Katarzyna Bonda “Sprawa Niny Frank” – recenzja książki

 

Minął mie­siąc, nastał jego PIĄTY dzień, czy­li czas na przed­sta­wie­nie Wam kolej­nej, trze­ciej już książ­ki recen­zo­wa­nej przez pię­ciu nie­za­leż­nych blo­ge­rów w ramach naszej wspól­nej akcji #5na1. Tym razem dla odmia­ny mamy zno­wu kry­mi­nał i dla odmia­ny zno­wu pol­skie­go auto­ra, a wła­ści­wie autor­ki – pod nasze kry­tycz­ne oczy tra­fi­ła Kata­rzy­na Bon­da i “Spra­wa Niny Frank”. Na szczę­ście do trzech razy sztu­ka i obie­cu­ję Wam, że przy­naj­mniej do wrze­śnia już nie będzie dena­tów ani dziel­nych funk­cjo­na­riu­szy orga­nów ści­ga­nia duma­ją­cych nad oko­licz­no­ścia­mi ich nagłe­go zej­ścia z tego łez pado­łu. Na waka­cje mówi­my dość śledz­twom i kry­mi­nal­nym zagad­kom. Ale to na waka­cje – teraz wróć­my do recenzji.

 

Prolog

Bon­da to chy­ba naj­bar­dziej gorą­ce dam­skie nazwi­sko pol­skie­go świa­ta powie­ści kry­mi­nal­nych. Jej książ­ki zdo­by­wa­ją pre­sti­żo­we nagro­dy i oku­pu­ją czo­ło­we miej­sca list best­sel­le­rów, więc wcze­śniej czy póź­niej musia­ła się ona u nas poja­wić i na jakąś jej książ­ką musie­li­śmy się pochy­lić. Aku­rat “Spra­wa Niny Frank” to lite­rac­ki debiut autor­ki, któ­ry tak na mar­gi­ne­sie został obsy­pa­ny bran­żo­wy­mi nagro­da­mi i roz­po­czął jej grę o tron na naszym rodzi­mym ryn­ku wydaw­ni­czym. Zresz­tą – grze­biąc tro­chę po necie kil­ku­krot­nie już spo­tka­łem się z okre­śle­niem “kró­lo­wa pol­skie­go kry­mi­na­łu”. Po lek­tu­rze stwier­dzam, że to tytuł zde­cy­do­wa­nie na wyrost. Mówiąc krót­ko książ­ka jest prze­raź­li­wie słaba.

Dla­te­go pój­dę na łatwi­znę i fabu­łę stresz­czę uży­wa­jąc mate­ria­łów zerżnię­tych żyw­cem ze stro­ny wydawnictwa:

Naj­po­pu­lar­niej­sza aktor­ka pol­skich seria­li, Nina Frank, zosta­je zna­le­zio­na mar­twa w swo­im dwor­ku w siel­skiej przy­gra­nicz­nej miej­sco­wo­ści Miel­nik nad Bugiem. Uwiel­bia­nej cele­bryt­ce, o czym wie­dzą nie­licz­ni, dale­ko do gra­nej przez nią posta­ci szczę­śli­wej i dobrej zakon­ni­cy Joan­ny. Jed­nak to wła­śnie ta rola przy­nio­sła jej pie­nią­dze i sła­wę. Praw­dę o peł­nym skan­da­li życiu aktor­ki, o dwu­znacz­nej dro­dze do karie­ry, licz­nych kochan­kach i nało­gach odkry­je psy­cho­log poli­cyj­ny, Hubert Mey­er, któ­ry przy­by­wa na miej­sce zbrodni. 

Czy pozna­nie sekre­tów Niny Frank i stwo­rze­nie pro­fi­lu spraw­cy pozwo­li poli­cji ująć mor­der­cę? Jakie zna­cze­nie ma to, że los aktor­ki został okre­ślo­ny przez jed­ną z run?

