Porozmawiajmy tak trochę o pedałach…

 

Ponie­waż tytuł jest wybit­nie click­ba­ito­wy, to nie trzy­mam Was w nie­pew­no­ści o co kaman i powiem Wam, że jeż­dże­nie rowe­rem faj­nym jest zaję­ciem, ale nawet pomi­mo tego, że Wro­cław ście­żek rowe­ro­wych ma mno­gość, to jed­nak nie do koń­ca bez­piecz­nym. Zwłasz­cza, jak ktoś chce prze­je­chać się na Rynek w celach tury­stycz­no-kon­sump­cyj­nych, tudzież towa­rzy­skich, co prze­cież nie wyklu­cza się nawza­jem abso­lut­nie. Poroz­ma­wiaj­my więc o peda­łach w kon­tek­ście roz­wią­zań urba­ni­stycz­nych cen­trum mia­sta Wrocławia.

Śre­dnio­wiecz­na zabu­do­wa miej­ska oraz świa­tłe umy­sły urba­ni­stycz­ne cza­sów inkwi­zy­cji jakoś nie do koń­ca jesz­cze wte­dy ogar­nia­ły dro­gi dla rowe­rów, a jedy­nie dla koni oraz ruchu pie­sze­go. Nie do koń­ca wiem, pod co się łapał taki śre­dnio­wiecz­ny pry­wat­ny przed­się­bior­ca, któ­ry konia nie mając, sam cią­gnął swój wózek wyła­do­wa­ny śre­dnio­wiecz­ną rze­pą, ale ja dzi­siaj nie o tym. Koń gaba­ry­to­wo zbli­żo­ny jest do śred­niej wiel­ko­ści auta na dłu­gość i do gru­be­go har­ley­ow­ca na sze­ro­kość, więc kie­dy rewo­lu­cja prze­my­sło­wa zastą­pi­ła bied­ne cha­be­ty koń­mi mecha­nicz­ny­mi, to oka­za­ło się, że zmo­to­ry­zo­wa­ni mają gdzie jeź­dzić nawet jak się prze­sią­dą z pojaz­dów napę­dza­nym owsem na diesle.

Z rowe­ra­mi tak dobrze nie było, bo to cał­kiem świe­ży wyna­la­zek w porów­na­niu do ist­nie­ją­cych we Wro­cła­wiu kamie­ni­czek, więc nie ma dziw­ne, że i dróg dla nich nie ma. Tak już tro­chę wybie­gam na manow­ce, ale do któ­re­go śre­dnio­wiecz­ne­go środ­ka trans­por­tu moż­na by porów­nać dzi­siej­sze rowe­ry? Do wozu dra­bi­nia­ste­go? Za mały. Do wozu zaprzę­żo­ne­go w babę? Za szyb­ki. Do jeźdź­ca na koniu? Też jak­by za mały i do tego chy­ba za wol­ny, ale tego pew­ny nie jestem. Do lek­ty­ki nie­sio­nej przez pół­na­gich, umię­śnio­nych ciem­no­skó­rych i sma­gło­li­cych nie­wol­ni­ków? Może, ale u nas raczej by chło­pa­kom zim­no było. Chy­ba, że to dźwi­ga­nie na grzbie­cie lek­ty­ki ze ską­po odzia­ną nie­wia­stą solid­nie roz­grze­wa, cze­go wyklu­czyć nie mogę. Ale do adremu.

Cho­dzi o to, że kie­dy na świe­cie poja­wi­ły się bicy­kle, to któ­rę­dyś musia­ły jeź­dzić. I to któ­rę­dyś wypa­da­ło aku­rat tymi dro­ga­mi, któ­ry­mi kie­dyś pomy­kał na koniu kurier car­ski Michał Stro­go­now, za nim kola­sa z jaśnie­pa­nią patrzą­ca z góry na plebs i motłoch, a na koń­cu baba cią­gną­ca wóz z rze­pą oraz swo­im ślub­nym panem i wład­cą trzeź­wie­ją­cym po wczo­raj­szej bibie u Jan­kie­la. A dzi­siaj pomy­ka­ją nimi kurie­rzy z Woopi­ta pomię­dzy audi­ka­mi Q7 z kor­po-bicza­mi w środ­ku papla­ją­cy­mi przez swo­je ajfo­ny i patrzą­cy­mi z góry na plebs i motłoch, któ­ry tram­wa­ja­mi wra­ca trzeź­wie­jąc po wczo­raj­szym melan­ży­ku u zna­jo­me­go Sebixa.

