Od razu na wstępie zaznaczam, że cały seans to prezent, który Pani Matka sprawiła sobie właściwie sama, bo miała sobie z psiapsiółami po babsku wyjść do kina, na babski film i spędzić miała sobie babski wieczór dając mi przy okazji to, co najbardziej kocham, czyli przeczytajcie sobie TUTAJ, co to takiego. Ale ponieważ w sprawę włączyły się czynniki, to wylądowałem z Nią oraz nie tylko na polskiej komedii romantycznej pod przydługim tytułem “7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”.
W niedawnej recenzji disneyowskiego “Zwierzogrodu” >KLIK< płakałem w rękaw, że są filmy, na które nie ma kto ze mną iść i w efekcie zazwyczaj pozostaje mi seans w zaciszu domowym (jakoś samcze wyjścia do kina niekoniecznie dobrze mi się kojarzą, a poza tym później strasznie boli głowa). Ale ten żal ma też drugie oblicze – są filmy, na które daję się przez MałąŻonkę zaciągać tylko podstępem, a i tak musi to być wielka okazja. Albo siłą (co się nie zdarza, bo ja gabarytowo jestem ciężki do przekonania siłowego). I do takiego gatunku filmów należy właśnie polska komedia romantyczna. Znam jedną, która była dobra – to “Nigdy w życiu” z pięknym Żmijewskim i na szczęście jeszcze piękniejszą Stenką. Potem była już tylko żenua z małymi wyjątkami (czyli całkiem fajne pierwsze “Listy do M.” – drugich profilaktycznie nie oglądałem). Aż do teraz, czym sam jestem zdziwiony. Ale po kolei.
“7 rzeczy, których nie wiecie o facetach” brzmi trochę jak tytuł postu blągera, który nie bardzo wie co napisać, a wypadałoby, bo terminy i czytelnicy naglą. Wtedy się robi właśnie zestawienie w stylu 20 faktów o mnie albo 7 rad jak dobrze podpisać umowę na meble kuchenne. Trochę to zapychacz, ale podany w fajnej formie spełnia swoje zadanie, czyli robi dobrze Czytelniczkom dostarczając rozrywki albo ciekawych treści, za co wdzięczne Czytelniczki rewanżują się wyrazami miłości i oddania w postaci lajków, szerów i komętków, czyli robią dobrze blągerowi. Zazwyczaj te wpisy bardzo głębokie nie są, bo nie takie jest ich zadanie. Mają być frajdą i radochą, a niekoniecznie zmuszać do intensywnych przemyśleń. Nie wiem, czy taki był zamysł twórców, ale tak im wyszło.
Bo tak naprawdę to dobry film. To film, na którym się kilka razy szczerze roześmiałem, a Bodziu mi świadkiem, że to się zdarza bardzo rzadko. A już prawie nigdy na komediach, bo zazwyczaj są tam żarty stare jak pokłady węgla brunatnego albo prymitywne jak rozwielitka. A tu kilka razy rżałem jak Kasztanka Piłsudskiego i nie mogłem się powstrzymać. Fakt – takie końskie rżenie to ZAWSZE wypadkowa kilku rzeczy, niekoniecznie samego filmu, ale ten jest katalizatorem, bo przecież nie szczerzę się sam do siebie albo do pustego ekranu, prawdaż?
Żeby nie było – to nie arcydzieło.
Poza zakończeniem jednego wątku, który nijak się nie wpisuje w konwencję, ale za to doskonale robi całej historii i jest po prostu prawdziwy, mamy tutaj klisze i schematy typowe do bólu dla komedii romantycznych, a polskich w szczególności.
Mamy produkt plejsment, który zamiast delikatnie się gdzieśtam przemycić, to wali nas po oczach – choć trzeba przyznać, że dzieje się to zazwyczaj dużo łagodniej, niż w “Ja Wam pokażę”, po którym nabrałem wstrętu do jogurtów.
Mamy obowiązkowe radio – do wyboru, albo RMF FM, albo Radio ZET, w zależności od tego, czy w produkcji filmu paluchy maczał Polsat czy TVN.
Mamy gościa, którego zmęczyło już pukanie przygodnych lasek level 9⁄10 i jeżdżenie starym, 3‑letnim Porschakiem, więc rzuca wszystko w piździec i wraca do swojej dawnej miłości. Obowiązkowo w Tatry.
