Ostatnio natura i los przewrotny na siłę wrzucają mnie w offline. Przedłużony romantyczno-rocznicowy weekend w Grecji niby mnie całkiem od świata i e‑świata nie odciął, bo w hotelu było WiFi, ale jeszcze nie zidiociałem do końca na tyle, żeby pojechać na piękną grecką wyspę Zakynthos i siedzieć całymi dniami przy basenie ze smarcikiem w garści. Albo raczej na fejsie przy basenie ze smarcikiem w garści. Czyli do cywilizacji dostęp miałem jedynie wczesnym rankiem i późnym wieczorem, kiedy byłem w hotelu, bo niestety jako bląger nie zarabiam jeszcze tyle, żeby cały dzień się bujać zagramanicą z transmisją danych w roamingu. Z tegoż powodu w moim e‑życiu blągerskim nałapałem zaległości. Plusem dodatnim całej sytuacji jest to, że widziałem tak piękne widoki, sfotografowałem tak piękne fotografie i przeżyłem tak piękne przeżycia, że wystarczyło mi na kilka wpisów, które wpisałem na bloga ⇒ początek TUTAJ
Zresztą – popaczajcie sobie poniżej. Ktoś oddałby te widoki za siedzenie nad ekranikiem?
Serio? Idź stąd!
Po powrocie jak zwykle zawaliła mnie cała sterta rzeczy do nadrobienia i jak zwykle przez bardzo krótki moment miałem myśli niegodne, że po kiego farfocla ja na ten urlop niespodziewany rocznicowy jechałem? Stan taki mam zawsze przez krótką chwilę, po czym organizm zwalcza szok i dostosowuje się do nowych realiów. Ale niestety znowu cierpi na tym moje e‑życie, bo niestety jako bląger nie zarabiam jeszcze tyle, żeby cały dzień nadrabiać zaległości w necie kosztem zaległości w pracy, która karmi mnie i utrzymuje oraz pozwala zarobić na raty za nowe Q7. Z tegoż powodu w moim e‑życiu blągerskim nałapałem zaległości.
A żeby było śmieszniej, kiedy już mnie więcej ogarnąłem pożar w burdelu zwanym pracą, to mój stary i kochany Samsung Galaxy S4 wykonał lot koszący na płytki w przedpokoju i spotkał się z nimi rogiem górnym, lewym, co zaowocowało właściwie nie wiem czym, ale wyświetlacz powiedział mi do widzenia panu bardzo i pokazał fakju. Moje rozkminy odnośnie kupna nowego smarcika albo znajdą ujście w osobnym wpisie, albo i nie, ale tymczasem…
…z tegoż powodu w moim e‑życiu blągerskim nałapałem zaległości.
Bo od kiedy bląguję nie wyobrażam sobie życia bez smartfona. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie bez niego życia w ogóle. Dlaczego? Bo dla mnie stał się on narzędziem nie tylko w mojej netowej pisaninie, ale też w życiu codziennym i przede wszystkim w pracy. Fakt, sa plusy dodatnie, ale chyba tych ujemnych jest więcej. Etapy bycia offline się różniły, bo i różniły się warunki tego bycia offline, ale generalnie większość niedogodności się pokrywa.
Co jest do dupy, kiedy jesteś bez telefonu?
Nigdzie nie zadzwonisz. Niby to oczywista oczywistość, ale jakże bolesna, kiedy musisz się z kimś skontaktować. I to pilnie, a dookoła nigdzie jak na złość nie ma budki telefonicznej. Zawsze niby można poprosić przypadkowego przechodnia, żeby poratował kilkoma darmowymi minutami, ale…
Nie znasz numerów ludzi, do których chcesz zadzwonić. Z ręką na sercu – pamiętacie więcej niż jeden-dwa numery Waszych najbliższych? A czasami zadzwonić trzeba do tych trochę dalszych, prawda? Czy taka instytucja jak biuro numerów jeszcze istnieje, to ja szczerze wątpię, ale nawet jeśli, to i tak mamy ustawę o ochronie danych osobowych i raczej poza numerami do urzędów i agencji towarzyskich niczego się nie dowiemy.
