Dean R. Koontz “Szepty” – recenzja książki w #5na1

 

Zaczął się nowy, 2017 rok, zaczął się sty­czeń, a my, czy­li eki­pa #5na1 nie­prze­rwa­nie recen­zu­je­my dla Was książ­ki, żeby­ście wie­dzie­li, co poczy­tać w te dłu­gie zimo­we wie­czo­ry, a cze­go się abso­lut­nie nie cze­piać – jak zwy­kle publi­ku­je­my PIĄTEGO dnia mie­sią­ca, co aku­rat dobrze się skła­da, bo od jutra dłu­gi week­end i wię­cej cza­su na dobrą lek­tu­rę, tym bar­dziej, że pogo­dę zapo­wia­da­ją par­szy­wą. Dzi­siaj moi dro­dzy moja pro­po­zy­cja dla całej naszej piąt­ki – Dean R. Koontz “Szep­ty”.

Autor, któ­re­go książ­ki pochła­nia­łem z wypie­ka­mi na śred­nio prysz­cza­tej twa­rzy jesz­cze w liceum, czy­li jakieś… daw­no. Są tacy, któ­ry porów­nu­ją go do Ste­phe­na Kin­ga i ja się pod tym pod­pi­su­ję tymi ręca­mi i tymi pal­cy­ma. Jeden i dru­gi two­rzy powie­ści z pogra­ni­cza hor­ro­ru, thril­le­ra i scien­ce fic­tion, do tego zawsze mamy tam nie­źle zary­so­wa­ne głęb­sze wąt­ki i boha­te­rów typo­wych dla powie­ści socjo- i psy­cho­lo­gicz­nych. Obaj mają na kon­cie wię­cej powie­ści, niż Beata Paw­li­kow­ska i oku­po­wa­li czo­ło­we miej­sca listy best­sel­le­rów New York Time­sa czę­ściej, niż opo­zy­cja oku­pu­je mów­ni­cę sej­mo­wą. Na kan­wie ich powie­ści lub opo­wia­dań powsta­ły fil­my, seria­le i pra­wie zabaw­ki do Kin­der Nie­spo­dzia­nek. I jed­ne­go i dru­gie­go moż­na kupo­wać w ciem­no bez oba­wy, że kupi­my gniot. Fakt, nie wszyst­ko będzie wybit­ne, ale wszyst­ko będzie co naj­mniej dobre ze wska­za­niem na bar­dzo dobre.

Powiem Wam szcze­rze, że ostat­nio tra­fia­ły nam się lek­tu­ry, któ­re mnie męczy­ły i nie spra­wia­ły rado­chy z czy­ta­nia. Takiej nor­mal­nej, zdro­wej przy­jem­no­ści. Lek­tu­ra “Zero, zero, zero” Savia­no przy­po­mi­na­ła orkę tępym płu­giem po kamie­ni­stym polu, bo po pro­stu była sła­bo napi­sa­na. Z kolei bar­dzo dobra “Inna dusza” Orbi­tow­skie­go sko­pa­ła mnie po zwo­jach mózgo­wych i ode­bra­ła radość z życia na kil­ka dłu­gich dni. Chcia­łem zno­wu poczuć, że czy­ta­nie książ­ki może być roz­ryw­ką, cho­ciaż wca­le nie musi być roz­ryw­ką bez­myśl­ną i pry­mi­tyw­ną. “Szep­ty” się dosko­na­le w tej roli sprawdziły.

 

Pogadajmy o fabule…

Mamy sobie pięk­ną Hila­ry Tho­mas – hol­ly­wo­odz­ką sce­na­rzyst­kę zdo­by­wa­ją­cą coraz to wyż­sze szcze­bel­ki karie­ry w Fabry­ce Snów i wio­dą­cą w mia­rę poukła­da­ne, peł­ne suk­ce­sów życie. I nagle pew­ne­go dnia ten siel­ski obra­zek burzy wła­mu­ją­cy się do jej rezy­den­cji, pró­bu­ją­cy ją bru­tal­nie zgwał­cić i zamor­do­wać psy­cho­pa­ta. Dzię­ki wła­snej odwa­dze i ogrom­ne­mu szczę­ściu uda­je się jej lek­ko ranić i prze­go­nić napast­ni­ka, w któ­rym roz­po­zna­je Bru­no Fry­e’a – sza­no­wa­ne­go pro­du­cen­ta win, boga­te­go biz­nes­me­na i czło­wie­ka cie­szą­ce­go się nie­po­szla­ko­wa­ną opi­nią, z któ­rym los zetknął ją jeden jedy­ny raz, kie­dy zwie­dza­ła jego win­ni­ce. Całe zda­rze­nie jest kom­plet­nie irra­cjo­nal­ne i nie­zro­zu­mia­łe, bo niby dla­cze­go oso­ba o takiej pozy­cji mia­ła­by prze­być dzie­siąt­ki kilo­me­trów i ryzy­ko­wać wszyst­ko dla gwał­tu na nieznajomej?