 

Rozwinięcie

Rzad­ko zda­rza mi się, że czy­tam książ­kę na kil­ka razy. Na dwa i owszem, bo zazwy­czaj czy­tam wie­czo­ra­mi i po całym dniu w pra­cy mogę kon­dy­cyj­nie nie wytrzy­mać, ale na dru­gi dzień ZAWSZE docho­dzę do koń­ca. Trzy podej­ścia nie zda­rza­ją mi się pra­wie nigdy. Do powie­ści Bon­dy pod­cho­dzi­łem 5 razy i gdy­by nie to, że zobo­wią­za­łem się ją prze­czy­tać, to po pro­stu zamie­ścił­bym naj­krót­szą recen­zję w moim życiu:

Wybacz­cie, ale książ­ka jest tak mizer­na, że po 25 stro­nach ją odło­ży­łem i wię­cej do niej nie wró­cę, co mi się w wer­sji papie­ro­wej zda­rzy­ło tyl­ko raz, a przy ebo­oku trzy razy w życiu.

Po pierw­sze jest strasz­li­wie sła­bo napi­sa­na w war­stwie języ­ko­wej – zda­nia są albo jakieś takie rwa­ne i jak­by nie­do­koń­czo­ne, albo tak wie­lo­krot­nie zło­żo­ne i peł­ne dziw­nych prze­no­śni, że nawet ja się gubi­łem. A ja prze­cież zda­nie wie­lo­krot­nie zło­żo­ne uwiel­biam i sto­su­ję namięt­nie. Dia­lo­gom bra­ku­je miod­no­ści, są drę­twe i sztucz­ne do bólu, do tego każ­da postać mówi tak samo – brak jakich­kol­wiek cech cha­rak­te­ry­stycz­nych danych boha­te­rów na pozio­mie słow­nym, gdzie­nie­gdzie mamy tyl­ko poje­dyn­cze wtrę­ty cha­rak­te­ry­stycz­ne dla prawosławia.

Mono­lo­gi wewnętrz­ne samej Niny Frank czy jej mor­der­cy są tak bez­na­dziej­nie nie­na­tu­ral­ne, że nie wie­dzia­łem, czy mam sobie polać coś na lep­sze przy­swa­ja­nie czy po pro­stu męczyć się dalej. Jak sło­wo daję, Dean R. Koontz w “Łzach smo­ka” milion razy lepiej przed­sta­wia taki bieg myśli psa tro­pią­ce­go śla­dy, niż Bon­da uka­zu­je nam co się dzie­je pod czasz­ką seryj­ne­go mor­der­cy i jego ofiary.

Jedy­na rzecz, któ­ra mi się podo­ba­ła, to płyn­ne przej­ścia pomię­dzy roz­dzia­ła­mi z uży­ciem tych samych zdań, ale w innym zna­cze­niu i osa­dzo­nych w innych oko­licz­no­ściach. To dosyć trud­na sztucz­ka, więc tym bar­dziej dzi­wi mnie, że cała resz­ta jest tak sier­mięż­nie napisana.

Po dru­gie boha­te­ro­wie. Jest ich wie­lu, moim zda­niem zbyt wie­lu, są z róż­nych śro­do­wisk i repre­zen­tu­ją sobą róż­ne war­to­ści, ale w grun­cie rze­czy każ­dy z nich obcho­dzi nas rów­nie mało i jest tak samo pła­ski i nija­ko zary­so­wa­ny. Total­nie nie obcho­dzi­ło mnie to, co się dzie­je w życiu oso­bi­stym Huber­ta Mey­era, a jesz­cze mniej w zawo­do­wym. Losy Niny Frank w pew­nym momen­cie się tak zakrę­ci­ły, że zaczą­łem się zasta­na­wiać, czy nie czy­tam aby jakiejś pomył­ki edy­to­ra, któ­ry poskle­jał na chy­bił tra­fił kart­ki z kil­ku róż­nych książek.

Wisia­ło mi kala­fio­rem co się z kim dzie­je, dla­cze­go i jaki ma to wpływ na fabu­łę. A kie­dy oka­za­ło się, kto jest mor­der­cą i co się potem z nim sta­ło, to wybuch­ną­łem śmie­chem i to był jedy­ny moment przy czy­ta­niu tej książ­ki, któ­re­go nie uwa­żam za stra­co­ny. Bo nikt nie jest w sta­nie odgad­nąć, kto jest mor­der­cą, co z kolei bar­dzo rzad­ko się zdarza.

