Wczoraj był dzień bez samochodu, który MałaŻonka uczciła tak, że pojechała do domu rowerem zostawiając mnie w studiu bez kluczyków do auta. Ten wieczorny spacer zaowocował przemyśleniami natury komunikacyjnej oraz niesamowicie wręcz zajebiście dobrym dietetycznym burgerem w Pasibusie, którego to burgera możecie podziwiać powyżej.
Dosyć dawno temu, bo przed Bożym Narodzeniem popełniłem wpis o tym, co mnie straszliwie wpienia u innych kierowców, kiedy jadę po naszych polskich drogach. Tekst powstał trochę po to, aby jakoś złagodzić, oswoić i zwizualizować mój stres przed podróżą do rodziców na Święta. Bo przejechanie 600km po naszych polskich drogach to przeżycie zajebiście ekstremalne.
Ale jazda po dużym mieście może dostarczyć równie ekstremalnych emocji, które zapewniają nam debile za kółkiem. Czy tego chcemy, czy nie, trafimy na nich na pewno. Jedni są tylko irytujący, inni niebezpieczni, ale na wszystkich trzeba uważać. Zresztą – na ulicy trzeba uważać zawsze, nespa?
Działa… Nie działa…
No bo w sumie, jak on taki niezdecydowany, to po co mi ten cały kierunkowskaz? Jest kilka sytuacji, w których jego nieużywanie jebie mnie prosto w moje zen.
Stoisz sobie na podporządkowanej, chcesz wyjechać na przykład w lewo, a od tej lewej strony jedzie sobie z prędkością ujaranego ślimaka złoty Matiz. I jedzie. A Ty stoisz. A on jedzie. I jedzie. I skręca w tę drogę, na której stoisz. Oczywiście bez włączania kierunkowskazu. Bo i po co? Albo to samo się dzieje na rondzie. A już na takim z dwoma pasami to wolna amerykanka na całego. Akurat z nowego studia mam panoramiczny widok na rondo przy Magnolii – chyba zacznę transmisje live i zbiorę pierdylion lajków.
Podjeżdżasz do skrzyżowania, gdzie są dwa pasy, świeci się czerwone – na lewym stoi jedno auto, na prawym kilka, więc wbijasz za samotnego jeźdźca. Zapala się zielone, a w furaku przed Tobą ogarnięty kierowca podjeżdża kilka metrów, włącza kierunek do lewoskrętu i grzecznie przepuszcza sznur samochodów jadących z naprzeciwka. A Ty razem z nim.
O typach, którzy najpierw hamują nie patrząc na auta za sobą, potem zaczynają skręcać w lewo a dopiero na sam koniec przypominają sobie o kierunkowskazie nawet nie chce mi się pisać. Ale czasami marzę o tym, żeby mieć solidne, chromowane orurowanie z przodu. Albo żeby kierować monster truckiem.
Tam parking mój, gdzie auto moje
Sam nie wiem, co mi bardziej podnosi ciśnienie – parkowanie na miejscach dla niepełnosprawnych czy zajmowanie półtora miejsca parkingowego. I będę seksistowsko stereotypowy – najczęściej tak parkują białe, kasiaste kobiety w wieku łożnicowym w swoich najczęściej drogich autach pod tytułem SUV. No dobra, dresiwo w Golfie też.
Wjadę, zjadę, co za różnica…
Korki w mieście to rzecz wkurwiająca sama w sobie. Dlaczego więc niektórzy jeszcze ten i tak wysoki poziom wkurwu podnoszą jeszcze wyżej? No bo czyż nie jest wkurwiające, kiedy po półgodzinnym staniu dopchałeś się wreszcie do pole position przed światłami, zapaliło się wymarzone zielone, a Ty stoisz jak pała na weselu, bo jakiś półmózg zajechał Ci drogę i nie może zjechać ze skrzyżowania, bo nie ma gdzie. I przez to stoją wszyscy. A nie wszyscy przecież lubią wesela, nie?
