Kto mnie zna, to wie, kto mnie nie zna, to teraz się dowie, że był to tydzień dość szczególny, gdyż ponieważ zawierał on dwie ważne dla mnie rocznice. Moje urodziny i rocznicę ślubu mianowicie, więc był cokolwiek na luzie, dosyć przyjemny z elementami zadumy, wspomnień i romantycznych uniesień. Był tort (a ja kut’wa na diecie), były prezenty (do poczytania Mordimer Madderdin, Inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-Hezronu oraz do pośmierdzenia mój ulubiony Hugo Boss In Motion oraz Cacharel Amor Amor) i była MałaŻonka (oj była…). Do tego wszystkiego sami sobie daliśmy pozwolenie na trochę luzu wefirmie. Co zaowocowało naszym wspólnym Wyjściem Do Kina i wieczorem przy “Służbach Specjalnych”.
Tu takie małe wtrącenie – do kina chodzę często, ale za to rzadko z MałąŻonką, bo ciężko znaleźć jakiekolwiek dziecko X Muzy, które podejdzie nam obydwojgu. Przy okazji Wyjścia Do Kina zrobiliśmy przegląd wspólnie obejrzanych na sali kinowej filmów. I poza “Titanicem” (fajny – kochają się, ganiają po statku, na koniec wszyscy się topią) był tylko “Step-up” (fajny – kochają się, tańczą, na koniec wszyscy zakładają rajtuzki) i “Magic Mike” (fajny – kochają się, tańczą, na koniec wszyscy się ubierają). No i jeszcze “Pornografia” Jana Jakuba Kolskiego, ale to tak bolesny temat jest, że go wyrzuciliśmy oboje z pamięci.
Na marvelopodobne filmy napadalsko-zabijackie chodzę z Miśkiem (lat 14, w sam raz), na animacje w stylu “Jak wytresować smoka” z Panem Tymońskim (lat 5,5, w sam raz), a na głęboko psychologiczne filmy o grzebaniu palcem w dupie, do tego z wątkiem miłosnym nie chodzę w ogóle, bo cenię sobie własne zdrowie psychiczne i portfel również (tak, wiem, ale “Pornografia” zdarzyła się tylko raz, do tego bardzo dawno temu i do tego ostatni). Dlatego nie miałem z kim iść na “Służby Specjalne”. A iść chciałem bardzo, bardzo.
Bo po pierwsze primo – Vega niejaki Patryk, który w “Pitbullu” (w innych trochę mniej) pokazał, że na robieniu filmów o przeróżnych służbach się zna i nie bawi się w kręcenie polskich policjantów z Majami, bo później wychodzi kupa niemożebna.
Po drugie primo – kiedyś dawno miałem dziwne zajawki na temat szpionów, wywiadu, teorii spiskowych i takich tam. I trochę mi tak zostało. Ale tylko troszeczkę.
I wszystko to dostałem wczoraj na tacy (z wyjątkami poniżej). I dlatego chyba współczuję MałejŻonce, a chyba ją podziwiam i bardzo jestem wdzięczny, że mi potowarzyszyła na tym filmie, który jak żaden inny nie pasuje na romantyczne wyjście na rocznicę ślubu. Bo ten film kopie po jajach, wwierca się w mózg i wypala oczodoły. Ale po kolei.
Zacznijmy od tego, że pomimo ewidentnych podobieństw i skojarzeń z żyjącymi (lub nie) politykami czy postaciami z tzw. świecznika nie przypisywałem filmu do prawdziwych zdarzeń. Bo tak naprawdę mija się to z celem – jeśli rzeczywiście jest coś na rzeczy, to i tak nigdy się tego nie dowiemy. A ten, kto wie siedzi cicho, bo… No właśnie – bo ja niestety głęboko wierzę w to, że służby na całym świecie tak działają. Brutalnie, nielegalnie, bez litości i wyrzutów sumienia, w imię interesów tego, kto akurat siedzi na odpowiednim krześle. Albo stoi w półmroku za oparciem. I niekoniecznie są to interesy szeroko rozumianego społeczeństwa, częściej pewnie tego, kto ma pojemną kabzę. Zobaczysz tu cały ten gnój, w jakim siedzieć muszą ludzie działający w cieniu.
I jak sobie muszą z tym radzić, bo przecież praca pracą, ale do domu wrócić trzeba. I jakoś odreagować. Ktoś wali gaz i próbuje pojednać się z Bodziem. Ktoś wali koks i dla sportu pacyfikuje ochroniarzy przed jakąś potupają. Ktoś wali swoją fajną żonkę i chce mieć dzieci. Bo taka profesja nieodwracalnie ryje beret. I to też widzimy.
Widzimy też fantastycznie nakręcone ujęcia z powietrza – czy to Włochy, Hindukusz czy aglomeracje miejskie. Miejscami miałem przebitkę na “Black Hawk Down”. I jakoś mi tak widok prostopadle z góry na teren działań podchodzi po filmy o służbach – przypomina, że gdzieśtam nad nami ciągle ktoś patrzy.
Dużo tez słyszymy – dialogi moim zdaniem bardzo dobre (koniecznie z wyjątkami poniżej). Szorstkie, krótko i na temat, z duża ilością kurew i hermetycznych określeń (ponoć prawdziwych), których byśmy nawet nie zrozumieli bez pomocy twórców filmu (słowniczek na ekranie wbrew pozorom pomaga).
Aktorsko ten film jest dziwnie zrobiony. I nie, nie rozumiem dziwnego zamysłu twórców i wrzucenia do tego filmu naturszczyków z manierą deklamowania tego, co w tekście stoi, super wyraźnie i w sposób przesadnie afektowany znany z pseudo-dokumentalnych widowisk w tiwi (dziwiĘ siĘ). Jednak aktor to aktor. I to widać na każdym kroku, a w niektórych miejscach aż wali po łbie (scena pogrzebu na ten przykład). Patrz Kulesza czy Grabowski, role krótkie, ale jakie miodne. Główni bohaterowie trzymają odpowiedni poziom, z Chabiorem na czele (nie kojarzyłem gościa wcześniej). Dziwne to wszystko – prawdziwiej miało być? Nie było. Może po prostu taniej.
Wkurza mnie korpo-gadka Kamili Baar. Ja wiem, że ona miała być przerysowana. Ja wiem, że to biznesłumenka w krzywym zwierciadle. I nawet kupuję to, że mięknie pod wpływem słodkiego bobaska – sam mam dzieci i wiem, jak pod ich wpływem zmienia się widzenie świata. Ale niech mi ktoś powie, że normalni ludzie tak nie mówią. Nawet w korpo. Dobra?
Największy minus to brak zakończenia. Takiego jednoznacznego. Film jest pełen aluzji i niedomówień, taka konwencja, ale jakiegoś JEB na koniec mi po prostu zabrakło. Albo żyli długo i szczęśliwie albo wsie pagibli. Nic nie poradzę, tak mam.
Podsumowując – ten film jest naprawdę dobry w swojej kategorii. Czyli filmów złych.
W sam raz na rocznicę ślubu…
Fot: fotolia, autor: Andrey Popov