Wiecie, są w naszym kraju tacy ludzie, którzy mówią, że Polska jest w ruinie. Że dookoła jest gówno, dupa i kamieni kupa. I niedługo będziemy tym gównem chleb smarować. Ba, niektórzy nawet przewidują, że nie dla każdego wystarczy, bo przecież żeby coś wysrać (i posmarować), to trzeba wcześniej coś zjeść, a przecież z tych ruin chleba nie będzie. Bo chleb to się z mąki robi (no głównie, a najlepiej orkiszowej z siemieniem lnianym albo żurawiną kupionej w Almie, koniecznie w promocji).
Są w naszym kraju tacy ludzie, dla których zmiana logo takiej jednej mało znanej firmy od wyszukiwarek to zakamuflowany atak na naszą wolność i permanentna inwigilacja. Oraz krok w stronę świata, w którym “nie da się spokojnie żyć i cieszyć wolnością”. Czeka nas Orwell, Saddam i Matrix w jednym.
Są w naszym kraju tacy ludzie, którzy idą na kolację w sobotni wieczór nie po to, żeby zjeść coś dobrego w miłym towarzystwie popijając czymś procentowym, tylko dla idei – “Kolacja Mouth to Nose miała być dla mnie niezwykłym doświadczeniem. 5 dań 5 win i 5 zapachów. Jakaż to piękna idea i jaki cudowny sposób na sobotni wieczór.” I są też w naszym kraju tacy ludzie, którzy chcąc tej idei wyjść naprzeciw, siedzą przy garach i majstrują coś niesamowicie niesamowitego, bo “Mouth-to-nose to nie była w zamyśle zwykła kolacja, a multisensoryczne doświadczenie”. I w efekcie wychodzą do jedzenia jakieś larwy, trutnie i inne szczeżuje tworząc “zainicjowany przez senselierkę rytuał związania nadgarstków wstęgami zanurzonymi w pochodzącej z Iranu zielonej żywicy galbanum, której surowy, dymno-zielony zapach towarzyszył interakcji z jedzeniem i piciem”. Czyli jest idea, jest rytuał, ale do jedzenia niewiele. I jest z tego tytułu taka malutka gównoburza, chociaż pewnie subiektywnie jest całkiem spora, bo znana blogerka kulinarna miała przy larwie “swój moment histeryczny” – to coś mniej więcej podobnego do mojej osobistej tragedii związanej z przewożeniem rowerów w PKP. (Cytaty pochodzą z bloga froblog.pl oraz artykułu z metro Warszawa na temat całej tej afery).
Są więc w naszym kraju tacy ludzie, którym totalnie się popierdzieliło w głowie w temacie tego, co tak naprawdę jest ruiną, głodem, wolnością, spokojem czy histerią. Ich problemy pierwszego świata śmieszą, kiedy ogląda się i porównuje z nimi to, co dzieje się w niektórych rejonach świata. Ale pomimo ich ewidentnej głupoty są trochę jak kandydat na Prezydenta RP Kononowicz Krzysztof – w gruncie rzeczy nieszkodliwi.
Są też tacy, którzy rano przy stole z Ikei piją kawę z ekologicznych upraw z sojowym mlekiem wyciskanym z ekologicznej soi, zagryzają ją tostem z pełnego ziarna (oczywiście z ekologicznych upraw) posmarowanym bio-jamem babooni słodzonym cukrem brzozowym (z ekologicznych upraw), myją zęby szczoteczką utrasoniczną, smarują swoją modnie przystrzyżoną brodę olejem do tejże brody, wbijają się w ciuchy kupione w Lądynie na wyprzedażach, zakładają na nogi konwersy, na nos rejbany i wychodzą ze swojego wziętego na kredyt we frankach domku na ogrodzonym osiedlu, całując wcześniej czule i namiętnie połowicę oraz dziatki (te pewnie mniej namiętnie, ale pewnie równie czule). Potem wsiadają do swojego wziętego na inny kredyt SUVa, stoją w korku na wylocie z ogrodzonego osiedla, potem na dojazdówce do miasta, potem w samym mieście, a na koniec z błyskiem łowcy mamutów w oku parkują na upolowanym miejscu parkingowym. Wbijają w windę i wysiadają na którymś tam piętrze “biurowca szklanych drzwi”, gdzie do późnej nocy (z przerwą obowiązkową na lancz) “moi koledzy ścigają ze mną się, bo do wyścigu każden gotów jest”. Potem wracają do domu, wyprowadzają psa, drapią kotka za uszkiem, na kolację piją koktajl z białkiem serwatkowym z ekologicznej krowy i połówką banana z ekologicznych upraw, czytają dziecku bajkę, po pupci czule klepią małżonkę na dobranoc i siadają do kompa. Gdzie bez chwili wahania, podpisując się imieniem i nazwiskiem, piszą o tym, że ciapatych brudasów trzeba topić albo do nich strzelać, a najlepiej odpalić raz jeszcze natryski w Auschwitz-Birkenau. Tak, te z cyklonem B. Tak, to gaz taki śmiertelny.
