Snajper” mnie nie ustrzelił tak do końca…

 

Po obej­rze­niu “Pięć­dzie­się­ciu twa­rzy Greya” zapra­gną­łem obej­rzeć film, któ­ry by w hipo­te­tycz­nej wypo­ży­czal­ni leżał od nie­go na hipo­te­tycz­nej pół­ce tak dale­ko, jak tyl­ko się da. Wybór padł na “Ame­ri­can Sni­per” – film trzy­ma się moc­no w ści­słej czo­łów­ce box offi­ce USA od kil­ku tygo­dni. Obej­rza­łem, pomy­śla­łem i stwier­dzi­łem, że film jest bar­dzo, bar­dzo dobry, ale mnie jed­nak “Ame­ry­kań­ski Snaj­per” nie ustrze­lił. Do moje­go oso­bi­ste­go the best of the best w kate­go­rii fil­mów o woj­nie, czy­li “Black Hawk Down” mu dale­ko. Ale po kolei.

Film poka­zu­je nam życie nie­ja­kie­go Chri­sa Kyle­’a, ope­ra­to­ra eli­tar­nych US Navy SEAL’s. Snaj­pe­ra, któ­re­mu przy­pi­su­je się rekor­do­wą licz­bę tra­fień pod­czas woj­ny w Ira­ku – 255, z cze­go potwier­dzo­no 160 (Ira­kij­czy­cy nazy­wa­li go Dia­błem z Rama­di i wyzna­czy­li za nie­go nagro­dę). Co ozna­cza, że 255 osób przez Kyle­’a zgi­nę­ło. I to jest mniej wię­cej głów­na osno­wa fil­mu – facet ma taką robo­tę, że musi osła­niać swo­ich towa­rzy­szy bro­ni i eli­mi­no­wać cele sta­no­wią­ce dla nich zagro­że­nie. Widzi­my, jak pocią­ga za spust, kie­dy dzie­ciak bie­gnie z gra­na­tem w stro­nę patro­lu­ją­cych uli­ce Mari­nes. Widzi­my też, jak zakli­na inne­go dzie­cia­ka, żeby odrzu­cił gra­nat­nik, z któ­re­go pró­bu­je mie­rzyć do ame­ry­kań­skich żoł­nie­rzy, zanim będzie musiał pocią­gnąć za spust raz jeszcze.

Widać na fil­mie, że z cza­sem ta licz­ba zaczy­na mu cią­żyć. I choć robi to, co robi z głę­bo­ko zako­rze­nio­ne­go poczu­cia obo­wiąz­ku, patrio­ty­zmu (fakt, takie­go stric­te ame­ry­kań­skie­go) oraz głę­bo­kie­go prze­świad­cze­nia, że wyeli­mi­no­wał jedy­nie tych, któ­rzy byli bad guys, to jed­nak z cza­sem widać, że ma dość woj­ny, zabi­ja­nia i takiej pra­cy. Nie mam abso­lut­nie zamia­ru zaj­mo­wać sta­no­wi­ska, czy Kyle jest boha­te­rem czy mor­der­cą. To każ­dy osą­dzi we wła­snym sumie­niu, widać nato­miast, że żad­ne szko­le­nie, nawet osła­wio­nych SEAL’sów nie przy­go­tu­je czło­wie­ka na to, co prze­ży­je, co zoba­czy i cze­go doświad­czy pod­czas woj­ny. I jak bar­dzo odbi­ja się to na psy­chi­ce ludzi, któ­rzy tam się znaleźli.

Mia­łem kie­dyś, dwa razy w życiu, zajaw­kę zorien­to­wa­ną woj­sko­wo (mie­wa­łem też i inne, ale nie o tym) – czy­ta­łem, oglą­da­łem, szpe­ra­łem w necie. Moż­na powie­dzieć, że coś­tam na te tema­ty wiem, ale tyl­ko w teo­rii i to wszyst­ko jest niczym w porów­na­niu do wie­dzy i doświad­czeń każ­de­go jed­ne­go czło­wie­ka, któ­ry to całe pie­kło obej­rzał od środ­ka. Choć­by nawet sie­dział w TOC’u i kli­kał mysz­ką. I dla­te­go tak bar­dzo, jak bar­dzo mam sza­cu­nek dla ludzi w mun­du­rach (z pew­ny­mi zastrze­że­nia­mi, o któ­rych może kie­dy indziej), tak bar­dzo uwa­żam woj­nę za naj­więk­sze i naj­bar­dziej nie­po­trzeb­ne zło wymy­ślo­ne przez homo sapiens.