Jest lewus, który wreszcie odnajduje miłość swego życia. A nawet dwóch ich jest. Z czego jeden ma szansę na Oscara, bo przeżył spotkanie oko w oko z niedźwiedziem jak DiCaprio.
Jest koleś, który dopóki nie przeleci innej, to nie wie, jak bardzo kocha wybrankę serca swego.
I tak dalej, i tak dalej. Fabuły się nie tykajmy, bo nie bardzo jest czego się tykać. Ot, powielenie schematów, które zazwyczaj dobre się sprawdzają (czytaj sprzedają).
Nie dowiedziałem się za wiele o facetach, ale za to dużo o Warszawie.
No właśnie – schematy zachowań przedstawicieli płci brzydszej jakoś mnie nie zaskoczyły, bo albo robię tak samo, albo znam kogoś, kto robi. Ale za to “7 rzeczy, których nie wiecie o facetach” oraz inne obrazy spod szyldu polska komedia romantyczna wiele mnie nauczyły o mieście stołecznym Warszawa. Bo przecież to musi być prawda, skoro w każdej jednej komedii romantycznej jest tak samo, nie? Może ktoś z Warszawy mnie naprostuje, bo ja ze wsi jestem – Wrocław to małe miasto przecież i się nie znam na życiu w wielkim świecie. Dobrze?
1. W Warszawie jest tylko jeden most – w każdej jednej produkcji o tym mieście widzimy prześliczny wantowy Most Świętokrzyski. Innych nie ma – Warszawiacy przeprawiają się brodem na rzece albo wpław.
2. W Warszawie nie ma brzydkich ludzi – bez względu na płeć, wiek, status materialny czy wygląd wszyscy Warszawiacy są piękni.
3. W Warszawie nie ma brzydkich mieszkań – bez względu na płeć, wiek, status materialny, wygląd czy stan portfela wszyscy Warszawiacy mają piękne, zajebiście urządzone i przestronne mieszkania. Często z panoramicznymi oknami i widokiem na Wisłę. I prześliczny Most Świętokrzyski.
4. W Warszawie wystarczy się zatrzymać przed przejściem, żeby zaraz zaczęły chodzić po nim modelki – albo tylko mi się tak wydaje, bo przecież tam nie ma brzydkich ludzi.
5. W Warszawie do otwarcia knajpy wystarczy mieć pomysł – nie potrzeba żadnych urządzeń kuchennych, na których coś się gotuje, piecze czy smaży. Kulinarno-gastronomicznych umiejętności, zdolności czy wiedzy też nie trzeba. Wystarczą hamaki i hipsterskie słoiczki na lemoniadę. A banki dają kredyty na otwarcie nawet osobom bez pracy i perspektyw.
6. W Warszawie nawet szef zwykłej knajpy ma zajebiste biuro z pięknym widokiem przez panoramiczne okno – bo tu są predyspozycje wszystkiego i na lemoniadzie w hamakach tak się można dorobić.
7. W Warszawie zawsze znajdzie się pod ręką bezpański rower, kiedy na drugim końcu miasta czeka sprawa życia i śmierci – wiadomo, przez zakorkowany JEDYNY prześliczny Most Świętokrzyski szybciej przejechać rowerem, niż np. taksówką czy tramwajem.
Ale pomimo tego wszystkiego, lekko się wstydząc – polecam.
Sam nie wiem dlaczego. Jakoś się to miło ogląda pomimo tego, że panowie to i owszem – grają (Zamachowski i Zakościelny skradli film, pierwszy grą, drugi wyglądem – ja pierdzielę, jak ja go nienawidzę za to, że tak wygląda…), ale panie jakoś tak są mdłe (nawet pomimo tego, że wyglądają jak sen jaki złoty, albo wilgotny). Jakoś tak historie angażują i oglądamy je z przyjemności pomimo tego, że to wszystko już było i to nie raz i nie dwa (no, może poza końcówką historii o kierowcy autobusu – swoją drogą, jak się to fajnie łączy z “Karbalą”…). Jakoś tak dowcipy i sytuacje śmieszą pomimo tego, że widzieliśmy je miliony razy.
Jakoś tak nie miałem wszechobecnego poczucia obciachu pomimo tego, że zazwyczaj na tego typu produkcjach mam. I dlatego jeśli się na ten film wybierzecie, to podzielcie się ze mną wrażeniami, bo ja sam nie wiem, czy to ja się staczam, czy polskie kino wzrasta.
Umowa stoi?