A już szczególnie śmiesznie jest, kiedy to samo wypisują ludzie, którzy siedzą sobie wygodnie w Holandii czy na Wyspach zarabiając ciężko dewizy na obczyźnie.
Kurwa, nie rozumiem tego. Poważnie.
Rozumiem, że można się bać uchodźców. Bać się tego, że to ludzie, którym piekło wojny mogło zaburzyć pojęcie tego, co uważamy za dobre, a co złe. Ba – ci ludzie od samego początku mogą mieć zupełnie inny podział na dobro i zło, bo przecież pochodzą z zupełnie innego kręgu kulturowego, z zupełnie innym systemem wartości. Inaczej mają w głowie poukładane poglądy na temat rodziny, roli kobiety, pracy, pieniędzy, wreszcie wiary i religii. Kurwa, tam nawet pogoda jest inna. Ja się sam tego boję.
Ale nie boję się tego, że nagle nas zasypią muzułmanie, wprowadzą szariat i zakażą facetom golić pachy. Nie oszukujmy się – Polska jest zadupiem Europy, do tego raczej niezbyt zamożnym i to nie tutaj wszyscy będą ciągnąć jak do Mekki. A podejrzewam, że nawet ci w Polsce osadzeni zaraz spieprzą na zachód. Bardziej boję się linczów, pogromów i krwawych jatek, jakie moi rodacy zgotują uchodźcom. Bo ci ludzie są inni. Obcy. Tak naprawdę różni nas od nich właściwie wszystko.
Ale łączy jedno – jesteśmy ludźmi. I dlatego uważam, że trzeba im pomóc. Mury i zasieki z drutu kolczastego już kiedyś były i w tych murach się dusiliśmy. A teraz powstają nowe.
Nie, to nie jest proste, to nie jest czarno-białe i to nie jest komfortowe. Moja wewnętrzna wskazówka bardziej przechyla się na stronę “nie wpuszczać”. Ale jednocześnie zwyczajna ludzka przyzwoitość pcha tę wskazówkę na stronę “pomóżmy im”. Bo my, jako naród dostaliśmy przez wieki od historii i sąsiadów tak bardzo w dupę, że powinniśmy mieć wpojone aż do poziomu genetycznego co to jest wojna i jej ofiary. I powinniśmy mieć odruch pomagania. Bo tak po prostu trzeba. Tak, to nie jest łatwe – ja sam nie mogę ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że tego chcę. Bo rozum i zimna kalkulacja każą zamknąć granice państwa, w którym sami jego obywatele ledwie wiążą koniec z końcem. I nie mówię o tych, którym się nie chce. Mówię o tych, którzy ciężko pracują, a i tak nie mają na godne życie. O przyjemnościach nie wspominając. Ale jednocześnie coś, co odpowiada za moje człowieczeństwo krzyczy wręcz, żeby tych ludzi, te ofiary wojny przyjąć i im pomóc.
