie za małym kablem i kogoś kopnie, jak się niechcący ściany dotknie.
Bo tak przeczytałem w necie
- Standardowo szafki dolne w kuchni mają 72cm i stoją…
- Ale ja chcę mieć 75cm!
- OK, nie problem takie zrobić, ale za niestandardowy wymiar dopłaca Pan 15% do każdej szafki.
- Ale przecież 75cm to najlepsza wysokość i powinien pan zmienić standard!
- Dlaczego?
- Bo tak przeczytałem w necie.
Mędrek i Gburek w jednym (to ciągle ten sam)
- Nie, tak nie jest dobrze!
- Dlaczego?
- Bo w ten sposób nie ma zachowanej zasady trójkąta roboczego i tak nie jest ergonomicznie, a przeczytałem w necie, że wszystkie kuchnie powinny być tak projektowane, żeby zachować zasadę trójkąta roboczego i co z pana za projektant, jak pan tego nie wie!!
- Ale Pan ma przecież zabudowę tylko na jednej ścianie, więc jak Pan chce mieć tu trójkąt??
Dobrze będzie… (ciągle ten, co powyżej)
Ja nie wiem – albo koleś został porażony potęgą mojej wiedzy w temacie projektowania serca domowego ogniska i po prostu wymiękł, albo stwierdził, że durny jestem, tylko trzeba ze mną delikatnie i nie drażnić, bo jeszcze go nie daj Bodziu zamknę ze sobą w jednym pomieszczeniu, a wiadomo, że z wariatami lepiej w jednym pokoju nie siedzieć. I przestawiło mu się coś lekko, bo jak tylko mówiłem, że coś jest totalnie bez sensu, to nie mówił, że tak ma być, bo tak przeczytał i wie lepiej, tylko z pobłażliwym uśmieszkiem ripostował, że spoko, spoko, damy radę – my ze szwagrem nie takie rzeczy robili.
Po ścianie idzie rura odpływowa i przeszkadza w ustawieniu zmywarki? Spoko, zrobimy tak, że się da.
Gniazdko wypada za zmywarką i ta się nie zmieści? Spoko, wybierzemy inną zmywarkę. (WHAT?!?!)
Lodówka się nie otworzy, bo walnie w kaloryfer? Spoko, nie będę otwierał do końca.
Nad blatem nie ma gniazdek? Spoko, pociągniemy przedłużacz i mucha nie siada.
Młynek na odpadki się nie zmieści w tak małej szafce z sortownikiem. Spoko, ja używam naprawdę małych koszy i mam bardzo mało śmieci.
Przeleciałem twoją dziewczynę. Spoko, i tak jej nie kocham.
Patientia virtus est
Dzwoni telefon: Pracuje pan w ogóle? Bo pół godziny temu wysłałem maila i jeszcze nie mam odpowiedzi.
Nieśmiałek
- Ma pan może ekipę do remontów?
- Mam. To nie nasza firma, tylko zaprzyjaźniona, ale działamy razem już od kilku lat, więc polecamy z czystym sumieniem. Dać Panu numer?
- A może pan zadzwonić za mnie? Bo ja się niekomfortowo czuję jak mam rozmawiać z kimś nieznajomym.
Kurde, płacić też mam ja??
A jak tam u Was? Co przeczytaliście ostatnio w necie?
Fot: fotolia, autor: igorp17