“Pojechać z MałąŻonką na romantyczny wypad do Paryża”. Moja lista marzeń i rzeczy do zrobienia zawiera taki punkt.
Odwiedzić z ukochaną kobietą mojego życia miasto przesycone wręcz atmosferą miłości na poły namiętnej, na poły romantycznej. Miasto czułych spojrzeń w oczy przy lampce dobrego wina w klimatycznych knajpkach nad Sekwaną. Miasto pełne malowniczych i tajemniczych zaułków, klimatycznych malutkich knajpek z doskonałym jedzeniem, bo przecież Paryż jest nie tylko światową stolicą sztuki, ale też kolebką najlepszej kuchni świata. Miasto, gdzie króluje moda, a kobiety stawiane są za wzór urody, dobrego smaku i kobiecego sex appealu. Miasto słynące z natchnionych artystów pozujących na kloszardów, bo oddali się sztuce, uszczęśliwiają nią innych i nie przywiązują uwagi do dóbr doczesnych. Miasto, gdzie nawet nawet ci kloszardzi noszą beret i pasiasty szalik, a wszystko to doskonale wpisuje się w nastrój metropolii tętniącej dekadencją i zmysłowością.
Czyż to nie jest cudowne miejsce na to, żeby spędzić z Ukochaną romantyczny weekend? W dodatku w 17 rocznicę ślubu? No ba!
No raczej kurwa nie!
Pewnie wiesz, kto to taki Woody Allen? No wstyd nie wiedzieć. Jego “O północy w Paryżu” czy “Wszyscy mówią: kocham cię” kojarzysz? Załóżmy, że tak.
A “Amelię” z młodziutką i słodziutką jak cukierek Audrey Tautou? A “Moulin Rouge!” z Nicole Kidman jeszcze zanim pokochała zastrzyki z botoksu? A “Zakochany Paryż” pełen tylu znanych nazwisk, że mam za mało miejsca w tym wpisie, żeby wszystkie wymienić?
Nawet u Disneya jest kilka filmów animowanych z Paryżem w roli co najmniej drugoplanowej – “Ratatuj” chociażby.
Wiecie co łączy te wszystkie filmy? Dokładnie to, co napisałem powyżej – romantyczna miłość, namiętne uniesienia, ciasne zaułki z klimatycznymi knajpkami pachnącymi świeżo zmieloną kawą i place pełne artystów w szalikach.
Czy ja byłem w innym mieście??
Bonjour Paris
Co się na dzień dobry rzuca w oczy, to wszechobecny syf. Paryż jest po prostu brudny – wszędzie walają się śmieci, odpadki wylewają się ze śmietników, a opakowania po żarciu i piciu leżą nie tylko w tych romantycznych wąskich uliczkach, ale zaśmiecają też główne ulice, zwłaszcza te przy atrakcjach turystycznych. I tak, mwiem, że to w przeważającej części “zasługa” tych wszystkich turystów, którzy tłumnie przyjechali zachwycać się stolicą Francji, ale jednak nie zmienia to faktu, że jest brudno. Lokalsi też dokładają swoje i to tak, że o ja pierdolę – nie zrobiłem zdjęć, ale przypadków lania na zaparkowane samochody czy walenia klocka na trawnik widziałem kilka. Centralnie w środku dnia.
Następne, co nie rzuca się w oczy, tylko atakuje nos, to smród i smog. Co prawda do smrodu Bangkoku mu daleko i jest taki jakby bardziej europejski, ale i tak po pewnym czasie męczy. Te wszystkie śmieci i odpadki bezzapachowe nie są. Podobnie jak ludzie w metrze. I nawet jeśli nie trafi Wam się bezdomny na siedzonku obok, to i tak koktajl perfum, chemii z płynów do płukania ubrań czy lakierów do włosów, jedzenia, fajek i alkoholu na dłuższa metę powoduje mdłości. Albo ból głowy.
Potem porywa Cię nieprzebrany tłum. Wspólne to dla wszystkich słynnych miast na całym świecie, bo przecież jeśli jakieś jest atrakcją turystyczną, to nie ma dziwne, że pełno w nim turystów. To samo widziałem w Mediolanie, Pradze czy Bangkoku i zawsze mi to przeszkadza. Ponieważ oznacza kilometrowe kolejki, ścisk w metrze i na ulicy czy choćby głupią niemożność zrobienia fajnego zdjęcia, bo wyłapanie kadru bez czyjejś ręki albo głowy graniczy z cudem.
Jeśli spodziewasz się tam szyku, klasy i elegancji, wymuskanych modeli z pierwszych stron ilustrowanych pism, to się srogo rozczarujesz. Wszędzie pełno jest ludzi ubranych dokładnie tak samo, jak wszędzie indziej (choć chyba wszyscy w szalikach), o wszelkich możliwych kolorach skóry i włosów, ale wszyscy mają zmęczone spojrzenie. Jedynie turyści miewają jeszcze błysk w oku, ale z czasem coraz słabszy.