Mało tego, Frank Howard – jeden z wezwa­nych na miej­sce zda­rze­nia detek­ty­wów udo­wad­nia jej, że Bru­no Fry prze­by­wał w chwi­li napa­du w swo­jej posia­dło­ści w St Helen odda­lo­nej od Los Ange­les o wie­le godzin dro­gi, co potwier­dza lokal­ny stróż pra­wa. Jego part­ner Tony Cle­men­za cho­ciaż skłon­ny wie­rzyć kobie­cie, w obli­czu nie­zbi­tych dowo­dów postę­pu­je zgod­nie z pro­ce­du­ra­mi i obaj opusz­cza­ją dom Hila­ry nie przy­dzie­la­jąc jej ochro­ny. Jesz­cze tej samej nocy napast­nik ata­ku­je ponow­nie, ale tym razem zosta­je śmier­tel­nie ugo­dzo­ny nożem przez bro­nią­ca się kobie­tę i dopie­ro oglę­dzi­ny cia­ła prze­ko­nu­ją poli­cjan­tów, że cała histo­ria wyda­rzy­ła się napraw­dę, cho­ciaż nie ma zupeł­nie racjo­nal­ne­go wytłumaczenia.

Dla­cze­go Hila­ry zosta­ła zaata­ko­wa­na? Dla­cze­go zabić chciał ją ktoś spo­tka­ny raz w życiu? Dla­cze­go sze­ryf w St Helen kła­mał? Ale naj­waż­niej­sze pyta­nie brzmi: jak to jest moż­li­we, że Bru­no Frye zaata­ko­wał po raz trze­ci po tym, jak jego zgon potwier­dził lekarz po prze­pro­wa­dzo­nej sek­cji zwłok, jego cia­ło zosta­ło zabal­sa­mo­wa­ne i został pocho­wa­ny w rodzin­nym St Helen?

 

Popatrzmy na bohaterów…

Koontz, podob­nie jak King nie ogra­ni­cza się jedy­nie do suche­go przed­sta­wia­nia fak­tów czy zda­rzeń, któ­rych jeste­śmy świad­ka­mi na kar­tach ich powie­ści. Jego posta­cie zawsze są bar­dzo zło­żo­ne, czę­sto po trud­nych przej­ściach pozo­sta­wia­ją­cych rysy na życio­ry­sie, cha­rak­te­rze i emo­cjach. Por­tre­ty psy­cho­lo­gicz­ne są sta­ran­nie zapla­no­wa­ne, odpo­wied­nio roz­bu­do­wa­ne i dosko­na­le dopeł­nia­ją dzie­ją­cą się akcję.

Trau­ma­tycz­ne dzie­ciń­stwo Hila­ry w rodzi­nie alko­ho­li­ków zakoń­czo­ne maka­brycz­nym fina­łem, trud­ne dzie­ciń­stwo Tony­’e­go w ubo­giej rodzi­nie rodzi­nie imi­gran­tów z Włoch czy śmierć uko­cha­nej oso­by i lata póź­niej wiel­ki zawód miło­sny Fran­ka pozwa­la­ją nam lepiej zro­zu­mieć to, co się aktu­al­nie dzie­je w gło­wach boha­te­rów powie­ści i dla­cze­go postę­pu­ją tak, jak postępują.

Na osob­ną wzmian­kę zasłu­gu­je tutaj moim zda­niem postać Bru­na Fry­e’a. Daw­no już nie widzia­łem tak dosko­na­le popro­wa­dzo­nej posta­ci, któ­rej sza­leń­stwo zosta­ło w tak pla­stycz­ny spo­sób przed­sta­wio­ne. Nie da się za bar­dzo opo­wie­dzieć o peł­ni jego obłę­du nie zdra­dza­jąc fabu­ły, ale uwierz­cie mi – zaglą­da­nie do wnę­trza gło­wy oso­by z taki­mi zabu­rze­nia­mi jest prze­ży­ciem nie­za­po­mnia­nym. A jesz­cze więk­sze wra­że­nie robi moment, w któ­rym zda­je­cie sobie spra­wę, że ten bez­li­to­sny mor­der­ca i gwał­ci­ciel jest tak napraw­dę ofia­rą i zacznie­cie mu współ­czuć z powo­du krzywd, jakich doznał w dzieciństwie.

