Dzisiaj wybierzemy się odwiedzić wrocławski klasyk – czyli wrocławskie ZOO i Afrykarium, w którym jest fantastyczne Oceanarium. Właściwie to prawie jedno i to samo. Prawie, bo Oceanarium jest częścią Afrykarium.
Było to nasze drugie podejście, więc byliśmy bogatsi o doświadczenia z razu pierwszego. I od razu dobra rada:
Jeśli wybierasz się do Afrykarium w weekend, to bądź tam zaraz po otwarciu, czyli o 9:00.
Bo do samego ZOO we Wrocławiu są długie kolejki, a do Afrykarium kolejki są wręcz ogromne. Im wcześniej będziesz, tym bardziej ominie Cię wątpliwa przyjemność w postaci kolejki do kas, kolejki do wejścia i poszukiwania miejsc parkingowych. W środku nie ma zbyt wiele miejsca i potem robi się nieznośnie – jest nie dość, że ciasno i tłoczno, to jeszcze duszno.
Właśnie – gdzie zaparkować niedaleko ZOO we Wrocławiu?
Dookoła ZOO prawie nie ma darmowych miejsc parkingowych, ale jednak można próbować nie płacić 6,5 zł za godzinę pod Halą Stulecia. Po pierwsze, jeśli jedziesz od placu Grunwaldzkiego, to spróbuj parkować już w zatoczkach na ul. Curie Skłodowskiej (są parkometry, ale to i tak taniej). Możesz skręcić w ulicę ⇒Chałubińskiego i szukać miejsc tam, albo trochę dalej na Marcinkowskiego lub na Wybrzeżu Pasteura – też są parkometry, ale to również taniej, niż parking pod Halą. Całkowicie ⇒za darmo przy wrocławskim ZOO zaparkujesz na ulicy Parkowej, albo ⇒na tym parkingu.
Jeśli oczywiście znajdziesz wolne miejsce.
Jak długo się zwiedza wrocławskie Afrykarium?
Idąc sobie spacerkiem, z przystankami na zdjęcia, zwiedzisz Afrykarium w mniej więcej 1,5−2 godziny. To dużo i niedużo jednocześnie – jeśli tak, jak ja uwielbiasz podwodny świat i najchętniej byś stamtąd nie wyłaził, to za krótko. Ale znam takich, którzy spędzili w Oceanarium pół godziny i wyszli znudzeni.
Jeśli chodzi o czas zwiedzania ZOO we Wrocławiu, to można tu siedzieć cały dzień i tak będzie mało.
Co się znajduje w Afrykarium?
Popatrzmy na same gołe liczby – 15 milionów litrów wody wypełniających 19 akwariów i basenów, 18-metrowy akrylowy tunel otoczony wodą z pływającymi nad głową rekinami, żółwiami i płaszczkami, dwa 8‑metrowe wodospady, kilka tysięcy roślin i zwierzątek i tak dalej, i tak dalej.
Ale i tak same liczny nic Wam nie powiedzą, prawda? Dlatego przewiń niżej i popatrz na zdjęcia z wrocławskiego Afrykarium.
Czas zacząć zwiedzać Afrykarium (lub Oceanarium, jak wolisz).
Koralowce w Morzu Czerwonym ciągle jeszcze się rozrastają, ale już widać piękny ekosystem rafy koralowej. Docelowo ma w tym basenie mieszkać aż 30.000 żyjątek.
Potem zanurzamy się w wodach Nilu. Mieszkanko hipopotamów oglądamy z dwóch perspektyw: przez wielkie szyby widzimy co się dzieje pod wodą, a ze sporej antresoli mamy widok z góry.
Bardzo fajny pomysł z przeszklonymi tunelami dla ziemno-bagiennych stworzonek. Tutaj widzimy coś, co wygląda jak mrówkojad, a jest mrównikiem, i coś, co wygląda jak brzydki goły szczur, a jest golcem (czyli takim brzydkim gołym szczurem). W dzień zwierzątka zazwyczaj sobie smacznie chrapią, chyba że jakiś umysłowo niepełnosprytny zbudzi je lampą błyskową albo latarką w telefonie. Jeśli akurat nie śpią, to biegają po tunelach i dają dzieciom niesamowita radochę.
Crème de la crème wrocławskiego Oceanarium czyli szklany tunel i rekiny
Po drodze jeszcze rzut okiem na endemiczne (czyli nie występujące nigdzie indziej) rybki z afrykańskich jezior Tanganika i Malawi, i wreszcie zagłębiamy się w szklany tunel w wodach Kanału Mozambickiego. Robi naprawdę wielkie wrażenie, dużo większe niż Sea Life w niemieckim Legolandzie i to własnie dlatego polecam wybrać się tam z samego rana – potem nie będziesz nawet w stanie zrobić zdjęć, czy na spokojnie sobie pooglądać, taki jest tłok.
