SPOJLER: Pewnie, że wypada!
Wypada przewijać dziecko w restauracji, w galerii handlowej, w banku czy w kawiarni.
Ale…
Bo taki pampers na pupie dziecka to znak tego, że jest ono jeszcze za małe na to, żeby kontrolować czynności fizjologiczne i po prostu wali klocka wtedy, kiedy potrzebuje, a nie wtedy, kiedy może. I trzeba mu tego kloca zabrać, pupcię umyć i założyć nową pieluchę. Tylko tyle. I aż tyle.
Co jakiś czas przez internety przewalają się przeróżne nomen omen gównoburze. A to pani po neurobiologii pracująca ambitnie jako szatniarka, dostaje od faceta w płaszczu Hugo Bossa 16gr napiwku i obraża się na kraj, który nie zapewnił jej pracy i zawija się do Norwegii, bo tam zarobi na artykuły pierwszej potrzeby jakimi są według niej bilety do kina na filmy 3D i mleczko kokosowe. A to ktoś wkleił Anję Rubik w zdjęcie ofiar obozu koncentracyjnego i afera, czy aby nie za gruba i czy pasuje, bo ona w swetrze. A to szefu Apple przyznał się, że jest gejem i że jest z tego dumny i wszyscy się zastanawiają, czy bycie hetero to od dziś powód do wstydu. A to ktoś włamał się do tegoż Apple i wykradł zdjęcia nagich celebrytek i to ich wina, bo przecież jakby nie fotografowały sobie cyca, to nie byłoby włamania, bo nikogo nie interesują zdjęcia niecyca niecelebrytek.
Jakoś do tej pory nie komentowałem takich przepychanek, bo uważam je za #problemy_pierwszego_świata, czyli zawracanie dupy i robienie na siłę problemów z niczego. Trochę mi to przypomina dramat głównego bohatera “Sali samobójców”. Chłopak miał tak przejebane życie w tym swoim wychuchanym przez nadzianych rodziców światku, że aż trzeba było nakręcić o tym film. Ale z drugiej strony często kusi mnie, żeby jakoś to skomentować. Bo w sumie czymże ma być ten blog, jak nie miejscem, w którym wyrażam swoje zdanie na jakiś temat? Między innymi oczywiście.
I jednym z ostatnich tematów jest “czy można przewijać dziecko w restauracji?”. W restauracji można, trzeba nawet.
Ale nie kurna na stole!
Do restauracji chodzę zazwyczaj po to, żeby coś zjeść i widok gówna na stoliku obok, a jeszcze nie daj Bodziu jego zapach do tego jedzenia mi bardzo nie pasuje. Bo gówno, nawet takiego słodkiego bobaska po prostu śmierdzi gównem, a nie fiołkami. I nawet jeśli ja, jako feministyczny i nowoczesny ojciec, jestem do takiego zapachu przyzwyczajony, bo obsługa kąpielowo-kupowo-śpiochowa dziecka to dla mnie pikuś, a dzieci mam dwójkę, to innym może się on kłócić z zawartością talerza. Zresztą mi też się kłóci. O wyglądzie nie wspomnę. Bo nie dość, że obrzydza się jedzenie innym, to jeszcze w jakiś sposób narusza się intymność dziecka. I naprawdę mało to ważne, że taki kilkumiesięczny dziabąg niewiele kuma. Ręka w górę, kto nie wstydzi się, kiedy mamusia na zdjęciach pokazuje wszystkim dookoła jak to pięknie jej maleństwo wyglądało kiedy robiło kupkę do nocniczka. Coś nie widzę lasu rąk.
Uważam, że rodzice, idąc z dzieckiem do restauracji, powinni się tym dzieckiem zająć. To oznacza również, że taki bobas nie powinien biegać samopas po sali i zaczepiać wszystkich dookoła, z kelnerami włącznie. To, że robi wokół siebie chlew, to niestety norma, bo bałagan i dziecko to właściwie wyrazy bliskoznaczne. Tak to jest i nic nie poradzimy. Ale to rodziców obowiązkiem jest ten chlew potem jako tako ogarnąć. Choćby z grubsza, bo nie wymagam ganiania z mopem po podłodze czy prania obrusów. Pamiętam, co mały Tymoński siedząc w krzesełku dla maluchów robił z makaronem, kiedy byliśmy na wakacjach w krajach zamorskich. I ile potem czasu zajmowało mi sprzątanie, bo nie do pomyślenia dla mnie było, że zostawiam takie pojebowisko po sobie. Nawet jeśli śniadolicy kelnerzy mówili OK mister, aj klin, bjutiful bejbi i robili sobie z Małym zdjęcia, bo taki śliczny blondasek z niebieskimi oczkami i oni po słodkim bejbi posprzątają, no problem. Dla mnie był to problem, bo nie posiadam genu świętej krowy.
Bo chociaż uwielbiam dzieci i podobno mam do nich podejście, to kiedy idę gdzieś bez moich chłopaków, ostatnią rzeczą jakiej pragnę, to zajmować się dziećmi właśnie. Jeszcze cudzymi. I na nich uważać, bo akurat gówniarzowi zechce się ciągnąć za obrus na moim stoliku i może sobie talerz z gorąca zupą wylać na malutki głupiutki łepek. Tak jak pierwszą rzeczą, którą robiłem kiedy szedłem gdzieś z malutkimi chłopakami było uważanie na nich. Choćby po to, żeby nie zrobili sobie krzywdy, ani tym bardziej nie uprzykrzali życia i nie psuli przyjemności innym.
Bo moje dziecko to moja odpowiedzialność.
Także za jego kupy.