Szukając tytułu na wpis, który mi już od dosyć dawna hula po głowie, wymyśliłem nowe słowo – leniwiejemy. Ale nie “rozleniwiamy się”, bo skleja mi się to w głowie bardzo mocno ze słowem dziadzieć, i to rozumianym w tym znaczeniu negatywnym, czyli jako ramoleć, grzybieć, kapcanieć, mówiąc krótko schodzić na dziady. Czyli degradować/degenerować się pod jakimś względem. Czyli lenimy się + schodzimy na dziady = leniwiejemy.
Słaby wstęp, nie? Jednak idźmy dalej.
Zrobimy mały test?
Wymień z pamięci numery telefonów do najbliższych członków rodziny. Potrafisz? A do trochę dalszej cioci czy wujka? A do przyjaciół czy znajomych?
Pamiętasz z kim i gdzie jesteś umówiony w ciągu najbliższych trzech dni?
Pamiętasz daty urodzin Twoich bliskich albo ważne rocznice (rocznica ślubu, imieniny, pierwsza randka itd.)?
Podasz z głowy swój PESEL i nr dowodu? A współmałżonka albo dziecka? A NIP? A grupę krwi? Tak BTW – jeśli jeszcze nie masz oznaczonej grupy krwi, to leć w te pędy, to naprawdę ratuje życie.
Coraz mniej pamiętamy.
Bo nie musimy. Współczesna technika i technologia powodują, że nie tylko stajemy się bardziej leniwi, ale przez to nasze rozleniwienie degenerują się zarówno nasze ciała, jak i umysły. Dzisiaj będzie o umyśle, do ciała jeszcze wrócimy.
Urządzenia i aplikacje pamiętają za nas. Stajemy się intelektualnie leniwi – nie tylko nie chce nam się wysilać pamięci, ale bardzo często nie chce nam się nawet zastanawiać nad danym problemem i coraz częściej szukamy gotowych rozwiązań np. w internecie. Nie wysilamy naszych umysłów analizowaniem sytuacji i podejmowaniem decyzji, nawet jeśli mamy komplet informacji do jej podjęcia. Coraz częściej wybór zrzucamy na bliżej nieokreślonego kogoś gdzieś, kto podaje nam rozwiązanie na tacy, albo raczej na ekranie. I przyjmujemy je bezkrytycznie, nawet się nie zastanawiając nad jego sensem czy poprawnością.
Dlaczego o tym piszę? Ostatnio jechałem na szkolenie do Polanicy. I chociaż tą trasą jeździłem wiele razy, to jednak włączyłem GPS’a. Ot, tak na wszelki wypadek (antyradarowego Yanosika włączam zawsze, kiedy wyjeżdżam w trasę, a więc dlaczego przy okazji nie włączyć GPS’a?). Tym razem jednak coś się moim mapom poprzestawiało i nawigacja pokierowała mnie trasą bardzo naokoło. I chociaż wiedziałem, że jadę niekoniecznie dobrze (dojechałbym przecież, ale przez sobie tylko znane algorytmy wyboru trasy nadrobiłbym dobre 30km), to dopiero po tym, jak pokręciłem się po kilku rondach stwierdziłem, że coś się mojej maszynce popientroliło i najwyższa pora zacząć myśleć.
Czasami bywa tak, że kluczę bardziej, niż kiedyś za czasów map papierowych. Bo wtedy koncentrowałem się na drodze, obserwowałem znaki i drogowskazy, jednym słowem cały czas analizowałem, czy jadę dobrze. W tej chwili coś myśli i analizuje za mnie, a ja niestety często bezkrytycznie słucham.
Kiedy padnie bateria w smartfonie jesteśmy głusi i ślepi jak dziecko we mgle. Nie pamiętamy adresów, numerów telefonów, godzin spotkań, trasy dojazdu na miejsce. Ba, nawet jak net gdzieś zniknie to jakoś tak nieswojo. Tym bardziej, że coraz bardziej odzwyczajamy się od kontaktów z obcymi ludźmi i zapytanie o drogę staje się podwójnie trudne (podwójnie, bo przecież facet nie pyta o drogę z definicji, nie?).
Czy to źle, że w wielu czynnościach technologia nas wyręcza?
A skąd! Jednym z bodźców do napisania tego tekstu było odświeżenie sobie cyklu “Oko Jelenia” Pilipiuka. Jak pomyślę, że żeby zjeść zwykłe kluski musiałbym najpierw przesiać mąkę (zakładamy, że ją mam i nie muszę dopiero zasiać pola, wyhodować zboża, skosić, zwieźć i wymłócić, a potem odwiedzić jakąś zacną młynareczkę), przynieść wody ze studni (kto mi ją wykopał i skąd wiedział, gdzie kopać?), narąbać (skąd mam siekierę?) i przynieść drewno (skąd mam drewno?), rozpalić w piecu (skrzesać ognia krzesiwem?), przynieść jajka z kurnika (a skąd mam kury? i kurnik? itd…), wyrobić ciasto, pokroić na kluski, zagotować wodę, ugotować kluchy, wynieść i wylać wodę z gotowania a potem jeszcze w zimnej wodzie wyszorować gar piachem, to wolę zalać chińską zupkę wrzątkiem i potem zapakować do zmywarki miseczkę.
A właśnie. Bo tak naprawde chodzi o to, że niedawno zepsuła mi się zmywarka – dopiero kiedy pozmywałem kilka razy stertę naczyń (czego nie cierpię) doceniłem fakt, że oszczędza mi ona mnóstwo roboty i nerwów (to przecież i tak cud techniki, że z kranu leci woda i to jeszcze ciepła). Dodatkowo też oszczędza czas i pieniądze. A mnie gupiemu bardzo często nie chce się nawet opróżnić jej z umytych naczyń i czekam, aż sterta brudnych urośnie tak, że nie ma gdzie ich wkładać do zlewu. Mam nadzieję, że nie zepsuje mi się jakoś gwałtownie pralka, bo wyznaję zasadę “dziecko szczęśliwe to dziecko brudne” i gdybym miał te sterty ciuchów prać ręcznie, to bym zwymikitował.
Myślę, że te wszystkie technologiczne cuda XXIw. jak najbardziej powinny nam pomagać w codziennym życiu, pracy czy spędzaniu wolnego czasu. Ale nie powinny być sensem same w sobie i zdecydowanie nie zwalniają nas z samodzielnego myślenia czy kontaktów z żywymi ludźmi. Nie powinny nas cofać w intelektualnym rozwoju.
No bo jakby nie było – dawno już nie miałem tak dobrze wyszorowanych garów.
Fot: fotolia, autor: GTeam