Na pewno nie daję wewnętrznej zgody na to, że mieliby żyć na koszt państwa (czyli nas) i nic nie robić. Oczywiście, na początku to nieuniknione, ale po pewnym czasie POWINNI zacząć stawać na nogi i żyć na własny rachunek. Choćby zakładając budki z kebabami albo falafelem – dobrego żarcia nigdy za wiele i wcale nie jest to drwina. Niedopuszczalne jest wg mnie doprowadzenie do sytuacji, jaka miała miejsce niedawno w Anglii, gdzie Patrol Muzułmański “pilnując porządku” namawia, ponoć bardzo agresywnie, do przejścia na islam, zaczepia “nieobyczajnie” ubrane kobiety i pacyfikuje sklepy z alkoholem. I tutaj nie byłbym na tyle pobłażliwy, żeby karać mandatem czy więzieniem. Od razu bilet w jedną stronę do kraju ojczystego. Bez możliwości powrotu.
Jesteś u nas, pomogliśmy Ci, ale przestrzegaj naszych praw i zasad. Nikt Ci nie nakazuje biegać co niedzielę do kościoła, ale i nikt Ci nie zabrania pięć razy dziennie klękać na dywaniku z głową w stronę Mekki – masz prawo wierzyć w co chcesz, ale nie masz prawa narzucać swojej wiary i jej zasad innym. O tym, że odpowiednie służby powinny WSZYSTKICH uchodźców sprawdzić i odpowiednio odsiać pod kątem powiązań terrorystycznych nawet nie wspominam, bo to oczywista oczywistość.
To podobno fake, ale bardzo mi blisko do niby to przemówienia niby któregoś z premierów Australii:
“Dostosowywać się powinni imigranci, a nie Australijczycy. Zgódźcie się z tym albo stąd wyjeżdżajcie. Jestem zmęczony tym, że ten naród stale martwi się o to, jak nie obrazić przedstawicieli innej kultury lub jak ich nie ograniczyć. (…) Będziemy przyjmować waszą wiarę i nie będziemy pytać, dlaczego tak wierzycie. Prosimy jedynie, byście przyjmowali też naszą wiarę i żyli z nami w pokoju i harmonii. (..) To nasze państwo, nasza ziemia i nasz styl życia i damy wam wszelkie możliwości, by się tymi rzeczami cieszyć. Jednak dopóki nie przestaniecie narzekać i płakać z powodu naszej flagi, przysięgi, chrześcijańskiej religii albo naszego trybu życia, to bardzo polecam wam skorzystanie z jednego z bardzo ważnych australijskich praw – prawa do opuszczenia tego kraju. Jeśli wam się tu nie podoba, wyjedźcie. Nie zmuszaliśmy was, byście tu przyjeżdżali. Poprosiliście, byśmy dali wam możliwość tu mieszkać. Zatem zaakceptujcie nasz kraj, który zaakceptował was.”
Mówiąc krótko – jestem za tym, żeby uchodźcom pomóc (choć trochę wbrew sobie, nie powiem, że w 100% tak bez cienia wątpliwości). Ale jestem też za tym, żeby nie robić tego na hura i bezwzględnie WYMAGAĆ od nich przestrzegania naszych norm obyczajowych i praw. Od lat w naszym kraju żyją muzułmanie, zarówno “polscy”, jak i “przyjezdni”. We Wrocławiu, niedaleko poprzedniej siedziby firmy i, UWAGA, tuż obok kościoła, ma swoją siedzibę Muzułmańskie Centrum Kulturalno-Oświatowe. Jakoś nie bałem się tamtędy codziennie jeździć do pracy, a nawet kilka razy kupiłem w tamtejszym sklepiku niedostępne normalnie w sklepach słodkości. Co jakiś czas widać było jakieś większe zgromadzenie przy okazji muzułmańskich świąt – grupki ludzi sobie spokojnie stały, żadnych krzyków, żadnej spiny. Żadnych “prawdziwych Polaków” też nie widziałem. Znam też kilka małżeństw, gdzie muzułmanie w naszym kraju znaleźli swoją polską blondwłosą Ewę i jakoś nie nakazali jej od razu zakładać burki. Ba, nawet zakrywać włosów nie muszą. Można? Można!
Ale aby było można, wszyscy razem – i my, i oni, musimy się nauczyć tolerancji.
Nie będzie łatwo.