Wpis powstał w wyniku współpracy z firmą Saal Digital
Byłem ostatnio z Panem Tymońskim w kinie, oczywiście w galerii handlowej, bo normalnych kin już nie ma i jak zwykle szybko miałem dość. Nie, nie filmu, ten był świetny. Dość miałem tłumów, hałasu i przedświątecznego zajoba, który już miesiąc przed Bożym Narodzeniem powoduje u ludzi zanik rozsądku i zdrowego myślenia. Mam wrażenie, że z roku na rok jest gorzej i głupiejemy wszyscy coraz bardziej zapominając o tym, czym te Święta tak naprawdę są. Ale dzisiaj o czymś innym – chmara ludzi biegających z obłędem w oczach po sklepach dała mi do myślenia, więc wpadłem na pomysł i wykorzystałem okazję. Ale po kolei.
Jak co roku pewnie zastanawiacie się, jaki prezent sprawić swoim bliskim, prawda?
Mam na myśli raczej dorosłych bliskich, bo dla dzieci zabawków jak mrówków i właściwie to tylko kwestia grubości portfela, bo wybór większy niż ja widziałem kiedyś w Pewexie. No, chyba że ktoś szuka zabawek ekologicznych, ręcznie robionych czy oryginalnych, wtedy jest trochę trudniej, ale i tak tragedii nie ma. Bo z automatu najtrudniejsze pytanie mamy za sobą – co im kupić? No jak to co? Zabawki, nie? A to, jakie, to już sprawa mniej ważna. Skupmy się na dorosłych.
A mężowi? Kolejne niewątpliwie męskie skarpetki czy aligancki krawat z Czesiem?
A żonie? Romantyczny komplet garnków czy seksowny zestaw noży?
A rodzicom? Kolejny klaser na znaczki czy foremki do ciasteczek?
Ja też miałem takie rozterki głębokie jak Sasha Grey, ale jakiś czas temu wpadłem na pomysł, że może by zrobić im coś innego i połączyć przyjemne z pożytecznym. To, że lubię robić zdjęcia wiecie. To, że nawet fajnie mi to wychodzi też wiecie (a jak nie, to Wam mówię, a jak mi nie wierzycie, to zajrzyjcie na mojego Instagrama). Ale nie wiecie, że ja lubię je oglądać co jakiś czas, chętnie w gronie krewnych i znajomych królika oraz kilku kufli złocistego napoju. Co z kolei wygenerowało mi w domu masakryczną ilość albumów. A z albumami to taka śmieszna sprawa, że każdy ma kurde inny wymiar i mi nie konweniują na półce należycie, co burzy moje dizajnuchowo-estetyczne ZEN.
Poza tym kiedy zabierasz je na Boże Narodzenie do rodziców, żeby widzieli jak Ci minął rok i gdzie Cię nosiło po świecie, to co się dzieje? Babci się podoba połowa zdjęć, bo wnuczek ma taką słodką minkę, więc je sobie wyciąga. Cioci podoba się druga połowa, bo bratanek tak fajnie wyszedł, więc też je wyciąga. A cioteczna babcia wyciąga trzecią połowę i wracasz do domu z brakami. A ja do rodziców jeżdżę niestety rzadko, kilka razy do roku, więc nie mogę sobie pozwolić na to, że puste albumy zajmują mi cenne miejsce przeznaczone na słoiki pełne dobrości oraz bańki z ogórkami kiszonymi.
Tutaj wpadłem na pomysł: fotoksiążka…
Fotoksiążka pozwala na wybieranie zdjęć, ich retusz czy dodawanie efektów, robienie z nich kolaży, umieszczanie podpisów czy notatek. I wcale nie musi to być kiczowate i nadźgane, wszystko zależy od autora. A jeśli brak Ci artystycznego zmysłu i jak bez względu na płeć jak ten typowy facet rozróżniasz tylko trzy kolory (wiadomo jakie?), to możesz skorzystać z kreatorów albo przykładów i wszystko, w miarę przyzwoicie zrobi się samo. Do tego wybierasz sobie zawsze ten sam format, coby też i Twoje ZEN nie cierpiało przez nierówności na półce. To, że są cieńsze i zajmują na tejże półce mniej miejsca potraktuj jako taki mały bonusik. Już nikt Ci nie zakosi ukochanych zdjęć, bo i jak? Fajnie, nie?
Popatrz też, jakim fajnym prezentem może być fotoksiążka – to taki osobisty, spersonalizowany dodatek do prezentu typu perfumy czy nowe wydanie “Trylogii” na DVD. Zostawiasz dziadkom bogato ilustrowaną powieść pt. “Jak kochane dzieci i wnuki spędziły rok 2016” i nie musisz już kupować tego DVD z Kmicicem. Mało? To patrz dalej – z dziadkami nie zawsze masz już wspólne tematy, a powspominać wspólnie można zawsze (tak, wiem, użyłem “wspólnie” dwa razy w tym samym zdaniu, idę na rekord, zaraz będzie więcej), więc to fantastyczny pomysł na wspólne spędzenie i przegadanie wieczoru przy grzańcu. I na koniec – jednym prezentem “opędzasz” dwoje dziadków, to i w sakiewce jakby mniej ubywa, prawda? Everybody pomarańcze and have a nice day. Wszyscy są szczęśliwi.