A że mamy tro­chę jak­by rów­ność i bra­ter­stwo, to rowe­ry gdzieś też tu się musia­ły podziać i w efek­cie zabra­no cen­ną prze­strzeń jezd­ną samo­cho­dom, sku­te­rom, moto­rom, busom, vanom i SUV’om z kor­po-bicza­mi w środ­ku. A ci są z tego powo­du strasz­li­wie nie­szczę­śli­wi i wkur­wie­ni, że sami sto­ją w neve­ren­ding kor­ku dooko­ła ryn­ku, a tu dro­gą dla rowe­rów popier­da­la rado­śnie cykli­sta w dupie mając ich wkurw. I korek też.

 

W tym przydługim wstępie chodzi o jedno.

Jakiś czas temu, kie­dy sobie zgod­nie z prze­pi­sa­mi jecha­łem dro­gą dla rowe­rów pod­kre­ślo­ną oczo­jeb­ną czer­wie­nią na asfal­cie, kie­dy na zie­lo­nym świe­tle, peł­no­kur­wa­kr­wi­stym zie­lo­nym, nie jakiejś zie­lo­nej strzał­ce pie­przo­nej do skrę­tu jecha­łem sobie przez skrzy­żo­wa­nie, kie­dy na uszach brzmia­ły mi deli­kat­nie słod­kie dźwię­ki Faith No More (deli­kat­nie, bo ja nigdy, ale to NIGDY, jadąc rowe­rem nie mam w uszach muzy na full, bo to tro­chę się może sła­bo skoń­czyć, kie­dy nie usły­szę np. syre­ny albo wybu­chu pasa sza­hi­da), kie­dy nic nie wska­zy­wa­ło na to, że coś się może stać – sta­ło się.

Babi­szon pie­przo­ny, kur­wa­bicz kor­po­ra­cyj­na w dupie mając prze­pi­sy dro­go­we pra­wie mnie sucz jed­na roz­je­cha­ła i tyl­ko dzię­ki temu, że mam refleks jak man­gu­sta egip­ska wpie­prza­ją­ca jado­wi­te kobry na dru­gie śnia­da­nie nie wylą­do­wa­łem babie pod koła­mi, tyl­ko się odbi­łem od boku wiel­kie­go jak sto­do­ła Paje­ro i wyje­ba­łem na chod­nik bole­śnie tłu­kąc sobie dupę, zdzie­ra­jąc tro­chę skó­rę z kola­na i łok­cia oraz dzię­ki niech będą naj­wyż­sze­mu mia­łem na gło­wie peł­ne słu­chaw­ki, więc nie przy­grza­łem o bruk cen­tral­nie gło­wą, tyl­ko słu­chaw­ka­mi właśnie.

porozmawiajmy

Nie że rany jakieś śmier­tel­ne, ale już czas poszu­kać ochra­nia­czy na żywot­ne czę­ści ciała.

Kie­dy już się pozbie­ra­łem do mniej wię­cej kupy, zsyn­chro­ni­zo­wa­łem pion z pozio­mem i zogni­sko­wa­łem swe spoj­rze­nie, to zoba­czy­łem jedy­nie dupę wiel­kie­go jak sto­do­ła Paje­ro w kolo­rze chy­ba błę­kit­nym i może meta­licz­nym zni­ka­ją­cą za malow­ni­cza chmur­ką spa­lin. Nawet się bladź pie­przo­na nie zatrzy­ma­ła, żeby spraw­dzić, czy żyję, czy jestem w jed­nym kawał­ku i czy słu­chaw­ki jesz­cze dzia­ła­ją (dzia­ła­ły). Nic, total­na wyjebka.

Przez gło­wę prze­le­cia­ła mi taka myśl, że cie­ka­we, czy mnie pin­da w ogó­le zauwa­ży­ła? A nawet jak zauwa­ży­ła, to spier­do­li­ła ze stra­chu, że kogoś zabi­ła łama­ne na uszko­dzi­ła, czy po pro­stu mia­ła to cen­tral­nie w dupie, bo prze­cież pogar­da dla motło­chu jadą­ce­go rowe­rem, ergo słab­sze­go użyt­kow­ni­ka dro­gi publicz­nej, to taka cecha osob­ni­cza wpo­jo­na w kor­po­bi­czow­ski tępy łeb?

 

W tym przydługim rozwinięciu chodzi o dwie rzeczy.

Po pierw­sze czas kupić kask i wca­le się nie przej­mo­wać tym, że wyglą­dam głu­pio i że mnie ciśnie w łeb. Jak­bym nie miał przy­pad­kiem na gło­wie słu­cha­wek peł­nych, a nie tych malu­chów dousz­nych, to dostał­bym wstrzą­su zawar­to­ści gło­wy i ta nit­ka co mi spi­na uszy mogła­by pęk­nąć, a sami przy­zna­cie, że głu­pio bym wyglą­dał bez uszu.

 

A po dru­gie kochaj­my się kur­wa na dro­dze i sza­nuj­my, dobrze?

 

 

Fot: foto­lia, autor: Adam Wasi­lew­ski

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close