Po trze­cie fabu­ła. Jeśli nawet jakaś jest, to ukry­ła się głę­bo­ko pod nie­udol­nie kle­co­ny­mi zda­nia­mi. A już wąt­ki mistycz­ne to ja nie wiem po co się poja­wi­ły. Żeby było jesz­cze gorzej, czy może Bon­da aku­rat czy­ta­ła Życie na gorą­co i wpadł jej w oko horo­skop z ostat­niej stro­ny? Jaki był cel tego całe­go nad­przy­ro­dzo­ne­go pier­do­lo­lo? Kolej­ne edy­cje “Spra­wy Niny Frank” są wyda­wa­ne pod tytu­łem “Dzie­wią­ta runa” – cho­dzi o to, żeby raz jesz­cze sprze­dać komuś ten sam szajs, ale w nowym, błysz­czą­cym i mod­nym opakowaniu?

Bar­dzo za to podo­ba­ły mi się tytu­ły roz­dzia­łów – jeśli macie cza­sa­mi nawyk otwo­rze­nia na spi­sie tre­ści, to aku­rat w tym przy­pad­ku prak­tycz­nie omi­ja nas koniecz­ność czy­ta­nia książ­ki, bo wszyst­ko jest jasne. Bio­rąc pod uwa­gę fakt, jak kosz­mar­nie się to czy­ta­ło, to wiel­ki plus. Nie­ste­ty ja nie sko­rzy­sta­łem, bo musia­łem prze­czy­tać całość.

Po czwar­te akcja. Jaka akcja? Tam się nic nie dzieje.

 

Epilog

No i tak, jak o całej powie­ści do tego miej­sca mówi­łem, że jest po pro­stu zła, tak po prze­czy­ta­niu dwóch ostat­nich roz­dzia­łów w mojej gło­wie roz­le­gło się donio­słe WTF?! Jedy­nym wytłu­ma­cze­niem jest moim zda­niem to, że Kata­rzy­na Bon­da wie­dzia­ła, jaki gniot wypu­ści­ła i tym samym chcia­ła powie­dzieć czy­tel­ni­kom, żeby jej po pro­stu nie trak­to­wa­li poważ­nie i że ojtam ojtam, bo zwro­tów nie przyjmujemy.

Może jak­by książ­ka była dobra, to bym zadał sobie trud i cof­nął się tro­chę, żeby doszu­ki­wać się tu dru­gie­go czy trze­cie­go dna, ale nie widzę naj­mniej­sze­go sen­su, bo “Spra­wa Niny Frank” pod­czas czy­ta­nia rani­ła mi oczy i mózg, a ja nie lubię jak boli. A może jestem zbyt ogra­ni­czo­ny, żeby pojąć kędy cha­dza twór­czy umysł pisarski?

 

Jako pod­su­mo­wa­nie zacy­tu­ję samą autor­kę z jej innej książ­ki pt. “Maszy­na do pisa­nia. Kurs kre­atyw­ne­go pisa­nia”:

Tak, uczę ludzi pisać. Lubię dzie­lić się swo­ją wie­dzą, poma­gać adep­tom, wydo­by­wać ich z odmę­tów gra­fo­ma­nii (…) Sta­ram się jedy­nie – jak aku­szer­ka – poma­gać w ich „lite­rac­kich poro­dach”. Bo pisa­nie ksią­żek to nie poezja, gdzie poca­łu­nek Muzy zapład­nia twór­cę do napi­sa­nia wier­sza, zaś ilu­mi­na­cja jest cen­niej­sza niż warsztat. 

Ja pie­przę, serio?

 

Język: 15
Emo­cje: 0,5÷5
Pomysł: 35
Akcja: 15

 

 

A poni­żej lin­ki do pozo­sta­łych recen­zen­tów w 5na1 – może­cie sobie poczy­tać, jak im książ­ka podeszła:

Pan Czy­ta

Ruda

Socjopatka.pl

Tak sobie czytam


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close