Nie wiem czy wiecie, ale 30 września był dzień chłopaka. Czyli święto płci brzydszej, które to święto powinnyście jakoś uczcić. Możesz dać swojemu mężczyźnie kwiaty. Możesz dać mu coś mocniejszego do picia. Możesz dać mu. Nawet kilka razy, jak chłopak daje radę. Ale można też zafundować swojej męczyźnie odchamianie i obcowanie z kulturą wyższą w postaci biletów do teatru, a konkretniej do Sceny ATM. Trochę może mało romantycznie, bo z groupona. Ale żeby nie było tak sztywno i nudno, to może to być monodram o seksie. W wykonaniu np. Tomasza Kota. I pod tytułem “Jak zostać sex guru”. Fajnie, nie?
ATM to takie coś, co powstało dawno temu przy okazji reality show Dwa światy – pamiętacie? To było dawno temu, kiedy w MTV leciała jeszcze muzyka. Zbudowali pod Wrocławiem hale zdjęciowe i parę innych bajeranckich miejscówek, gdzie toczy się szołbiz i seriale durne się kręci. Ale na szczęście nie tylko. Bo wystawia się też sztuki.
No właśnie – w teatrach kilku byłem i zawsze była tam scena. W Scenie ATM sceny jako takiej nie ma. Jest zaadaptowana hala zdjęciowa (łatwo poznać po suwnicach pod sufitem, które oglądałem zaraz powiem dlaczego), trochę zaparawaniona szmacianymi parawanami i z krzesełkami delikatnie jak z poczekalni w przychodni. Trochę rozczarowujące, a może po prostu nie odrobiłem lekcji i nie byłem przygotowany na taką konwencję.
Scenografia bardzo oszczędna, co widać na załączonym obrazku, ale to akurat dobrze się wpisuję w formułę spektaklu. A formuła jest taka, że Tomasz Kot występuję trochę jako seksuolog, trochę jako psycholog, trochę jako wykładowca, trochę jako terapeuta, a trochę jako mówca motywacyjny, który wprowadza nas, publiczność w tajniki seksu. Niekoniecznie chodzi tutaj o część praktyczną, więc jeśli się komuś marzy orgietka na kilkaset osób, to się rozczaruje. Aktor smaruje markerem po tablicy, robi wykresy, grafy i mini mapę Polski. Mówiąc krótko ucząc bawi. Albo bawiąc uczy.
W założeniu jest to sztuka z aktywnym udziałem publiczności i tak to się wszystko odbywa. Tomasz Kot pyta, komentuje, pozwala zadawać pytania i powoduje, że wszyscy mruczą tak, jak im zagra. To mruczenie jest ważne, bo dzięki temu na pytanie “czy kiedykolwiek podczas seksu marzyłaś o innym facecie?” możesz odpowiedzieć w sposób niewidoczny dla tego konkretnego faceta, z którym przyszłaś. Mruczysz na TAK, milczysz na NIE. Proste jak fajka.
Dla widzów proste, ale dla aktora już nie tak bardzo, bo nie do końca może on przewidzieć reakcje swojej publiczności. OK, są one w 99% sterowalne i można przypuszczać, że ludzie zareagują tak, a nie inaczej na określone słowa, skojarzenia czy dowcipy. Ale jednak każde przedstawienie jest inne i nasz Sex Guru musi się starać, żeby całość spiąć do kupy i poprowadzić wszystkich w tę stronę, w którą chce (albo w którą przewiduje scenariusz). Wychodzi mu to zresztą znakomicie, ale o tym później.
Cała sztuka składa się z dwóch części – pierwsza z nich to taki właśnie wykład o naszych seksualnych (i nie tylko) oczekiwaniach, wyobrażeniach oraz oczywiście rozczarowaniach. Zresztą nawet na początku aktor prostuje, że nie jest to sztuka o seksie, ale bardziej o niezadowoleniu z seksu. Potem następuje przerwa, w trakcie której możemy zapisać seksualno-związkowo-damsko-męskie pytania, na które ludzkość od wieków szukała odpowiedzi, a których wstydziła się zadać, i na które odpowie nasz SEX GURU. Np. “czy raz w roku to regularnie?” albo “czy mężczyźni wiedzą, kiedy ich kobieta udaje orgazm?” (oczywiście ze starym jak pokłady węgla brunatnego komentarzem “a kogo to obchodzi”).
No właśnie – może to dlatego, że ja żartuję często i to zazwyczaj dwuznacznie o seksie właśnie, to większość żartów czy zabawnych komentarzy znałem, albo używałem sam. A żart śmieszy raz kiedy się go słyszy i drugi raz kiedy się go powtarza. Czasem dochodzi jeszcze trzeci raz – kiedy się go zrozumie. Ale u mnie często się to pokrywa najpóźniej z razem drugim. No bo ile razy może śmieszyć dowcip o mężu, jego żonie, jej bolącej głowie i tabletce przeciwbólowej o 4 nad ranem?
Artyście trzeba przyznać jedno – nawet takie straszliwe suchary, na którym zęby połamałby nawet Iron Man w swojej zbroi, wychodzą mu całkiem zgrabnie. Całość przypomina trochę stand-up, jest dosyć lekko podana, zabawna (z zastrzeżeniem powyżej) i z dużym dystansem do tematu. Jednym słowem Kot daje radę, nawet bardzo, ale… Niekoniecznie mi pasuje do formuły zabawnego kolesia, który samotnie stojąc na scenie gada głupoty ku uciesze gawiedzi.
Czy warto iść? Zawsze warto się odchamić i kultury wysokiej popróbować, ale ja się trochę wynudziłem. Za często gapiłem się w kratownice i suwnice pod stropem, a za rzadko się śmiałem (w sumie tak z głębi trzewi to wcale, raptem kilka razy się uśmiechnąłem). Całość jest reklamowana hasłem “Ta sztuka może radykalnie zmienić Twoje życie miłosne”. Jakoś na nie nie narzekam, ale jeśli byłoby jeszcze lepsze, i Ron Jeremy i Rocco Siffredi zaczęliby mi zazdrościć, to ja jestem jak najbardziej za.
Ale niestety nie dowiedziałem się niczego, czego nie wiedziałem ani niczego, co zmieniło moje życie.
Miłosne, seksualne czy jakiekolwiek inne.