Dzisiejszy wpis można bez wielkiej przesady podciągnąć pod kategorię SPONTAN. A jako tagi wrzuciłbym #burak_ w_BMW oraz #stereotypy_skądś_się_biorą. Można by też delikatnie otrzeć się o MĄDROŚCI LUDOWE, albo PRZYSŁOWIA w XXIw. TRACĄ NA WYMOWIE. A to wszystko dlatego, moje drogie Czytelniczki, że dzisiaj naocznie oraz nausznie się przekonałem, że porzekadło nie szata zdobi człowieka, lecz człowiek szatę można sobie o kant dupy potłuc, bo jednak nie jest tak do końca prawdziwe. Z drugiej strony, jakby było, to większość szafiarek straciłaby robotę, prawda? Ale do adremu.
Moim wiernym czytelniczkom znany jest fakt, iż jakiś czas temu, z dużego studia z wielkimi witrynami i ekspozycjami przenieśliśmy się do ciasnego, ale własnego mieszkania, które na studio adaptowaliśmy i zamieniliśmy na biuro projektowe. Kupiliśmy lokal na parterze, widoczny z ulicy, z wielkimi oknami balkonowymi wychodzącymi na… no własnie. Kupując chatkę dostaliśmy w pakiecie 90m² ogródka. Celowo nie piszę zgodnie z aktem notarialnym “terenu zielonego”, bo choć wiosna na dworze i w sercu się zieleni, to jednak nasz “teren zielony” ma to w swojej ziemistej dupie i piękną zieloną trawą zazielenić się nie ma zamiaru. Może to dlatego, że po budowie zostało w nim tyle cegieł, resztek pustaków, gruzu i kamulców, że spokojnie wystarczyłoby na wybudowanie altanki i wybrukowanie do niej dróżki? A może dlatego, że pomimo ewidentnych przeszkód w postaci cegieł, resztek pustaków, gruzu i kamulców wyrosło na nim tyle chwastów, że na trawę już nie bardzo jest miejsce?
Tak czy siak nadszedł ten piękny moment, kiedy siedząc w swoim nareszcie skończonym i odpicowanym biurze, czuliśmy lekki dysonans wyglądając przez wielkie okno balkonowe wychodzące na… no właśnie. Niby to jakoś szczególnie nieprzyjemne nie jest, ale ogólne odczucie jest trochę takie, jakby obok na łóżku siedziała skąpo odziana Lisa Ann i zmysłowym ruchem dłoni gładziła mnie po głowie, zamiast… no właśnie. Poza tym wszystkie działki obok już się pięknie zasłoniły drewnopodobnymi płotkami sprzedawanymi w castoramie za 79,86 PLN/sztuka, a nasza jakoś tak golizną świeci przed oczami przechodniów. A że płotu robić nie zamierzamy, bo my jesteśmy firma otwarta frontem do klienta, to chociaż odpicowany trawnik sobie zafundujemy. Ale wcześniej wybudujemy sobie taras, bo ma taki taras proszę ja Was same plusy dodatnie – można stolik postawić, na stoliku piffko i od razu rozmowa z klientem jakby lżej idzie. A po którymśtam piffku z kolei to i projekty mogą ciekawsze wychodzić. O tak prozaicznej sprawie jak mniejsza powierzchnia do koszenia odpicowanej trawy nawet nie będę wspominać, bo to niegodne Waszej uwagi jest. A taka odpicowana trawa może przecież ucierpieć w trakcie prac budowlanych przy tarasie, więc kolejność robót zachowana być musi.
A prace budowlane przy tarasie to: wykopanie dołów i zrobienie szalunków pod betonowe podpory, położenie na nich legarów, na legarach desek, a na deskach takich śmiesznych kompozytowych paneli tarasowych. Wycena od firmy, która zajmuje się tym mniej lub bardziej zawodowo – kilkanaście tysięcy z materiałem. Gdzie szacunkowy koszt materiałów to jakieś 5–7 tysięcy. Jako nieodrodny syn inspektora nadzoru budowlanego i mąż magister inżynier architekt, oraz magister inżynier we własnej osobie stwierdziłem, że jeszcze mnie nie powaliło do reszty, dwie ręce mam, niekoniecznie lewe i taki taras to sobie sprawię jak to się mówi własnym sumptem. Czyli ręcami tymi i palcyma. A za zaoszczędzone monety gdzieś się wybiorę na majówkę dalej lub bliżej. Tak BTW – macie może jakieś pomysły na majówkę, kiedy na dworze temperatury jak z lutego?
