Zacznijmy od tego, że w moim osobistym rankingu filmów, bez podziału na kategorie, “Avengers: Age of Ultron” to takie 6,5÷10. Czyli film całkiem dobry, ale master of zajebistość to on nie jest. Ale 10/10 wszechczasów i wszechgatunków to ja daję tylko kilku produkcjom – m.in. “Black Hawk Down”, “Requiem for a Dream” czy “Forrest Gump”. Kiedyś może takie moje osobiste TOP 10 zapodam, ale to zostawiam sobie na czas niemocy twórczej.
Natomiast w kategorii kino rozrywkowe nie wymagające myślenia daję chłopakom 8,5÷10, czyli zajebiście, ale nie genialnie. Ja już kiedyś pisałem o tym, że chodzę do kina nie po to, żeby oglądać kino ambitne, a żeby miło spędzić popołudnie (chętnie z MałąŻonką lub Dzieciorkami) nie zastanawiając się specjalnie nad sensem życia, trudem i znojem codziennej egzystencji, brzydotą szarego świata dookoła nas i całym tym syfem, jakie funduje nam kino wysokich lotów. Film w kinie ma mi zapewnić rozrywkę, przemyśliwać to ja sobie mogę w domu. I w takie podejście “Czas Ultrona” wpisuje się genialnie.
Dodajmy do tego małą informację o mnie – kocham komiksy. Czytam je praktycznie od zawsze – pierwsze moje komiksy to dwa zeszyty “Kajka i Kokosza”, które dostałem pod choinkę mniej więcej na początku podstawówki. Gimbaza nawet nie wie, ale w tych prehistorycznych czasach było bardzo trudno gdziekolwiek komiksy dorwać, a internety to mieli tylko w NSA i w CERNie. Ale obudziła się we mnie wtedy żyłka kolekcjonerska i latałem gdzie mogłem, żeby co i rusz coś dorzucić do mojej kolekcji. Mniej więcej na początku lat 90-tych zaczęły się pojawiać u nas przedruki komiksów made in USA. No i się zaczęło. Przepadłem jak Andzia w malinach: super-moce i super-ludzie zainfekowali moją młodą głowę i tak już zostało.
W tej chwili jest tak, głównie za sprawą wytwórni i praw do postaci, że komiksowe uniwersa się podzieliły. Mamy Marvelowo-Avengersowe klimaty, które ostatnio są bardzo na topie, bo wiadomo dlaczego. Są klimaty Marvelowo-X-menowe, które też ostatnio propsują i też wiadomo dlaczego. Są też klimaty Supermanowo-DC-Batmanowe, które takoż nieźle przędą. Do tego wszystkiego na przyczepkę Spider-Man, jakiś taki samotny i bez uniwersum (podobno do czasu) oraz Fantastyczna Czwórka odkurzona i czekająca w kolejce. Całość uzupełniają całkiem niezłe seriale mniej lub bardziej kojarzone i popularne. Są jeszcze “Strażnicy Galaktyki”, ale to klasa sama w sobie i nie temat na dziś (podobno kiedyś mają się spotkać z Avengersami, to wtedy pogadamy).
Dla mnie número uno to X‑meni ex-aequo ze Strażnikami. Podobał mi się ostatni Pajączek i nie wiem, dlaczego go zarżnęli. Potem lecimy z Avengersami i na sam koniec zostawiam Supermana i Batmany nawet z Nolanowskim niby arcydziełem. Jakoś mnie nie eksajtuje. Tak po prostu. A Fantastic 4 jak obaczę to się ustosunkuję, bo te wcześniejsze są dla dzieci w wieku mojego Pana Tymońskiego.
No a dzisiaj pogadamy o najnowszych Avengersach.
Jest git. Ale trochę zgrzyta, więc nie jest osom – jedynka była zdecydowanie lepsza, że o “Zimowym Żołnierzu” nie wspomnę. Kilka rzeczy mi nie pasiło – podczas początkowej rozpierduchy jakoś parę razy mi sztucznizną zajechało, bo CGI chłopakom nie do końca wyszło i to niestety widać. Ale w momentach, gdzie tego nie czułem było bueno. Dodatkowo zakochałem się w czymś, co przewinęło się kilkukrotnie – cała akcja jakby na chwilę zastyga i mamy kadry żywcem wyjęte z komiksu. Pure epic.
Właśnie – akcja. Tyle jej tutaj, że mam wrażenie, że fabuła jest wciśnięta na siłę. Jakaś taka niespójna i nielogiczna, jakby zabrakło na nią czasu i miejsca pomiędzy kolejnymi nawalankami.
Nie do końca wiadomo, skąd i po co wziął się Vision i dlaczego dostaje w dupę od Ultrona, chociaż miał być taki nie do zdarcia jak Jacek Kurski.
Dlaczego tenże superinteligentny sztuczną superinteligencją Ultron, zamiast pohackować wszystko co się da i stworzyć mordercze szczoteczki do zębów, albo już od biedy zerżnąć pomysł od kolegi SkyNetu i odpalić kilka atomówek, wymyśla sztuczną asteroidę, którą chce przyglebić w matkę Ziemię? Ma dostęp do każdej jednej bazy danych na świecie i siedzi w każdym jednym filmiku XXX czy pirackiej kopii Windowsa, a nie wiedzieć czemu sam sobie robi pod górkę. Jakby obejrzał “Armageddon” do końca, to by wiedział, że to gówniany pomysł, ale widać stwierdził, że “Wędrówki z dinozaurami” są lepsze i meteor jest pewniejszy niż parę megaton i trochę promieniowania.