Nikt nie zadzwoni do Ciebie. Czasami ktoś pilnie musi się skontaktować z Tobą i niestety się nie da się. To akurat bywa plus, choć nie do końca zdrowe jest i mądre nie mieć kontaktu ze światem, kiedy prowadzisz własną firmę. Bo na przykład klient dzwoni dopytać o nr konta do przelewu.
Nie masz też dostępu do SMS’ów. Mail od klienta “ok, to mamy dogadane, a namiar na wykonawce wyślę smsem, żeby nie trzeba było przeklepywać do telefonu” jakoś mimo dobrych chęci nie cieszy…
Nie masz dostępu do maila. A czasami klient chciałby się pilnie czegoś dowiedzieć, czasami na mailu masz potwierdzenie przelewu i kod odbioru przesyłki ze sklepu czy elektroniczny bilet w pdf’ie. A tak – dupa.
Nie możesz sprawdzić ważnych zanotowanych rzeczy. Kto z Was (poza mną) pamięta PESEL swój albo MałejŻonki? A PESELe dzieci? A numery NIP? A numery dowodów albo paszportów? Nr konta? Znam takich, co nawet PIN do karty zapisują w telefonie…
Nie masz nawigacji. Dużo jeżdżę po mieście, zwłaszcza na pomiary na nowobudujące się osiedla. A skąd ja mam do cholery jasnej wiedzieć, jaka ulica jest na takim osiedlu, gdzie jeszcze rok temu pasły się kozy?
Nie możesz robić zdjęć. Ja nawet przed erą blągowania fociłem wszystko jak gupek, a teraz to już jak gupi gupek. A tu niestety nie bardzo jest czym, bo póki co nie dorobiłem się kompakcika (i chyba się nie dorobię, bo aparat w hłałeju jest więcej, niż zacny). A nawet jeśli mam pod ręką lustrzankę, to…
Nie możesz się podzielić z resztą świata zrobionym zdjęciem. Czy patrzysz właśnie na cudowny zachód słońca, czy na spokojną morza toń, czy wciągasz żarcie życia u Amaro, czy opierdzielasz buksa w MaxDonaldzie – nikt się o tym nie dowie i nikomu się nie pochwalisz. A czasami by się chciało.
Nie możesz być na bieżąco z czytelnikami bloga. Poza kompem stacjonarnym nie masz dostępu do portali społecznościowych czy powiadomień mailowych o nowych komentarzach na blogu. Nie zareagujesz na gimbusa ani nie zbanujesz hejtera, bo jesteś odcięty.
Nie możesz pooglądać co słychać na fejsie albo na czytanych blogach, kiedy jesteś w podróży. Na szczęście ja jestem miłośnikiem książek papierowych i zawsze jakąś mam pod ręką, więc przynajmniej odpada wielka i przytłaczająca nuda. Niedługo poczytacie recenzje.
Nie wiesz, która jest godzina. Serio. Może ja już zbyt dawno temu byłem u komunii, ale nie noszę zegarka od lat i bez telefonu zupełnie nie wiem jaki mamy czas. Często też nie wiem, jaka jest data.
Nie masz budzika. Skoro zegarka nie mam, to i budzika takoż. W efekcie Tymoński dłużej pospał, a ja dostałem bęcki za przyprowadzanie dziecka do przedszkola w środku śniadania.
Nie wiesz, jaka będzie pogoda. Prognoza pogody to funkcja, z której korzystam codziennie – muszę przecież wiedzieć, jak mam ubrać Tymońskiego do pećkola. A telewizji nie mam, więc poza obserwowaniem latających jaskółek, to jedyny sposób.
Nie masz na czym słuchać muzyki. Ktoś jeszcze używa odtwarzacza mp3 w ogóle? A nawet jeśli, to nosisz go stale ze sobą, jak telefon?
I na koniec zostawiam najgorszy ból:
Nic nie liczy Twoich kroków! Rozumiecie to qrwa? NIC!! T‑R-A-G-E-D-I‑A!!
Ani kilometrów przejechanych rowerem!!
Jak żyć bez telefonu?
PS. A niedługo plusy ucieczki w offline – stay tuned.