Nie będę Was oprowadzał po procesie planistyczno-projektowym, bo śmieszny był bardzo i przechodził różne stadia oraz fazy skomplikowania sobie całej tej roboty. Proces kopania w ziemi pełnej cegieł, resztek pustaków, gruzu i kamulców miał się odbyć lekko, łatwo i przyjemnie takim fajnym świdrem do wiercenia w ziemi, ale z powodu ziemi pełnej cegieł, resztek pustaków, gruzu i kamulców przypominał wydalanie stolca przez osobę cierpiąca od kilku lat na ostre zatwardzenie. Wolę nie fundować sobie koszmarów i wyobrażać jakby to było, gdybym miał wykopać te dziury łopatą. Po kilku godzinach nierównej walki z gruntem udało nam się osadzić w tymże takie fikuśne kartonowe rury, do których nawrzucaliśmy potłuczonych cegieł, resztek pustaków, gruzu i kamulców, a całość zalaliśmy zgrabnie własnoręcznie ukręconym betonem B20 za promocyjne 8,48 PLN za 25-kilogramowy worek z castoramy. Ale nam się coś potegowało w wyliczeniach i 7 worków należałoby do marketu oddać, coby inni mogli swój cenny czas poświęcić na betonowanie.
Nie wiem jak Wy, ale ja zazwyczaj do pracy, w której potencjalnie mogę się upierdzielić jak świnia w błocie ubieram ciuchy, którym to upierdzielenie bardzo nie zaszkodzi. Dzisiejsze wylewanie betonu nie należy do wyjątków, więc image miałem lekko sfatygowany i cokolwiek niedbały, niestety bez tej hipsterskiej nonszalancji, która nawet podarte spodnie nakazuje mieć czyste i zaprasowane w kancik. Mówiąc krótko miałem na sobie ciuchy robocze i wyglądałem jakbym własnie zlazł z rusztowania. W takiej to właśnie stylizacji pojechałem oddać te kilka worków betonu do pobliskiej castoramy, z której mam dosłownie 5 minut spacerkiem do studia. A jako że bus był potrzebny chłopakom na montażu, to podrzucili mnie razem z cementem i zostawili tak samemu sobie, żebym stamtąd wrócił na własnych nogach i o siłach własnych.
Przed samiutkim studiem jest rondo, do którego wiodą dwa pasy ruchu, przez które przebiega przejście dla pieszych, w połowie którego znajduje się rozkoszna wysepka dla zmęczonych przeprawą. I ja, jako pieszy, poczułem się w pełni uprawniony do tego, żeby przez owo przejście przejść. Wbiłem ja na wysepkę, rzuciłem okiem, czy można przeprawiać się dalej – przed pasami grzecznie zatrzymała się Xara Picasso, czyli jedyne znane mi auto, w którym nie wiadomo, gdzie jest przód, a gdzie tył. Poczułem się wyraźnie zachęcony, więc tupię dalej, aż tu nagle piiiisk opon i prawie na mnie zatrzymuje się tłusta beemka w kolorze, a jakże, czarnym. A za kierownicą tejże siedzi łysy dżentelmen ubrany w stylowe dresy z łyżwą i zaczyna machać do mnie rękami oraz bardzo gwałtownie poruszać ustami. Na co ja wzruszyłem ramionami i już zamierzałem iść dalej, a tutaj drzwi się otwierają i wypada dresiwo na drogę i drze na mnie ryja:
- Gdzie mi się wpierdalasz przed maskę frajerze pierdolony?!?!
Koleś był lekko pokrzywdzony w pionie i jakby założył buty na obcasie, a nie odblaskowe najacze, to może by mi nie przechodził pod pachą, dlatego postanowiłem go potraktować w miarę łagodnie, bo natura i tak go strasznie pokrzywdziła:
- Panie kochany, nie dość, że zapierdalasz pan tą bejcą tak, że się asfalt topi, to jeszcze mijasz pan samochód, który zatrzymał się na przejściu, żeby przepuścić pieszego. Czyli kurwa mnie. Jakby tu przypadkiem jakieś miśki stały, to byś pan dostał tyle punktów, że zabraliby od razu prawko i do domu byś pan piszczał butami po chodniku, a nie gumami po asfalcie. Ciesz się pan, że hamulce masz dobre i z maski mnie pan nie zbierasz, bo w najlepszym razie dostałbyś pan wyrok w zawiasach, a w najgorszym już by się kumple spod celi ucieszyli na takie ciacho gładko golone.
- Kurwa, nie będzie mnie jakiś jebany bezdomny pouczał, jak mam jeździć i jakie są przepisy!!
I wiecie, miała tu być jakaś mądra i refleksyjna pointa na temat zachowania jeżdżącego w BMW bezwłosego pana odzianego w markowy strój sportowy. Oraz tego, jak łatwo jest kogoś fałszywie ocenić na podstawie mikrego wycinka rzeczywistości jakim jest ubranie, a oceną taką skrzywdzić bardzo.
Ale w sumie to zabrakło mi weny i pointy nie będzie.
Dopiszcie ją sobie sami, dobra?