Choćbyś nie wiem jak bardzo miała żelazową wolę, to na diecie jesteś jak narkoman na odwyku.
I choćby skały srały przyjdzie taki moment, w którym będziesz miała kryzys i sięgniesz po coś, czego Ci nie wolno jeść. Zwróć uwagę na dobór słów – “sięgniesz”, a nie “będziesz chciała sięgnąć” (w sumie to będziesz chciała sięgnąć zanim sięgniesz, ale mądra jesteś, wiesz o co mi chodzi). Dlatego bądź mądrzejsza i zawczasu wywal wszystko to, co kusi i zakłóca Twoje dietetyczne zen. Bo jak sięgniesz raz (co zazwyczaj nie wpłynie jakoś znacząco na wskazówkę na wadze), to za chwilę sięgniesz jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze (a to już Ci zaszkodzi i dupa urośnie). Jest taka fajna stronka, na której możecie zobaczyć, ile co ma cukru – myślę, że warto, bo zazwyczaj nie zdajemy sobie z tego sprawy. Może taka wizualizacja uchroni Cię przed “małymi przekąskami” i niestety drobnymi przyjemnościami.
No mercy jak mawiają Szwedzi.
1. Cukierki, czekoladki, batoniki (ogólnie słodycze) oraz chipsy, paluszki, chrupki
Czy tu trzeba coś tłumaczyć? Jedyne odstępstwo to gorzka czekolada i ewentualnie orzeszki, dynia, słonecznik. Moja dietetyczka pozwalała mi na jedną kostkę – kostkę, nie tabliczkę, tygodniowo. Orzechy, migdały, dynia czy słonecznik z wielką rozwagą – mają sporo tłuszczu (o tłuszczach w dalszej części). Poza tym wywal wszystko. Albo sprezentuj upierdliwemu dziecku nielubianej koleżanki – niech Ona buli majątek za dentystę i niech gówniarz ma gazy.
2. Cola, napoje gazowane, energetyki, napoje o smaku niby owoców
Od coli chyba byłem uzależniony na studiach – sesja bez 2‑litrowej butelki? Strzelała tak naprawdę przez noc, potem rano delira, zdać-zapomnieć na uczelni i cały następny dzień do dupy, bo to ani spać, ani nie spać. Jakieś dwa lata temu uzależniony byłem od energetyków – wypijałem po 5–6 dziennie. Swego czasu mieliśmy zlecenie zagranicą, montowaliśmy meble w galerii handlowej w Pradze, na drogę kupiłem dwie zgrzewy po 24 puszki – skończyły się drugiego dnia wieczorem, a było nas pięciu. Ciężko odstawić, ale da się. Odwdzięcza się waga i aparat do mierzenia ciśnienia (albo aparatka). Napoje o smaku poramańczowym czy grejfiutowym mają tyle wspólnego z poramańczami czy grejfiutami co ja z aniołkami Victoria’s Secret. Za to z kaloriami są w związku nierozerwalnym. Wylej, wyrzuć. Jak Ci bardzo szkoda, to zabierz ze sobą do samolotu i zostaniesz zmuszona do wywalenia przy kontroli przed wejściem na pokład – będziesz miała na kogo zrzucić. Jeśli natomiast wychlejesz “na hejnał” litr coli, bo szkoda wyrzucić, to przynajmniej zaoszczędzisz parę groszy na pokładowych alkoholach. Zostaje jedynie czysta woda (najlepiej z cytryną) i świeże soki, chętnie warzywne. A najchętniej wyciskane lub miksowane własnoręcznie.
3. Dżemiki, marmoladki, konfiturki, nutella czy inne słodkie smarowidła
Nawet te robione przez mamę czy babcię wg tradycyjnej rodzinnej receptury. Tu trochę szkoda wywalić, bo to sama mniamuśność, witaminy, zdrowie i natura, więc najlepiej owiń zakrętkę papierem pakowym, obwiąż sznurkiem do snopowiązałek, nabazgraj wiecznym piórem “jem babooni” i sprzedaj za grubą kasę jakimś nawiedzonym eko-hipsterom z dredami albo brodą drwala i w czapce robionej na szydełku. W zasadzie powinnaś też wywalić miód, ale to znowu jeden z nielicznych wyjątków i dawkowany z umiarem będzie Twoim przyjacielem (np. do powyższej wody z cytryną).
4. Słodkie deserki, jogurty, musy, kremy
W pięknych pojemniczkach, z extra dużymi kawałkami owoców, z czekoladą, z cynamonem, z kulkami czekoladowymi, chrupkami, żelkami i piankami. Do tego z toną cukru w najgorszej możliwej postaci, czyli syropu glukozowo-fruktozowego i pierdyliardem konserwantów i sztucznych barwników. Szybciutko, smaczniutko, wygodniutko. Otwierasz, jesz, wyrzucasz. Mały głód zaspokojony. A sumienie gryzie. A dupa rośnie. Przerzuć się na jogurty naturalne, do których przecież zawsze możesz dorzucić owoce. Śmieszne jest to, że po tych kilku tygodniach diety jogurt naturalny wydaje mi się słodkawy. Tobie też się wyda.
