Na początku trochę przynudzę cyferkami, więc jeśli nie lubisz się skupiać na czytaniu, to przeskocz dalej, bo to może być lekko nudne dla umysłów zarażonych Instagramem i obrazkami (jak znajdę infografikę, to wkleję).
Wg GUS 2012r. w Polsce małe firmy, zatrudniające do 49 osób stanowiły 99% wszystkich tzw. przedsiębiorstw niefinansowych (zatrudniające do 9 osób).
Zatrudnieni w podmiotach małych i średnich stanowili 60,3% ogółu liczby zatrudnionych.
Czyli blisko 2⁄3 ludzi, którzy maja pracę pracuje w małych firmach czyli u prywaciarzy (to takie określenie wymyślone w głębokim PRL’u, razem z kartkami na mięso i zaplutymi karłami reakcji).
Oznacza to, że 2⁄3 ludzi zna osobiście swojego szefa, który jest jednocześnie właścicielem firmy i ma z nim bezpośredni kontakt. Bardzo często w niewielkich firmach pracują razem robiąc mniej więcej to samo (przynajmniej do 17:00, kiedy to pracownik idzie do domu, a pracodawca pracuje dalej przy prowadzeniu firmy). Zazwyczaj dobrze się znają, czasami może nawet kumplują.
I pomimo tego, że w takich niewielkich firmach szef to nie jakiś bliżej nieokreślony CEO zasiadający w biurowcu ze szkła i stali, tylko Janek czy Aśka z biurka obok, to każdy, powtarzam KAŻDY pracownik kombinuje jak tu wydymać swojego pracodawcę bez względu na jego wielkość, charakter czy rodzaj prowadzonej działalności. Mniej lub bardziej.
Tak, ja wiem, że ten krwiopijca i tak nie zbiednieje, i tak wyzyskuje, i tak pasie się na wątłej piersi ludzi, których zatrudnia, a sam grzeje dupę na Molokai i wozi wygrzaną już dupę w nowiutkim Porsche. W przypadku wielkich korporacji takie myślenie (choć z założenia nieuczciwe) jeszcze może gdzieśtam mieć jakieś wytłumaczalne podstawy – ukradziony (nie bójmy się tego słowa) przez pracownika papier czy komplet spinaczy nie zmniejsza wypłaty jego zwierzchników, a już na pewno nie tego niedostępnego prezesa z najwyższego piętra.
W przypadku małych firm każda złotówka, jaką zakombinujesz powoduje, że w portfelu jej właściciela jest o złotówkę mniej. Co się często przekłada na to, że mniej jest do wydania na ubrania dla dzieci, czy w ekstremalnych sytuacjach na jedzenie czy artykuły pierwszej potrzeby i nie mówię tu o tym, że nagle nie ma na sushi i musi się męczyć i żreć schabowe.
Bo w małych firmach, często rodzinnych, jedynym źródłem utrzymania ich właścicieli są te firmy właśnie. Bo małe firmy są dla ich właścicieli nie tylko źródłem utrzymania, ale często też swego rodzaju członkiem rodziny, który ma swoje potrzeby. Nierzadko zaspokajane są one kosztem poświęceń tych prawdziwych, żyjących bliskich. Problemy ze sfery biznesowej przekładają się na sferę prywatną i odwrotnie. Po pewnym czasie te dwie części są nierozłączne i kiedy idziesz sobie do domu, to właściciel siedzi jeszcze w firmie i załatwia miliony spraw, o których możesz nawet nie mieć pojęcia. Po powrocie do domu znowu siada przy kompie czy wyciąga z teczki niezałatwione papierzyska i dalej jest w pracy. I robi to kosztem czasu spędzonego z żoną/mężem czy dzieckiem. Robi to dlatego, żeby móc zapłacić ZUS, VAT, dochodowy, czynsze czy wreszcie wypłacić pobory (poniżej zerknij sobie, ile to tak naprawdę kosztuje). Twoje pobory. Bo firma to odpowiedzialność także za ludzi, którzy w niej pracują. I jakiekolwiek fantastyczne opowieści o uciśnionych i wyzyskujących by nie krążyły, to w większości małych rodzinnych firm właściciel zarabia niewiele więcej od pracowników przy nieporównywalnie większej odpowiedzialności. A czasami wcale nie więcej.
Dlatego więc następnym razem, kiedy wynosisz do domu ryzę papieru, kiedy drukujesz sobie jakieś dokumenty na firmowej drukarce, kiedy dzwonisz do matki/żony/kochanka ze służbowego telefonu, kiedy czytasz tego bloga na służbowym laptopie czy jedziesz na balety służbowym samochodem to uświadom sobie, że okradasz osobę, która Ci płaci. Okradasz realnie, nie wirtualnie. Być może o tym wie, być może pozwala, być może przymyka oko albo nie przywiązuje wielkiej wagi do takich drobiazgów, ale fakt pozostaje faktem. Po prostu.
A najgorsze jest to, że w świadomości społecznej taki kombinujący to po prostu osoba zaradna, a nie nieuczciwa. Bo przez lata prywaciarz był obywatelem gorszego gatunku. Bo myślał, bo nie bał się ryzyka, bo był kreatywny i nie dawał się zamknąć w ramach skończ studia, znajdź dobrą pracę i tak dociągnij do emerytury. Bo brał swój los we własne ręce i walczył z przeciwnościami, myśleniem i działaniami tych, którzy takiej odwagi i samozaparcia nie mieli i wreszcie z systemem, który takie osoby piętnował. I niestety, dla przedsiębiorczości rozumianej jako działania pojedynczych osób, a nie wielkich koncernów, klimat w Polsce jest po prostu niekorzystny.
Ale cóż…
Sorry, taki mamy klimat…
PS. W temacie tego, jak wielkim skurwielem-wyzyskiwaczem jest właściciel firmy, a jak biedni są pracownicy, odsyłam do innego wpisu.