A na koniec wykańczają Cię ceny. Jest nieprzyzwoicie wręcz drogo. Bilet bez żadnych zniżek na metro albo RER (taka kolejka podmiejska) kosztuje 1,80€, pakiet 10 sztuk 14,10€, co na nasze wschodnioeuropejskie warunki jest zdzierstwem. Drogie są też noclegi i jedzenie, jeśli zależy Wam na tym, żeby były w miarę porządne.
Natomiast ceny atrakcji to już kwestia punktu widzenia (np. wjazd na Wieżę Eiffla 17€, bilet do Luwru 15€), bo tutaj akurat moim zdaniem wielkiej krzywdy nie ma, a w pakiecie dolicz sobie przynajmniej 45 minut stania w kolejce gratis, jeśli masz szczęście i jest akurat mała. Zjeść romantycznie nad Sekwaną możesz tylko na barkach-restauracjach, gdzie obowiązuje godzinna rezerwacja, a zestaw dla dzieci, czyli nugettsy z kurczaka i frytki z colą kosztują 35€.
Syndrom Paryski
Wiecie, co to takiego? Wikipedia mówi:
dolegliwość występująca u turystów, najczęściej japońskich, którzy odwiedzając Paryż odkrywają, że miasto nie spełnia ich oczekiwań, a ich wymarzony czy znany z mediów obraz Paryża różni się w znaczący sposób od rzeczywistości.
Podobno kontrast między wyimaginowaną stolicą Francji, jaką znają i pamiętają z romantycznych filmów czy ilustrowanych pism a tym, jak to wygląda naprawdę, budzi w nich tak głęboką frustrację, że wywołuje ona wręcz fizyczne objawy chorobowe – duszności, zawroty głowy czy przyspieszone bicie serca. Objawów u siebie nie odnotowałem, ale cała reszta się zgadza.
I żeby nie było – zachwyciłem się Wieżą Eiffla, zrobiła na mnie kolosalne (to bardzo dobre słowo) wrażenie. Doceniłem to, jak bardzo paryskie metro jest sprawne i wygodne. Nowoczesne konstrukcje w La Défense niesamowicie uradowały moje dizajnuchowe oko, podobnie jak Luwr, który przecież nowoczesny nie jest (tylko ja uważam, że ta piramida szklana szpeci całość?). Na temat Moulin Rouge się nie wypowiem, bo obraz mówi więcej, niż tysiąc słów – za to podobno show wszystko rekompensuje. Nie wiem, nie byłem.
Zabytki (tak nazwijmy to umownie) rzeczywiście nie pozostawiają obojętnym, zachwycają czy to rozmachem, czy kunsztem, czy artyzmem, ale gdzie ta romantyczność i namiętność?? Gdzie wśród obsranych i oszczanych ulic pełnych śmieci ci wszyscy niezależni artyści (czytaj: niekomercyjni, nie sprzedający nachalnie chińskiego badziewia turystom) i malownicze zaułki Montmartre?? Jak docenić tę teoretycznie dobrą kuchnię siedząc na malutkim krzesełku przy malutkim stoliczku na chodniku o szerokości pół metra, po którym ciągle łażą ludzie i trącają Cię, kiedy jesz (na szczęście znajomy zaprowadził nas do takiej, gdzie dało się smacznie i w miarę wygodnie pojeść – dzięki Daniel)?? Jak spędzić romantyczny wieczór nad Sekwaną przy lampce wina, kiedy nad Sekwaną właściwie nie ma żadnych knajpek (#trueinfo: nadsekwańskie kawiarenki widziane w filmach to fake – są rozkładane na czas kręcenia filmów i potem demontowane, jak to filmowe dekoracje)??
To nie tak, że mnie Paryż nie zachwyca, bo nie i już. Po prostu Paryż nie zachwyca tak, jak obiecuje, zanim się go odwiedzi. Paryż dla mnie to takie jajko Fabergé – wydmuszka piękna z zewnątrz i nieprzyzwoicie wręcz droga. Może to właśnie kwestia kasy, której trzeba mieć po prostu bardzo, bardzo dużo, żeby móc sobie pozwolić na spokojne i komfortowe podziwianie jego piękna? Bo można sobie pozwolić na to, żeby nie widzieć jego brzydoty i pustki? A może po prostu jadąc tam trzeba odrzucić całe to romantycznie pierdololo i skupić się na tym, co Paryż oferuje bez dośpiewywania sobie czegoś, czego nie ma?
Na razie Paryż mam odhaczony i mi to wystarczy na dłuższy czas. Jedna rzecz mnie martwi:
Pora na Nowy Jork??