Fajne jest jeszcze jedno – taki prezent zajmuje niewiele miejsca. Biorąc pod uwagę, że na Święta zawsze jedziemy załadowani jak Beduini, to nie wiem, czy to nie największa zaleta. To się u mnie sprawdza od lat.
…i wykorzystałem okazję.
Na Instagramie wpadła mi w oko reklama firmy Saal Digital, która jest producentem wszelakich fotograficznych gadżetów, więc macie u nich w ofercie fotozeszyty, fotoksiążki, fotokalendarze, fotoplakaty, fotoobrazy i fotodużowięcej. I ta reklama obiecywała ni mniej ni więcej, tylko kupon o wysokości 200zł na dowolny album w zamian za szczerą recenzję. Moja wewnętrzna chytra baba z Radomia dostała spazmów rozkoszy, bo to oznacza fotoksiążkę gratis, a przecież szczerość i recenzja to moje drugie imię zaraz obok Amadeusza.
Kontakt wzorcowy, szybki i sprawny, dostałem tajny kod zniżkowy ważny 14 dni, pobrałem odpowiednią aplikację i mogłem rozpocząć…
…proces twórczy
Szablony są dosyć fajne, ale ja akurat jestem lekko zboczony na punkcie tego, że nie lubię gotowców i sam sobie wszystko muszę poukładać po swojemu. Toteż cały projekt zajął mi kilka wieczorów zamiast kilku chwil. Parę rzeczy mi przeszkadzało w czasie pracy – m.in. niesamowicie wręcz wkurzające okienko właściwości wyskakujące za każdym razem, kiedy klikam w fotkę albo tekst. Wnerwiało to wtedy, kiedy chciałem je sobie odpowiednio zeskalować i ustawić na stronie – często nie było jak, bo okienko coś zasłaniało.
Brakowało mi opcji zamiany plików miejscami, kiedy przeciągam jeden na drugi. Kadrowanie fotki wymagało jej dwukrotnego kliknięcia, co jest w sumie mało intuicyjne. Przydałaby się też możliwość niewielkiego retuszu: podciągnięcia kontrastu, jasności, szczegółów itd. (jest automatyczna, ale ręcznej nie znalazłem). Nie da się również ustawić różnego tła na dwóch stronach obok siebie. To w sumie drobiazgi, ale czasami irytowały. Daleko jednak do tragedii, nie przesadzajmy – jeśli ktoś nie jest zboczonym semi-pro jak ja, to nawet tych rzeczy nie zauważy.
Po skończonej męce twórczej samo zamawianie jest proste, jak fajka – wrzucasz do koszyka, podajesz dane, wklepujesz tajny zniżkowy kod i samo się śle, gdzie powinno, a Ty czekasz na kuriera z paczuszką. 200zł to koszt gotowej, 26-stronicowej fotoksiążki – zapłacisz jedynie za przesyłkę (a jeśli nie przeszkadza Ci kod kreskowy producenta, to 200 zł wystarczy i na przesyłkę).
Jak wygląda efekt naszej pracy?
Szczerze mówiąc z pewną taką nieśmiałością czekałem na paczuszkę, bo przecież jak dają coś za darmo, to nie wiadomo, czego się spodziewać. Dodatkowo to z Niemiec jedzie, więc kto wie, czy przed Sylwestrem się wyrobią, prawda? Ano nieprawda – fotoksiążka doszła do mnie po kilku dniach, zabezpieczona jak odpady radioaktywne w folie, tektury i bąbelki. Mogłem nagrać unpacking, ale jeszcze nie do końca wiem, co to znaczy.
Zamówiłem błyszczącą okładkę i matowy środek, bez watowania i bez kodu kreskowego. Wyszło świetnie – jakość wykonania level master Yoda, czyli mistrzostwo. Ogromny plus za to, że nie ma efektu zszycia w środku, co u konkurencji powoduje, że cześć albumu jest niewidoczna.
Kolory pięknie odzwierciedlone – dokładnie tak, jak na ekranie komputera. Jakość wydruku czy ostrość zdjęć na medal. Do tego bardzo gruby, prawdziwy fotograficzny papier.
Mam fotoksiążki od kilku producentów, ale Saal Digital wygrywa ze wszystkimi jakością. Mają jeszcze jeden bonus – książkę można w wersji elektronicznej udostępnić rodzinie albo znajomym przez przeglądarkę (zapodałbym linka, ale MałaŻonka jeszcze nie jest gotowa podbijać serc Waszych swym gibkim ciałem w kusym bikini – choć jak będziecie mocno namawiać, to kto wie).
Moim zdaniem zdecydowanie ich produkty nadają się i na prezent dla bliskich, i na nasz prywatny, osobisty album ze zdjęciami. Fakt, można znaleźć podobne produkty w sporo niższych cenach, ale tutaj naprawdę prawie stanowi wielką różnicę i uwierzcie mi - jakość fotoksiążki z Saal Digital to klasa sama w sobie.
A dla moich czytelników, czyli dla Was, moi Czytelnicy, mamy bajerancki kuponik zniżkowy na nową fotoksiążkę, który siedzi sobie do końca miesiąca