Na fil­mie widać okru­cień­stwo woj­ny (fakt, popraw­ne poli­tycz­nie, bo to Ira­kij­czy­cy bywa­ją okrut­ni), jej bez­sens i to, jak wie­le cier­pie­nia gene­ru­je dla obu stron. Widać ofia­ry wśród cywi­li, widać wete­ra­nów, widać cały ten syf. To nie zaba­wa, to nie Call of Duty, to rany, kalec­two, ból, łzy i wszech­obec­na śmierć. Oraz strach. O towa­rzy­szy bro­ni, o sie­bie. O to, czy żona i dzie­ci pora­dzą sobie beze mnie? Strach o to, czy uko­cha­ny po dru­giej stro­nie glo­bu prze­żył noc, kolej­ny dzień, kolej­ny patrol, kolej­ne zadanie?

Wszyst­kie te czyn­ni­ki powo­du­ją, że Chris Kyle wra­ca do domu. Do żony, dzie­ci, do nor­mal­no­ści. Widzi też, że nor­mal­no­ści tak napraw­dę już nie ma – jest zespół stre­su poura­zo­we­go, są oka­le­cze­ni na cie­le i psy­chi­ce wete­ra­ni. Są ofia­ry woj­ny, dla któ­rych będzie ona już na zawsze czę­ścią życia. Powszech­nie zna­ny to fakt, więc nie spoj­le­ru­ję, ale taka wła­śnie ofia­ra woj­ny zakoń­czy­ła żywot naj­sku­tecz­niej­sze­go snaj­pe­ra w histo­rii armii Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Nie widzi­my tego momen­tu, widzi­my tyl­ko auten­tycz­ne frag­men­ty fil­mów, na któ­rych Ame­ry­ka­nie odda­ją hołd swo­je­mu boha­te­ro­wi, dzię­ku­jąc w ten spo­sób za ura­to­wa­nie życia czy zdro­wia. Niech zain­te­re­so­wa­ni sobie poszu­ka­ją, co sym­bo­li­zu­je wbi­ty w trum­nę zmar­łe­go towa­rzy­sza bro­ni Trój­ząb SEAL’sów.

Bra­dley Cooper gra w fil­mie bar­dzo dobrze, nabrał tro­chę cia­ła i rze­czy­wi­ście wyglą­da na twar­dzie­la jed­no­stek spe­cjal­nych. Za tę rolę dostał nomi­na­cję do Osca­ra, ale raczej go nie dosta­nie, bo to film bar­dzo dobry, ale nie wybit­ny, podob­nie jak kre­acja aktor­ska. A mówię raczej, bo to film na wskroś ame­ry­kań­ski, a Oscar jest nagro­dą Ame­ry­kań­skiej Aka­de­mii Fil­mo­wej – kto wie, róż­ne cuda się zda­rza­ły i Leonar­do DiCa­prio do tej pory bez sta­tu­et­ki. Podo­ba­ła mi się też Sien­na Mil­ler, ale ona mi się zawsze podoba.

Czy war­to obej­rzeć? War­to. “Ame­ry­kań­ski Snaj­per” (czy też po pol­skie­mu “Snaj­per”) to solid­nie zro­bio­ne kino, ale trze­ba pamię­tać, że to film robio­ny przez Ame­ry­ka­nów i z ich per­spek­ty­wy widzi­my woj­nę w Ira­ku. Jeśli komuś prze­szka­dza powie­wa­ją­cy co i rusz gwiaź­dzi­sty sztan­dar, to niech pój­dzie na coś inne­go, bo po co się w życiu nie­po­trzeb­nie stresować.

Ja na pew­no zamie­rzam prze­czy­tać książ­kę Kyle­’a, cie­ka­we jak to wyglą­da okiem kogoś, kto tam był.

Czy­tał ktoś? Jakieś wrażenia?

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close