A naprawdę jest co oglądać.
Konstrukcja dachu właziła mi w kadr, ale płaszczkom to nie przeszkadzało i śmiały się od ucha do ucha (mają uszy?) – pewnie się cieszyły, że mają czystą wodę.
Rekiny za to wiecznie jakieś takie skwaszone z buzią w podkówkę – w sumie co się dziwić, tyle żarcia łazi w zasięgu płetw, a ugryźć się nie da.
Żółwie za to miały na to totalnie wyrypane i pływały sobie jakby nigdy nic.
Kiedy napatrzyliśmy się już na rekiny, płaszczki i żółwie, oczom naszym ukazał się las krzy… eee, to nie ta bajka.
Pingwiny nam się ukazały. Dużo pingwinów na Wybrzeżu Szkieletów. To podobno w Namibii jest – nie wiem, nie byłem, ale szkielet leży, więc to pewnie prawda. Najpierw można je sobie obejrzeć z góry, a potem z dołu. Ciężko im zrobić zdjęcie, bo pod wodą to bardzo ruchliwe stworzonka.
Tymoński stwierdził, że taki szybki to pewnie Kowalski. No nie wiem, mi to wygląda na Skipera. Tak czy siak, nawet jeśli pingwiny są na jakiejś misji i oglądamy jedynie pusty basen, to robi on wrażenie ogromem.
Po drugiej stronie, po sąsiedzku jest basen z kotikami (takie niby foki). Też śmigają jak strzałki – zastanawiałem się, czy czasami nie bawią się z nami, bo lubią puścić oczko do człowieków za szybą. Wybiegając trochę do przodu – ok. 11:00 jest karmienie, widać, że sprawia im to niezłą frajdę. Ale w sumie komu żarcie nie sprawia?
Do następnej części kompleksu przechodzi się jak do Fort Knox – podwójne izolowane drzwi, bramki do wykrywania metali, zbrojna straż i zasieki. Wchodzimy do serca Czarnego Lądu – dżungli w dorzeczu Kongo. Nawet gdybym nie przeczytał, to odczułbym od razu – w całym budynku jest gorąco, ale tutaj jest gorąco po afrykańsku, bo zanurzamy się w wiecznie zielony las tropikalny.
I tu też możemy zajrzeć pod wodę i podejrzeć krokodyle. Jeden z nich zafundował nam prawie zawał, bo zachciało mu się nagle (uwierzcie mi, naprawdę nagle) zmienić miejscówkę. A że siedzą sobie gady na podtopionych gałęziach praktycznie w zasięgu ręki (na szczęście za bardzo, mam nadzieję, grubą szybą), to efekt piorunujący.
Ten jeden na zdjęciu poniżej najpierw patrzył się gdzieś melancholijnie w bok, a potem spojrzał mi prosto w oczy.
Byłem blisko brązowego alarmu i wymiany gatek…
Na skołatane po spotkaniu z krokodylami nerwy następne zwierzątka są jak znalazł - to manaty, zwane syrenami. Ale jeśli spodziewacie się powabnej Arielki z miseczką C w ślicznych muszelkach, to niestety, muszę Was rozczarować.
Manaty to wielkie baloniki ważące nawet pół tony dostojnie unoszące się w wodzie, przegryzające sobie sałatę w towarzystwie kaczek i rybek.
Przeżycie jest nieziemskie. Zwłaszcza jeśli ktoś ma nakrętkę na nurkowanie i świat podwodny. Jeśli chcesz zrobić dobre zdjęcia, to polecam odwiedziny na tygodniu, bo w weekendy tłumy nieprzebrane i się nie da się.
Bo w Afrykarium można robić zdjęcia, jak najbardziej, ALE BEZ LAMPY!!
A na deser polecam Odrarium
My odwiedziliśmy jeszcze kilka obiektów, które rzadko kto kojarzy – to “stare” akwarium, gdzie jest na pewno skromniej, ale chyba bardziej kolorowo oraz niesamowite Odrarium, gdzie można zobaczyć nasze swojskie, polskie rybki w “naturalnym” środowisku. Myślę, że znawcy nawet będą wiedzieli, co to za gatunek – ja z ryb to tylko tuńczyk w puszce i śledzie w śmietanie.
Tymoński znalazł tam Karpiona, któremu uratował życie przed Bożym Narodzeniem rok temu.
- Ale on uuurósł!!
Czy warto odwiedzić Afrykarium, Oceanarium czy wrocławskie ZOO jako takie?
Oczywiście, że warto! Te setki tysięcy odwiedzających nie mogą się mylić.
A jeśli Wam również się podobało, to wpiszcie w komentarzach, bardzo się ucieszę, że moje pisanie się komuś przydało.