Zrobiłem wczoraj straszną głupotę, a mianowicie pojechałem po południu na zakupy do Kauflandu.
Znaczy wiecie, nie głupie jest to że pojechałem do Kauflandu, bo mój poziom krytyki wewnętrznej nie ma nic wspólnego z tymże sklepem, choć on mało narodowy jest, nawet pomimo narodowych barw. No sklep, jak sklep, w sensie jak człowiek zarobiony, a w lodówce jak za czasów studenckich – światło, keczup i wódka, to naprawdę wsio rawno, gdzie robi zakupy, byle blisko było i niedzielę handlową wykorzystać można.
Czyli nie był głupi fakt zakupów w Kauflandzie, głupi był fakt zakupów w Black Friday rozciągnięty na Black Sobotę i Black Niedzielę. No chyba, że tam zawsze ludzi najebane jak u Cyganki w tobołku, to ja przepraszam. Rzadko bywam, nie znam się.
Po odstaniu w kolejce do ważenia warzyw, po odstaniu w kolejce do zakupu sera, po odstaniu w kolejce do kupna wędlin, po odstaniu w kolejce do nabycia mięcha oraz wreszcie po odstaniu w kolejce do kasy, mijając po drodze wózki naładowane tak, jakby za chwilę miała nastąpić nuklearna zima pchane z wielkim wysiłkiem przez przedstawicieli lokalnego establishmentu z pobliskiego blokowiska z wielkiej płyty, wreszcie dotarłem do auta, niezadrapany przez wszechobecne oczojebne metrowe tipsy oraz niezaczepiony przez daszki czapek wpierdolek im towarzyszące, tudzież wielkie bebzony napompowane niezdrowym żarciem (ha, jak zrzuciłem te 18 już kilo, to jestem cwaniaczek, nie?).
Z tego całego szoku kulturowego oraz dbałości o środowisko naturalne, nie załadowałem zakupów do setek reklamówek płatnych po zero dwadzieścia pięć złoty za sztukę, tylko wrzuciłem je beztrosko do koszyka, którym podjechałem sobie fantazyjnie pod bagażnik celem zmiany środka transportu tychże zakupów, bo popylać z koszem zakupowym przez miasto trochę lipa.
Nie wystawiłem jednakowoż wózka centralnie w przejeździe, tylko go wstydliwie przytuliłem do auta, żeby jakoś tak nie wadził nikomu i rozpocząłem trudny logistycznie proces przerzucania łupów do bagażnika, pomiędzy wkrętarkę, a skrzynkę z silikonami i klejami, bo byłem u klienta sobotę coś przykleić i jakoś zabrakło czasu, żeby posprzątać.
Pech chciał, że miejsce po drugiej stronie było wolne i akurat jakaś babeczka zawinszowała sobie w tym miejscu zaparkować. Że kobieta poznałem po tym, że już czwarty raz próbowała i nie mogła się zmieścić. No i po tym, że to był ogromny jak stodoła Ford Ka. Akurat na to wszystko najechał najpopularniejszy pojazd spalinowy tego kwadratu, czyli Golf trójka po tuningu lampkami, ledami oraz gumówką i taśmą klejącą, który to mówiąc krótko nie mógł przejechać, bo z jednej strony ja przerzucam łupy, a z drugiej to nieszczęsne Ka zaczyna piąte podejście do tematu parkowania tyłem.
Nagle szyba się otwiera w Golfie i wyłania się z niego łapa wielka jak włoska szynka długodojrzewająca ubrana w T‑shirt, spod rękawa którego wystawała ogromna dziara z Polską Walczącą, zwieńczona bransoletą ze złota grubości mojego paska od spodni, a za bransoletą w oknie pojawia się łeb.
Łeb oczywiście typowego Sebixa, łysy, ale założę się, że przed chwilą zdjął kaszkiet, bo przecież szyba w Golfie to nie szyba w tirze i się ten wielki czerep nie zmieści razem z czapką wpierdolką. Jakiś taki rozlany był na twarzy i oczka miał jakieś takie po świńsku zmrużone, a na szyi oczywiście dyndał mu następny łańcuch w kolorze Aurum Gold. Gruby był taki, że wszystkie łaciate mućki by się zawstydziły. W sensie i łańcuch był gruby, i koleś był gruby. Jakby normalny człowiek zarzucił sobie taki łańcuch na szyję, to by mu obcięło ręce od tego ciężaru. No taki typowy, książkowy Sebix. Pewnie na Wikipedii pod hasłem “Sebix” dali zdjęcie tego właśnie typa.
Po otwarciu okna, gość otworzył japę i demonstrując braki w uzębieniu wydarł się na mnie:
- Nie umiesz kurwa zakupów pakować?!?
Brakowało jeszcze, żeby mu z japy jebało czosnkiem. Tak więc sobie pomyślałem, wkurwiony tymi tłumami, tymi kolejkami, tymi ludźmi biegającymi z obłędem w oczach, że mu kurwa wygarnę, tępej strzale w dresie i niech potem będzie, co ma być, pewnie mnie zajebie tym łańcuchem, ale nie będzie się na mnie dresiarz pieprzony darł.
A potem przyszła refleksja, że się nie dam i jakiś jebany Sebuś bez zębów nie zniszczy mojego zen. Więc żeby nie pozostawić sprawy bez odpowiedzi i że taki mientki jestem, że po jednym ciosie padam, strzelam ripostę:
- Oj Sebastian, weź przestań.
- Co?? Skąd ty kurwa wiesz, jak ja się nazywam??
Kurwa, nokaut…
Fot: depositphotos, autor: info.zonecreative.it