Pamiętacie, że w lipcu nie było naszej recenzji? Pewnie nie pamiętacie, ale ja Wam przypomnę – i dlatego, aby nie mieć zaległości, w sierpniu są dwie. Ale jakby nie było dość niezwykłości, to mam kolejną – na nasz warsztat w #6na1 trafiła książka dla dzieci. Tego jeszcze nie było, prawda? Wbrew pozorom jednak, o czym na koniec, nie jest to zwyczajna książka dla dzieci. Czytamy wspólnie i recenzujemy „Charlie Ciuch Ciuch” autorstwa Beryl Evans. Mówi Wam to coś? No mnie też nie.
Gdybym kiedykolwiek napisał książkę dla dzieci, to dokładnie taką, jak ta!
Taka oto uwaga widnieje na okładce tej niewielkiej książeczki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że powyższą rekomendację podpisał swoim nazwiskiem sam Stephen King – mistrz literatury raczej zupełnie nie dla dzieci. No i to nas zaintrygowało na tyle, żeby się odmłodzić i poczytać coś dla milusińskich.
O czym jest ta historyjka?
„Charlie Ciuch Ciuch” pojawiła się na naszym rynku nakładem wydawnictwa Prószyński i S‑ka. To reedycja oryginalnej książeczki dla dzieci z 1942 r. o przyjaźni parowozu Charlie i maszynisty Boba. Opracowanie graficzne wzorowano na oryginalnych ilustracjach Neda Damerona. Tłumaczenie przygotowała Maciejka Mazan. Wszystko wskazuje na to, że nie jest to taka sobie książeczka dla dzieci.
Charlie to wspaniały parowóz Big Boy 402, Bob zaś jest jego maszynistą, pracują razem w przedsiębiorstwie kolejowym Mid-World tworząc razem najszybszą i najlepszą drużynę od St. Louis do Topeki. Tylko kiedy Bob pociąga za linkę gwizdka, Charlie robi najgłośniejsze Uuuu-Huuu w okolicy! Ale to nie jest zwyczajny parowóz i jego maszynista – obydwaj są przyjaciółmi, takimi prawdziwymi przyjaciółmi, bo Charlie skrywa pewien sekret. Charlie jest żywy. Mówi, śpiewa, rozmawia z Bobem i dlatego tak doskonale im się współpracuje.
Ale pewnego dnia w przedsiębiorstwie kolejowym Mid-World pojawiła się nowoczesna maszyna Burlington Zephyr, piękna lokomotywa spalinowa – szybsza i nowocześniejsza od starego Charliego, który jako niepotrzebny i przestarzały wylądował na bocznym torze w najdalszym kącie stacji rozrządowej, gdzie rdzewiał w chwastach. A ponieważ Bob nie wyobrażał sobie jazdy inną lokomotywą, niż jego przyjaciel Charlie, to zamiast kierować pociągami, został zdegradowany do ich sprzątacza. Były maszynista często odwiedza swojego starego przyjaciela, byłą lokomotywę, ale obaj marnieją i się starzeją, nikomu niepotrzebni.
Na szczęście pewnego dnia wydarza się coś, co odwraca zły los i pozwala dwóm przyjaciołom na powrócić razem na tory odnajdując przy okazji na powrót szczęście, przyjaźń i sens istnienia.
To książeczka w sam raz dla dzieci – ciepła, serdeczna i wzruszająca opowieść o prawdziwej przyjaźni, takiej niezłomnej, na dobre i złe. Pokazuje, że przyjaźń jest wartością, o którą trzeba dbać i walczyć, bo wspólnie można stawić czoło i wyjść zwycięsko ze wszystkich przeciwności losu.
I tu właściwie recenzja mogłaby się skończyć.
Ale się nie kończy.
No fajnie, ale o co tu tak naprawdę chodzi?
Samo oglądanie tej książeczki może lekko dziwić – ilustracje jakby nie do końca ukazują nam parowóz śmiejący się z radości, a raczej wyszczerzony jak klaun w To. Dzieci wiezione w wagonach też niekoniecznie się śmieją, co bardziej krzyczą ze strachu, jakby wiezione w Christine.
Zastanawiałem się dosyć długo, czy rozwiązać dla Was tę zagadkę, czy tylko podrzucić kilka tropów. I doszedłem do wniosku, że czasy mamy jakieś takie leniwe, a ja o reputację muszę dbać, więc żebyście sobie nie pomyśleli, że mi na starość odwala palma, albo nie daj Bodziu dziecinnieję, to podam Wam wszystko na tacy.
Fani Stephena Kinga na pewno znają jego cykl „Mroczna Wieża” – cykl fantasy o rewolwerowcu Rolandzie, zajmujący z tego co pamiętam, siedem tomów. Otóż „Charlie Ciuch-Ciuch” pojawia się w trzecim tomie zatytułowanym „Ziemie jałowe” – czytał ją jeden z bohaterów, Jake Chambers. Jaka była ich rola w powieści to już przekonajcie się sami, kiedy sobie po pozycję Mistrza Grozy sięgniecie.
Ale po co to całe zamieszanie?
Otóż po to, że na ekrany kin weszła właśnie adaptacja „Mrocznej Wieży” , a cała akcja jest sprytnym i bardzo pomysłowym chwytem marketingowym na reklamę filmu. Mało tego – na Comic-Con w San Diego zjawiła się nawet autorka książeczki, czyli Beryl Evans i rozdała limitowaną serię 150 egzemplarzy z autografami. Wszystko pięknie, tylko że była to aktorka, bo prawdziwym twórcą „Charlie Ciuch-Ciuch” jest oczywiście sam King.
Przyznacie sami, że niezła to intryga i na swój sposób gratka dla prawdziwych fanów twórczości Mistrza Grozy, prawda? Ciekawy jestem, jak to wyjdzie, bo raczej od dawna już nie miał on szczęścia do adaptacji filmowych.
Ocena?
Punktowej ponownie nie będzie – jakoś ostatnio mamy pozycje, które wymykają się w mojej głowie łatwemu wpasowaniu w skale punktowe. Czy to książka dla dzieci? Raczej tak, choć te ilustracje trochę przerażają. Czy dla dorosłych? Dla fanów powieści Kinga pewnie tak, dla pozostałych nie sądzę.
Ja bym jej raczej nie kupił. I taką ocenę pozostawię.
A poniżej linki do pozostałych recenzentów w #6na1 – możecie sobie poczytać, jak im książka podeszła:
Pan Czyta (głowa i mózg projektu)