Nawet wąt­ki pobocz­ne nie odry­wa­ją nas od głów­nej histo­rii, a jedy­nie pozwa­la­ją peł­niej poznać boha­te­rów i ubo­ga­ca­ją powieść w dodat­ko­we smacz­ki dając szer­szą per­spek­ty­wę. Jedy­ną rze­czą, któ­ra mi tu tro­chę psu­je całość jest wątek wiel­kiej miło­ści od pierw­sze­go wej­rze­nia pomię­dzy Hila­ry a Tonym. Całość trą­ci lek­ko kiczem i naiw­no­ścią, dodat­ko­wo powo­du­je nie­po­trzeb­ne u tro­chę nud­ne dłu­ży­zny, ale z dru­giej stro­ny mamy dzię­ki temu kil­ka napraw­dę faj­nie opi­sa­nych scen sek­su, więc nie będę moc­no narzekał.

 

Posłuchajmy języka…

Koontz jest wir­tu­ozem pió­ra i dosko­na­le wie, jak się pisze dobrą powieść. Niby to histo­ria o psy­cho­pa­cie i jego ofie­rze, co już było wszę­dzie i chy­ba we wszyst­kich moż­li­wych odsło­nach, wyda­wać by się mogło, że nic nowe­go tutaj nie da się wymy­ślić, a jed­nak auto­ro­wi się uda­ło stwo­rzyć powieść ory­gi­nal­ną pomi­mo tego, że oczy­wi­ście korzy­sta z pew­nych sche­ma­tów i klisz. Na pew­no ogrom­ną rolę w tym ode­grał język, jakim histo­ria zosta­ła opowiedziana.

Zarów­no świat, w któ­rym osa­dzo­na jest akcja i w któ­rym znaj­du­ją się nasi boha­te­ro­wie, jak i wszyst­ko to, co się dzie­je w ich wnę­trzu, nakre­ślo­ne są po mistrzow­sku, pla­stycz­nie i bar­dzo obra­zo­wo. Fakt – miej­sca­mi nie­ste­ty mamy lek­kie dłu­ży­zny (prze­waż­nie doty­czą­ce pło­mien­nej i baj­ko­wej wręcz miło­ści głów­nych boha­te­rów) i widać, że to pierw­sza tak roz­bu­do­wa­na powieść auto­ra, w któ­rej jesz­cze nie do koń­ca czu­je on pro­por­cje pomię­dzy akcją i opi­sa­mi, ale cią­gle roz­ma­wia­my o kla­sie mistrzow­skiej, skąd dłu­go, dłu­go nie ma nic, aż do średniaków.

 

Podsumujmy…

Szep­ty” to pierw­sza best­sel­le­ro­wa książ­ka Koont­za, dzię­ki któ­rej świa­tu uka­zał się jako autor obda­rzo­ny nie­skoń­czo­ną wyobraź­nią pozwa­la­ją­cą mu eks­pe­ry­men­to­wać z gatun­ka­mi nie sku­pia­jąc się na ogra­nych sche­ma­tach, ogrom­nym talen­tem twór­czym, dosko­na­łym warsz­ta­tem lite­rac­kim oraz odwa­gą do tego, żeby nie bać się nowych roz­wią­zań i pomysłów.

Jest to bar­dzo dobra książ­ka dla wszyst­kich miło­śni­ków dobrej lite­ra­tu­ry gro­zy, a i tak według mnie nie jest to naj­lep­sza powieść Koont­za. To bar­dzo dobry pre­tekst do tego, żeby sobie jego twór­czość odświe­żyć – raz jesz­cze prze­czy­tać książ­ki już prze­czy­ta­ne, ale i się­gnąć po te, któ­re cią­gle są nie­zna­ne. Bo to nazwi­sko gwa­ran­tu­je dosko­na­łą lekturę.

Może coś pole­cisz na pierw­szy rzut?

 

Język: 5/5
Emo­cje: 4,5÷5
Pomysł: 5/5
Akcja: 4,5÷5

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close