O co kaman z Thorem w jakimś baseniku z cudowną wodą? A sam Ultron to produkt uboczny schizy Starka na temat bezpieczeństwa, czy taki był cel Scarlett Witch, która go lekko zahipnotyzowała i tym samym złowogoniaszczy plan Hydry? Solidnie podbity wątek z Hawkeye jakoś tak się urywa nagle nie wiedzieć czemu – w następnej części go zabiją, czy się chłopak poświęci rodzinie i fajnej żonce i pozostawi Avengersów w tak bardzo osłabionym bez niego składzie?
Nick Fury wyskakuje nagle z pudełka, ale on w sumie tak zawsze się zjawia ni z gruchy ni z pietruchy. No i miał w tym pudełku sporawy Lotniskopter, ot tak, zapodział się i odnalazł kiedy był potrzebny. Z całą załogą.
Ja wiem, że Nowy Jorek dostał w dupę ostatnim razem i panowie nie chcą się powtarzać, ale kto przejmie się rozpierduchą w jakimś Pierdzistanie na najbardziej wschodnim ze wschodnich Wschodzie Europy? Już nawet w drugiej części G.I. Joe pecha miał Londyn, bo każdy go kojarzy i w efekcie współczuje Angolom nieszczęścia, chociaż robią trzodę na Rynku w Krakowie i na all inclusive w Egipcie.
Tego typu nielogiczności rażą tym bardziej, że we wcześniejszych częściach opowiadane historie miały ręce i nogi, nawet niekoniecznie z dopiskiem “jak na ekranizację komiksu”. Zastanawiam się też, czy kiedykolwiek dojdzie do połączenia uniwersów X‑Men i Avengers, ale jeśli tak, to jak oni dwóch Quicksilverów do siebie dopasują? Podróże w czasie już były.
Skoro tyle zła powyżej, to dlaczego jest dobrze?
Bo to film, na którym mój 15-letni syn bawił się wyśmienicie. Ja – po wyłączeniu w pewnym momencie mózgu i drobnym zabiegu, o którym poniżej – też. I to jest właśnie rzeczy sedno.
Wizualnie jest bardzo dobrze, choć wyraźnie gorzej, niż “Zimowym Żołnierzu” (wiem, przywołuję go kolejny raz, ale ze wszystkich Avengersowych produkcji to mój namber łan). Że o genialnym Rockecie ze “Strażników Galaktyki” nie wspomnę. Ale obrazkowe fakapy są tylko początkowo, potem albo jest za szybko na wyłapywanie sztucznizny albo jej prawie nie ma.
Znowu o akcji – jest na poziomie i jak coś ma się z czymś bić, to wygląda to tak, jak trzeba. Pojedynek Iron Mana w nakoksowanej zbroi z zahipnotyzowanym Hulkiem zapisze się złotymi zgłoskami w kadrach taśmy filmowej. Naparzanka z hordami blaszaków również nadszarpnie światowe pokłady metali szlachetnych. Początkowa scena ataku na siedzibę Hydry też by taka była, ale tutaj właśnie mi to CGI zjebane przeszkadzało.
Dowcipy są, one-linery są – nie mam wrażenia, że jest za śmiesznie albo śmiesznie na siłę (choć miejscami za dużo patosu – w innych produkcjach już by latała po ekranie hamerykańska flaga). A scena z młotkiem Mjölnirem jest dla mnie genialna. Właściwie dwie sceny.
To kawał solidnego, niezbyt ambitnego kina rozrywkowego i chyba właśnie dlatego stosunkowo często ten film zbiera baty. Bo poprzednie części bardzo wysoko zawiesiły poprzeczkę, a “Wiek Ultrona” niestety przechodzi pod nią i ma jeszcze sporo miejsca. Moim zdaniem, jeśli go odetniemy od wcześniejszych produkcji (co z definicji nie jest możliwe, ale załóżmy sobie takie założenie), to stawiam go na półce obok “Battleship”, czyli głupawe kino do przetestowania efektów specjalnych i radochy z tychże. I sporo niżej, niż mój ukochany wysokobudżetowy odmóżdżacz czyli “Pacific Rim”, który jest czystą radością z oglądania bez grama myślenia.
Czy polecam? Obowiązkowo – nie można nie obejrzeć najnowszych Avengersów. Ale przygotujcie się, że może to nie być do końca to, o co Wam chodziło, bo twórcy obniżyli loty. Mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy – przecież w kolejce czeka “Ant-Man”, który musi być dobry, bo inaczej superbohaterskie produkcje napadalsko-zabijackie ktoś odłoży na półkę i nie daj Bodziu “Civil War” jednak nie powstanie (swoją drogą jak oni to rozegrają bez wmieszania do całego bałaganu X‑menów to ja nie wiem, ale jestem pieruńsko ciekawy).
Reckę napisałem tydzień temu, po urodzinowo-Miśkowo-premierowym seansie, ale chciałem dać sobie czas na polukanie, co inni o tym piszą. Nie wiem w sumie po co 🙂
Obejrzeliście już pewnie – jak wrażenia?