Dlaczego czasami mówienie “nie” się opłaca?

 

Gdzieś kie­dyś prze­czy­ta­łem w jakimś mądrym arty­ku­le albo w książ­ce o zarzą­dza­niu, że prze­cięt­na pol­ska fir­ma zaczy­na przy­no­sić docho­dy mniej wię­cej po 5 latach od zało­że­nia (blą­ge­ry pew­nie wcześniej).

Oczy­wi­ście napi­sa­li też tam wie­le mądrych słów o prze­pły­wach kapi­ta­łusto­pie zwro­tudywer­sy­fi­ka­cji ryzy­ka i pier­dy­liar­dzie innych  rze­czy, któ­re tak napraw­dę moż­na o kant dupy potłuc. Bo i owszem, tak napraw­dę zara­bia się dopie­ro po kil­ku latach, ale powód tego jest pro­sty i wca­le nie trze­ba uży­wać mądrych słów – po tych paru latach po pro­stu nie dajesz się już wię­cej dymać, bo prze­ro­bisz już wszyst­kie warian­ty i wszyst­kie typy cwa­niacz­ków, któ­rzy chcą Cię orżnąć. Choć począt­ko­wo wszyst­ko wyglą­da pięk­nie i z korzy­ścią dla Ciebie.

Nie­ste­ty, wła­ści­wie wszyst­kie poniż­sze sytu­acje zda­rzy­ły się napraw­dę (cza­sa­mi, mimo doświad­cze­nia zda­rza­ją się nadal) i spo­ro kosz­to­wa­ły – cza­su, pie­nię­dzy, ner­wów i pra­cy. Jak już kie­dyś napi­sa­łem – ⇒wła­sne błę­dy kosz­tu­ją naj­wię­cej, ale też naj­wię­cej uczą. Zaczerp­nij więc dło­nią ze skarb­ni­cy wie­dzy mej i nie dawaj się dymać, bez wzglę­du na to, czy jesteś krwio­żer­czym kapi­ta­li­stą na wła­snym gar­nusz­ku, fre­elan­ce­rem czy blogerem.

Oczy­wi­ście nie­któ­re sytu­acje pasu­ją tyl­ko do mojej bran­ży, ale zasa­dy są takie same, dla­te­go kró­ciut­ki opis tego, jak działamy.

U nas roz­po­czy­na się od roz­mo­wy nt. pomiesz­cze­nia i pro­jek­tu, wstęp­nej kon­cep­cji (w efek­cie wstęp­nej wyce­ny) oraz omó­wie­nia warun­ków współ­pra­cy. Pierw­sza taka roz­mo­wa jest gra­tis (cza­sem ewen­tu­al­nie i dru­ga), ale klient nie dosta­je od nas nicze­go na wynos poza tym, co zapa­mię­ta z roz­mo­wy, wizy­tów­ką i odnie­sio­nym wra­że­niem. To te mniej wię­cej dwie godzi­ny mają go prze­ko­nać, że zna­my się na rze­czy i war­to nam zapła­cić tyle, na ile się wyce­nia­my. To też nasza inwe­sty­cja w klien­ta, któ­ra kosz­tu­je nas TYLKO albo  te mniej wię­cej dwie godzi­ny i spo­ro gada­nia, nie zawsze o kon­kre­tach. I odby­wa się u nas, w sie­dzi­bie fir­my. Nigdy wyjazdowo.

 

Poczytaj, dlaczego czasami mówienie NIE się opłaca bardziej, niż mówienie TAK.

Mniej Cię będzie bola­ła okręż­ni­ca i kisz­ka stol­co­wa. Fakt, fir­ma jest już ład­nych parę lat na ryn­ku, doro­bi­li­śmy się ogrom­nej rze­szy zado­wo­lo­nych klien­tów, któ­rzy pole­ca­ją nas dalej i może­my sobie pozwo­lić na gry­ma­sze­nie, na jakie nie stać począt­ku­ją­cych. Ale im szyb­ciej sobie uświa­do­misz pew­ne zacho­wa­nia i sytu­acje, tym szyb­ciej pozwo­lisz sobie na mówie­nie NIE.

Bo osta­tecz­nie opła­ci Ci się to bardziej.