5. Ser żółty, topiony, kanapkowy, pleśniowy itd.
Takie sery, choć pyszne, zawierają spore ilości tłuszczu. I choć kanapka z rana bez plasterka sera żółtego czy omlet z suszonymi pomidorami albo szpagetony bez parmezanu to jak seks bez kobiety, to jednak czas się przestawić na jazdę na ręcznym. Dozwolony jest chudy twarożek w różnej postaci, ot na przykład mój ulubiony serek wiejski. Nie sprawdzałem nigdy jak to jest z tym tłuszczem w tofu, bo mi nie smakuje – sprawdź i daj znać.
6. Biała mąka pszenna i pochodne (pieczywo, makarony), biały ryż, bułka tarta, ziemniaki
Tak, ja wiem, że mąka właściwie zawsze jest biała, ale wiesz o co mi chodzi. Pancakes, świeżutkie i rumiane jasne bułeczki – jest coś lepszego na śniadanie? A na obiad naleśniki albo schabowy w panierce i purée ziemniaczane. Brzmi smakowicie, nie? Ale sexy dupa i płaski brzuchol wolą pieczywo razowe, dziki albo brązowy ryż względnie kaszę. Ty też polub.
7. Niezdrowe tłuszcze
Nie mam zamiaru robić wykładu na temat tłuszczy nienasyconych, nasyconych, omega-pińcet, pochodzenia zwierzęcego czy roślinnego – mądra jesteś, poczytasz sobie, jeśli masz nomen omen głód wiedzy. Co jest ważne – bezmyślna eliminacja tłuszczy z diety jest niezdrowa. Ot, choćby dlatego, że niektóre witaminy rozpuszczają się tylko w tłuszczach. Ważne jest, aby wybierać tłuszcze mądrze i stosować z umiarem. Wywal całkowicie margarynę, smalczyk (nawet taki domowej roboty, ech…), tłuste sery, wędliny, rybki w oleju, śmietanę czy majonez. Pozostaw oliwę z oliwek, ryby tłuste z natury, jak np. łosoś (a nie pływające w tłuszczu) czy pestki i orzechy (jako przekąska, nie danie główne). Pamiętaj, że czekolada i jajka to też źródło tłuszczu. Zdziwiona?
8. Płatki śniadaniowe, musli, granola
Zło w czystej i podstępnej postaci. Bo fit, bo owoce, bo błonnik, bo otręby. A do tego cukier. Mnóstwo cukru. Jeśli lubisz słodkie śniadania, to dorzuć do jogurtu naturalnego świeże owoce, trochę orzechów, miodu i voilà. Albo zrób sobie w blenderze mniej lub bardziej gęstą paciaję z kaszy owsianej, jęczmiennej czy jaglanej, wzbogać czym lubisz (albo raczej – czym Ci wolno na diecie i to lubisz) i wcinaj. Tak na marginesie – jak ktoś mi poda przepis na dietetyczne pancakes to automatycznie wygra w pierwszym konkursie jaki zorganizuję we współpracy z jakąś potencjalną agencją. A jak nie, to ufunduję nagrodę sam i jeszcze pokocham do końca życia bez względu na płeć i rozmiar biustu.
9. Dania gotowe: w proszku, w płynie, w glucie, w MaxDonaldzie
Nie. Po prostu nie. Albo się naucz i polub gotowanie, albo jedz na mieście, albo zamów dietetyczny catering, ale NIE WOLNO CI ZJEŚĆ NICZEGO POD TYTUŁEM “3 MINUTY W MIKROFALI I GOTOWE”. Poszukaj sobie w necie wszystkich sztucznych dodatków do jedzenia, które są niezdrowe i tuczące. Potem sobie wyobraź, że to wszystko masz w słoiku, saszetce czy kubeczku. A potem to zjadasz. A potem spodnie trzeszczą w szwach a Ty masz depresję i w ataku beznadziei głosujesz na PiS. Nie, po prostu nie. Do tej kategorii podepnij też fast foody, ale np. sałatka z grillowanym kurakiem w MaxDonaldzie czy KFC bez sosu jest dżi.
10. Alkohole. Qrwa właściwie wszystkie
Nie dość, że sam alkohol to puste kalorie, to jeszcze dodatkowo powoduje atak niepohamowanego głodu. I kaca. I niechciane ciąże. Sporadycznie, na niedzielnym obiadku u mamusi lampka wina. Ale pamiętaj – niedzielnym. Nie biegaj do niej na diecie na obiad trzy razy dziennie. A tak w ogóle – dorosła jesteś. Obiadki u mamusi? KAMAN… Tutaj sam sobie jednakowoż zaprzeczę – schowaj i nie wylewaj, bo zaszkodzi krokodylom w kanałach, dobra? Ale twarda bądź, bo naprawdę alkohol to wróg diety. Da się, uwierz mi. Wartość dodana – pamiętasz wszystko z imprezy. I nie Ty jesteś na głupich zdjęciach w necie.
Na koniec kategoria specjalna: CUKIER
Są trzy rodzaje białej śmierci: cukier, sól i lekarz-stażysta. Omijaj wszystkie trzy jeśli Ci zdrowie i życie miłe. Sól zastąp ziołami (byle nie gotowymi mieszankami), cukier stewią względnie słodzikiem (ja wiem, niezdrowy jest i prowadzi do wszystkiego, co złe) a o zdrowie dbaj sama – myj zęby, czyść paznokcie, całuj się, uprawiaj seks i śpij co najmniej 8 godzin na dobę.
Przynajmniej zaraz po seksie.
Stosunkowo udanej nocy…