Prywatnie jestem ojcem dwójki fantastycznych chłopaków, Misiek ma już ponad 16 lat, a Pan Tymoński skończy niedługo lat 8, więc rozstrzał duży. Ciężko im więc znaleźć wspólne zajęcie, dodatkowe wspólne ze mną i MałąŻonką. Staramy się wspólnie i ciekawie spędzać weekendy, bo w tym całym zabieganiu i prowadzeniu własnej firmy na tygodniu nie bardzo jest na to czas i dlatego mamy do perfekcji opanowane krótkie i zwięzłe wypady w okolice Wrocławia. I od dzisiaj będę te nasze wspólne wyprawy opisywał, bo przecież tez czasami nie macie pomysłu, co robić w weekend, prawda?
Mój nowy rodzinny cykl podróżniczy zaczynamy od wyprawy do wrocławskiego ZOO i Afrykarium, w którym jest fantastyczne Oceanarium. Było to nasze drugie podejście, więc byliśmy bogatsi o doświadczenia z razu pierwszego. I od razu dobra rada:
Jeśli wybierasz się pooglądać rybki w Afrykarium w weekend, to wstań na tyle wcześnie, żeby wejść tam zaraz po otwarciu, czyli o 9:00.
Ominie Cię wątpliwa przyjemność w postaci kolejki do kas, kolejki do wejścia i poszukiwania miejsc parkingowych. W środku nie ma zbyt wiele miejsca i potem robi się nieznośnie – jest nie dość, że ciasno i tłoczno, to jeszcze duszno. A tak, opędzisz we względnym komforcie obiekt w dwie godziny i załapiesz się na karmienie kotików o 11:00.
No właśnie, w dwie godziny… Cała przygoda trwa zdecydowanie za krótko. Idąc sobie spacerkiem, nawet z przystankami na mniej lub więcej zdjęć, zwiedzisz cały kompleks zbyt szybko. Fakt, same gołe liczby robią wrażenie – 15 milionów litrów wody wypełniających 19 akwariów i basenów, 18-metrowy akrylowy tunel otoczony wodą z pływającymi nad głową rekinami, żółwiami i płaszczkami, dwa 8‑metrowe wodospady, kilka tysięcy roślin i zwierzątek i tak dalej. Szkoda, że to wszystko za szybko się kończy, bo najchętniej bym stamtąd nie wyłaził.
Ale czas zacząć zwiedzanie Afrykarium.
Zaczynamy od raf. Koralowce w Morzu Czerwonym ciągle jeszcze się rozrastają, ale już widać piękny ekosystem. Podobno docelowo ma w tym basenie mieszkać aż 30.000 żyjątek. Wtedy na blogu pojawi się poprawka do tego wpisu, bądźcie czujni.
Potem zanurzamy się w wodach Nilu. Mieszkanko hipopotamów oglądamy z dwóch perspektyw: przez wielkie szyby widzimy co się dzieje pod wodą, a ze sporej antresoli mamy widok z góry.
Bardzo fajny pomysł z przeszklonymi tunelami dla ziemno-bagiennych stworzonek. Tutaj widzimy coś, co wygląda jak mrówkojad, a jest mrównikiem, i coś, co wygląda jak brzydki goły szczur, a jest golcem (czyli takim brzydkim gołym szczurem). W dzień zwierzątka zazwyczaj sobie smacznie chrapią, chyba że jakiś umysłowo niepełnosprytny zbudzi je lampą błyskową albo latarką w telefonie. Jeśli akurat nie śpią, to biegają po tunelach i dają dzieciom niesamowita radochę.
Crème de la crème czyli szklany tunel i rekiny
Po drodze jeszcze rzut okiem na endemiczne (czyli nie występujące nigdzie indziej) rybki z afrykańskich jezior Tanganika i Malawi, i wreszcie zagłębiamy się w szklany tunel w wodach Kanału Mozambickiego. Robi naprawdę wielkie wrażenie, dużo większe niż Sea Life w niemieckim Legolandzie i to własnie dlatego polecam wybrać się tam z samego rana – potem nie będziesz nawet w stanie zrobić zdjęć, czy na spokojnie sobie pooglądać, taki jest tłok. Dodatkowo jest potwornie duszno, co zebrane do kupy znacząco obniża przyjemność z oglądania. A naprawdę jest co oglądać.