 

Proszę przyjechać na pomiar, przedstawić wstępny projekt, a my wybierzemy najlepszą ofertę

NIE. Nie bie­rze­my udzia­łu w castin­gach, któ­re wyma­ga­ją od nas wyko­na­nia (naj­czę­ściej spo­rej) pra­cy bez żad­nej gwa­ran­cji na fina­li­za­cję umo­wy. Bez wzglę­du na to, czy taką pro­po­zy­cję skła­da oso­ba pry­wat­na czy fir­ma. To Ty inwe­stu­jesz swój czas, wie­dzę, doświad­cze­nie i pra­cę w coś, co się może nie zwrócić.

Przy­kład z życia wzię­ty – jakiś czas temu dosta­li­śmy maila od klien­ta z pro­po­zy­cją współ­pra­cy przy spo­ra­wym apar­ta­men­cie w eks­klu­zyw­nej loka­li­za­cji. Cały mail moż­na stre­ścić tak: mam kupę sia­na, przy­jedź i liż mnie po rowie, żebym dał Ci zaro­bić. No i dopisek:

mam dla Pań­stwa czas w godzi­nach 11:00–11:30 dokład­nie tego to a tego dnia, bo aku­rat mam ten dzień zare­zer­wo­wa­ny na spo­tka­nia z archi­tek­ta­mi”.

OK, faj­nie – pro­szę na ten ter­min wpi­sać tych innych, bo my nie pra­cu­je­my za dar­mo i nie wystę­pu­je­my w talents show. Co cie­ka­we – klient do nas i tak wró­cił i współ­pra­ca doszła do skut­ku (z obo­pól­nym zado­wo­le­niem obu stron).

 

To samo, co wyżej, ale z “prestiżową” metką

Nawet jeśli casting urzą­dza ktoś z nazwi­skiem z pierw­szych stron gazet (zda­rza­ło się), albo fir­ma któ­rej rekla­my krzy­czą do nas z bil­l­bo­ar­dów i wia­do­mo, że mają kasę do wyda­nia (to się rów­nież zda­rza­ło), to dalej odpo­wiedź brzmi NIE. Ja wiem, że tak się krę­ci świat, ale ja dzię­ku­ję, posto­ję – może to dla­te­go, że nie oglą­dam tele­wi­zji, ale samo zna­ne nazwi­sko nie robi na mnie wra­że­nia na tyle, żebym zasu­wał za dar­mo. Za dużo razy też sły­sza­łem opo­wie­ści o tym, jak facho­wi praw­ni­cy na usłu­gach takich ludzi wykań­cza­li małe firem­ki wie­rzą­ce, że wygra­ły los na lote­rii. A jed­ną opo­wieść sły­sza­łem bez­po­śred­nio od wła­ści­ciel­ki takiej padłej firemki.

Przy­kład z życia wzię­ty – kil­ka lat temu pew­na bar­dzo zna­na, topo­wa wręcz mar­ka z bran­ży kosme­tycz­nej otwie­ra­ła we Wro­cła­wiu salon SPA. Zwró­ci­li się do nas z pro­po­zy­cją przy­go­to­wa­nia wstęp­nej ofer­ty do castin­gu. Napa­li­li­śmy się jak szczer­ba­ty na sucha­ry – kil­ka wyjaz­dów do War­sza­wy, spo­ro spo­tkań, usta­leń, tele­fo­nów, dużo pra­cy czę­sto po nocach, pre­zen­ta­cja, kosz­to­rys, wydru­ki, fol­de­rek itd. Kosz­to­wa­ło to i czas, i pieniądze.

- Bra­wo, dosta­li­ście się do pierw­szej trójki.
– ŁAŁ!!
– Doślij­cie jesz­cze kil­ka rzeczy.
– Się robi!!

Wysła­li­śmy dobre 50% pro­jek­tu, minę­ło kil­ka tygo­dni i cisza, w koń­cu dzwo­nię ja. Przy­kro nam, ale wybra­li­śmy ofer­tę innej fir­my. No trud­no, bywa – zna­czy inni byli lep­si. No wła­śnie widać, że nie, nie byli – jakiś czas póź­niej, jed­na z naszych klien­tek sama zapy­ta­ła nas, czy to my robi­li­śmy ten pro­jekt, bo był robio­ny w bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­nym sty­lu dziew­czy­ny, któ­ra u nas pra­co­wa­ła i przez cały pobyt w tym­że SPA ta myśl nie dawa­ła jej spo­ko­ju, bo czu­ła się jak w domu.