Panie, daleko to skrzyżowanie?
To jest to zachowanie, którego ni choinki nie rozumiem. OK, ktoś jest albo jeszcze zielony albo już zagrzybiały i nie pamięta o kierunkowskazach. OK, ktoś się czuje panem i władcom na dzielni albo gardzi plebsem w Oplach Astra i parkuje gdziekolwiek, bo kto bogatemu zabroni? OK, ktoś jest optymistą i uważa, że jednak przez to zajebane po dekiel skrzyżowanie jeszcze jakoś przejedzie. Ale co kieruje ludźmi, którzy zatrzymują się hektar od świateł albo od samochodu stojącego na światłach, czekają cierpliwie aż ktoś się za nimi zatrzyma, a potem ruszają i podjeżdżają mniej więcej tak, że w lukę pomiędzy wejdzie jeszcze ze dwa auta? Nie da się zatrzymać od razu w odpowiedniej odległości?
Blink, blink
Kiedyś nie zwracałem na to za bardzo uwagi, bo jeździłem autem, w którym się wysoko siedzi. Ale od kiedy się przesiadłem do takiego zwykłego samochodziku ledwie odrośniętego od asfaltu, to działa na mnie jak czerwona płachta na byka. Bo jak inaczej mogą działać czerwone światła stopu napieprzające po oczach z furaka przed Tobą? To skurcz jakiś w nodze, że nawet jak się nie jedzie, to trzeba na coś naciskać? A może to ja jestem pojebany, że podjeżdżam do skrzyżowania i zaciągam ręczny, jeśli jest ewentualnie taka potrzeba?
Live slow maj brader
Czasy mamy wredne i każdy się śpieszy. Bo do pracy, bo do szkoły. Bo dzieci na pianino albo żonę na depilację. Bo się luzujemy i spieszymy do kina. Bo jest niedziela i trzeba do galerii pojechać się polansować. Ciągle w biegu. Ale nie wszyscy – niektórzy jak już się zatrzymają na czerwonym, to ponowne ruszenie zajmuje im mnóóóóóśtwo czasu. Tak gdzieś mniej więcej połowę zmiany świateł. Hmmm… chyba im zazdroszczę luźnego podejścia. Do tej samej kategorii zaliczam tych, którzy zwiedzają miasto z prędkością o 20km/h niższą od dozwolonej. Najczęściej lewym pasem.
Moja droga jest mojsza niż twojsza
Czyli skurwysyny z charakteru, władcy szos, złośliwe i wredne małpy, dla których sam fakt, że wyjechali na drogę powinien u innych wzbudzać zachwyt zmieszany z trwogą. Oraz odruch schodzenia im z drogi cokolwiek by im do durnej pały nie strzeliło. Taki nie wpuści na lejku, będzie przyspieszał tylko po to, żebyś go nie minął, otrąbi Cię jak cztery różowe słonie za najmniejszy nawet błąd, będzie machał łapami, kiedy zwrócisz mu uwagę, a na koniec pokaże Ci palec-grzebalec w znanym wszystkim geście miłości i pojednania. To jednym słowem cham. Do tego bardzo często słaby kierowca.
Wiadomo, każdy ma gorszy dzień, każdemu zdarza się zagapić na światłach, mrugnąć za późno kierunkiem czy wpakować w korek na skrzyżowaniu. Ale w tym wszystkim chodzi o to, żeby to były akcje sporadyczne, a nie norma. No i żeby na drodze zachować nie tylko maksimum uwagi, ale też kultury. No i odrobinę choć empatii.
Nie jestem kierowcą idealnym – nikt nie jest. Nie uważam też, że jestem kierowcą bardzo dobrym – to może Kubica albo Hołowczyc.
Uważam, że jestem po prostu kierowcą normalnym.
Przynajmniej taki mi się wydaje…
PS. Pamiętajcie o ankiecie – ankieta jest dobra na wszystko.