Konstrukcja dachu właziła mi w kadr, ale płaszczkom to nie przeszkadzało i śmiały się od ucha do ucha (mają uszy?) – pewnie się cieszyły, że mają czystą wodę. Rekiny za to wiecznie jakieś takie skwaszone z buzią w podkówkę – w sumie co się dziwić, tyle żarcia łazi w zasięgu płetw, a ugryźć się nie da. Żółwie za to miały na to totalnie wyrypane i pływały sobie jakby nigdy nic.
Kiedy napatrzyliśmy się już na rekiny, płaszczki i żółwie, oczom naszym ukazał się las krzy… eee, to nie ta bajka. Pingwiny nam się ukazały. Dużo pingwinów na Wybrzeżu Szkieletów. To podobno w Namibii jest – nie wiem, nie byłem, ale szkielet leży, więc to pewnie prawda. Najpierw można je sobie obejrzeć z góry, a potem z dołu. Ciężko im zrobić zdjęcie, bo pod wodą to bardzo ruchliwe stworzonka. Tymoński stwierdził, że taki szybki to pewnie Kowalski. No nie wiem, mi to wygląda na Szeregowego. Tak czy siak, nawet jeśli pingwiny są na jakiejś misji i oglądamy jedynie pusty basen, to robi on wrażenie ogromem.
Po drugiej stronie, po sąsiedzku jest basen z kotikami (takie niby foki). Też śmigają jak strzałki – zastanawiałem się, czy czasami nie bawią się z nami, bo lubią puścić oczko do człowieków za szybą. Wybiegając trochę do przodu – ok. 11:00 jest karmienie, widać, że sprawia im to niezłą frajdę. Ale w sumie komu żarcie nie sprawia?
Do następnej części kompleksu przechodzi się jak do Fort Knox – podwójne izolowane drzwi, bramki do wykrywania metali, zbrojna straż i zasieki. Wchodzimy do serca Czarnego Lądu – dżungli w dorzeczu Kongo. Nawet gdybym nie przeczytał, to odczułbym od razu – w całym budynku jest gorąco, ale tutaj jest gorąco po afrykańsku, bo zanurzamy się w wiecznie zielony las tropikalny. Przynajmniej w założeniu, bo owszem, upał i wilgoć jest, ale tej dżungli to za bardzo nie widać. Widać za to krokodyle – jeden z nich zafundował nam prawie zawał, bo zachciało mu się nagle (uwierzcie mi, naprawdę nagle) zmienić miejscówkę. A że siedzą sobie gady na podtopionych gałęziach praktycznie w zasięgu ręki (na szczęście za bardzo, mam nadzieję, grubą szybą), to efekt piorunujący. Ten jeden na zdjęciu poniżej najpierw patrzył się gdzieś melancholijnie w bok, a potem spojrzał mi prosto w oczy. Byłem blisko brązowego alarmu i wymiany gatek…
Na skołatane po spotkaniu z krokodylami nerwy następne zwierzątka są jak znalazł - to manaty, zwane syrenami. Ale jeśli spodziewacie się powabnej Arielki z miseczką C w ślicznych muszelkach, to niestety, muszę Was rozczarować. Manaty to wielkie baloniki ważące nawet pół tony dostojnie unoszące się w wodzie, przegryzające sobie sałatę w towarzystwie kaczek i rybek.
Przeżycie jest nieziemskie. Zwłaszcza jeśli ktoś ma nakrętkę na nurkowanie i świat podwodny. Widać też, że niedługo pojawią się nowe ekspozycje, bo sporo jest pustych akwariów. Jeśli chcesz zrobić dobre zdjęcia, to polecam odwiedziny na tygodniu, bo w weekendy tłumy nieprzebrane i się nie da się. I na miły Bodziu, nie rób zdjęć z lampą!!
A na deser – Odrarium.
My odwiedziliśmy jeszcze kilka obiektów, które rzadko kto kojarzy – to “stare” akwarium, gdzie jest na pewno skromniej oraz niesamowite Odrarium, gdzie można zobaczyć nasze swojskie, polskie rybki w naturalnym środowisku. Myślę, że znawcy nawet będą wiedzieli, co to za gatunek – ja z ryb to tylko tuńczyk i śledzie.
Tymoński znalazł tam Karpiona, któremu uratował życie przed Bożym Narodzeniem rok temu.
Ale on uuurósł!!
Jak wspomniałem – to pierwszy odcinek cyklu podróżniczego, więc polecam co jakiś czas tu zajrzeć – kto wie? Może odwiedzicie za moją namową te same miejsca i spędzicie fajnie, rodzinnie weekend?
Oby! Tego życzę nam wszystkim.