 

Mamy tańszą ofertę, proszę obniżyć cenę

NIE. Wiesz, ile kosz­tu­je Two­ja pra­ca i na ile ją wyce­niasz. Fakt, zawsze zosta­wia się pole do manew­rów i nego­cja­cji, ale to Ty usta­lasz poziom, któ­ry jest dla Cie­bie gra­ni­cą. I nie schodź poni­żej nie­go. Prze­rzu­ca­nie pie­nię­dzy z kup­ki na kup­kę i wycho­dze­nie na zero albo dopła­ca­nie do inte­re­su, żeby tyl­ko mieć co robić, albo co wpi­sać do port­fo­lio jest bez sen­su. Lepiej ten czas spę­dzić z rodzi­ną. Na dłuż­sza metę takie podej­ście jest dużo lepsze.

Przy­kład z życia wzię­ty – nie ma takich od wie­lu lat, jeśli moja osta­tecz­na ofer­ta jest nie do zaak­cep­to­wa­nia, to się żegna­my, a ja zamiast zasu­wać dla idei idę w tym cza­sie z moimi Chło­pa­ka­mi na rower.

 

Mam jeszcze do zrobienia to i tamto i jeszcze trochę, proszę obniżyć cenę, a na pewno wrócę po więcej.

NIE. Po pierw­sze taki koleś nie wró­ci do Cie­bie tyl­ko dla­te­go, że obni­żysz cenę. Jeśli u nie­go jedy­nym kry­te­rium jest brzę­czą­ca mone­ta, to zawsze znaj­dzie się ktoś tań­szy, choć­by stu­dent, któ­ry zro­bi pro­jekt, albo sto­larz-gara­żo­wiec, któ­ry zro­bi meble. Po dru­gie naj­pew­niej te dodat­ko­we rze­czy to Ci da, jak wygra w totka.

Przy­kład z życia wzię­ty – tutaj też się daje­my łapać. Pro­szę bar­dzo – teraz pod­pi­su­je­my umo­wę na nor­mal­nych warun­kach, a rabat usta­li­my przy następ­nych zle­ce­niach. Sta­łym klien­tem jest się wte­dy, kie­dy jest się sta­łym klien­tem, a nie przy pierw­szym zleceniu.

 

Zapłacę Ci po wykonaniu zlecenia

NIE. Mamy takie, a nie inne warun­ki finan­so­we. Take it or leave it. Decy­du­jąc się na taki układ na star­cie prze­gry­wasz – klient może do koń­ca świa­ta wynaj­do­wać rze­czy do popra­wie­nia albo użyć magicz­ne­go “nie podo­ba mi się”. A bez zalicz­ki to w ogó­le nie zaczy­naj współ­pra­cy, nawet jeśli to Twój sta­ły i “zaufa­ny” klient. Oczy­wi­ście nie­wie­le firm ma taką pozy­cję, żeby żądać zapła­ty 100% z góry, a i  nie­wie­lu klien­tów się na to zgo­dzi. Cho­dzi mi o to, żeby na róż­nych eta­pach życia dane­go pro­jek­tu czy pro­duk­tu suk­ce­syw­nie wpły­wa­ły do Cie­bie pie­niąż­ki, a po zakoń­cze­niu współ­pra­cy na Two­im kon­cie te 100% się zna­la­zło. Przy­da­ją się do tego pre­cy­zyj­ne zapi­sy w umo­wie, ale życie i tak wszyst­ko wery­fi­ku­je, co możesz prze­czy­tać poni­żej. Skal­ku­luj więc sobie wpła­ty zali­czek tak, żeby przy­naj­mniej nie doło­żyć do inte­re­su, kie­dy tra­fisz na kogoś nieuczciwego.

Przy­kład z życia wzię­ty – klient­ka z kupą kasy robi­ła u nas pro­jekt i meble do gale­rii han­dlo­wych w Pra­dze. Klient­ka z pole­ce­nia od swo­ich trzech psiap­só­łek, a naszych klien­tek, któ­re były bar­dzo zado­wo­lo­ne. Pierw­sza reali­za­cja bez zarzu­tu, pomi­mo spo­rych trud­no­ści orga­ni­za­cyj­nych i logi­stycz­nych – zakoń­czo­na ter­mi­no­wo i roz­li­czo­na z uśmie­chem na twa­rzy. Dru­ga zakoń­czo­na też z suk­ce­sem. Ale już nie roz­li­czo­na – klient­ka tro­chę nas pościem­nia­ła, a potem znik­nę­ła nie pła­cąc ostat­niej czę­ści. A że fir­ma z Czech, to szu­kaj wia­tru w polu. Wąt­pię nawet, czy by to się opłacało.

 

Cisną mnie terminy, czy przygotuje Pan projekt przez weekend?

NIE. Pra­cu­je­my też w sobo­ty, choć kró­cej niż nor­mal­nie i śmie­je­my się, że od jakie­goś 1,5 roku mamy już wol­ne nie­dzie­le. I nie chce­my z nich rezy­gno­wać, bo to czas, któ­re­go nikt nam nie zwró­ci. No, chy­ba że zwró­ci, np. pła­cąc za pro­jekt ×2. I zdzi­wisz się, jak nagle oka­zu­je się, że wszyst­ko może spo­koj­nie pocze­kać do ponie­dział­ku. W prak­ty­ce z tym aku­rat u mnie bywa róż­nie, ale i tak sta­ram się do spra­wy podejść real­nie i jeśli muszę sie­dzieć dłu­żej, niż do 23:00, to odpusz­czam. Sie­dze­nie po nocach i ryso­wa­nie pro­jek­tów to nie­od­łącz­ny doda­tek do Auto­CA­Da i jest wpi­sa­ny w tę robo­tę, ale też bez przegięć.

Przy­kład z życia wzię­ty – kie­dyś w pią­tek przy­szedł klient – poga­da­li­śmy, wstęp­nie coś zapro­jek­to­wa­li­śmy, wyce­ni­li­śmy, zapro­sił mnie na pomiar na sobot­nie popo­łu­dnie i na miej­scu oka­za­ło się, że na ponie­dzia­łek rano wyko­naw­cy potrze­bu­ją pro­jekt elek­try­ki, bo nie będą mie­li co robić. Oka­za­ło się rów­nież, że to kuch­nia otwar­ta na salon, co roz­sze­rza zakres pro­jek­tu, a co za tym idzie jest droż­sze. Tu byłem twar­dy jak smo­leń­ska brzo­za – jeśli robi­my wszyst­ko, to pła­ci­my za wszyst­ko. Powie­dzia­łem, że posta­ram się na ponie­dzia­łek rano zro­bić coś, żeby elek­tryk już przy­naj­mniej wie­dział, któ­rę­dy mają iść kable, ale tyl­ko w czę­ści kuchen­nej, bo o salo­nie się dopie­ro dowie­dzia­łem i nie zro­bię rysun­ków tech­nicz­nych, dopó­ki nie będę miał zaak­cep­to­wa­nej kon­cep­cji. Tech­nicz­ne kuch­ni pode­sła­łem nad ranem z nie­dzie­li na ponie­dzia­łek, gdzieś koło 3:00 w nocy, a o 8:10 mia­łem już tele­fon z pre­ten­sja­mi, gdzie pro­jekt salo­nu. Co cie­ka­we, kie­dy przy­szło do roz­li­cze­nia kasy za pro­jekt czę­ści salo­no­wej, to oka­za­ło się, że koleś nie chciał prze­cież tego pro­jek­tu tyl­ko kuch­nię, więc dla­cze­go ma za nie­go pła­cić? Wkur­wiam się sam na sie­bie do tej pory.

 

Robienie dla znajomych czy rodziny

Tu rób, jak uwa­żasz. Ja zazwy­czaj nie bio­rę kasy, ale uprze­dzam, że zro­bię pro­jekt dopie­ro kie­dy będę miał czas. Czy­li w eks­tre­mal­nych przy­pad­kach za pół roku. A jeśli mam być dostęp­ny, to to kosz­tu­je, może być tro­chę taniej, ale na pew­no nie za dar­mo – też mam rachun­ki do opła­ce­nia i wiecz­nie nie­na­żar­te dzie­cior­ki do nakar­mie­nia. Ale naj­czę­ściej nie mówię NIE i znaj­du­je­my zło­ty środek.

Oczy­wi­ście – wszyst­kie te przy­pad­ki są bar­dzo indy­wi­du­al­ne. Ja już (prze­waż­nie) mogę sobie na to pozwolić.

Ale czy Ty też, to odpo­wiedz sobie sam.

I prze­licz.

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close