Jak wiecie, miesiąc temu wyskoczyliśmy z MałąŻonką na urlop z okazji okrągłej, 20 rocznicy ślubu do Egiptu.
Który to urlop pierwotnie miał być dwoma tygodniami full wypas na Kubie, bo okazja niecodzienna, trzeba uczcić i w ogóle, a wyszło jak zwykle. Ale ja nie o tym.
W Egipcie jak to w Egipcie, leżysz sobie spokojnie na leżaku posmarowany prawilnie kremem 50-ką, a tu przychodzi co chwilę ktoś i nacią namawia. A to na łódkę i snurkowanie z turtlami, a to na masaż, a to na jeszcze coś innego. A ja biedny mówię, że:
– Niestety, ajdlawtu, ale nie mogę.
– Łajmajfrend?
– Bo ja tu z majłajw przyjechałem cugeza, sam nie chcę, a ona nie może.
– Łajmajfrend ona nie może?
– Bo dziewczyna ma TE dni, junoł i nie chcę, żeby się wszystkie rekiny z morza zleciały i mi majłajw nadgryzły.
I tu zawsze, ZAWSZE następowała chwilą ciszy, po której śniadolicy przedstawiciele handlowi kiwali smutno, ale ze zrozumieniem głową i padały słowa, ale że jak to tak? w urlop?!?
– I’m sorry for You man.
I trudno się z tym nie zgodzić, że wyczucie czasu fatalne, prawda? Choć trudno o lepszą metodę antykoncepcji w sumie…
I to było miesiąc temu. A teraz jest tydzień wolnego z okazji Świąt.
I’m sorry for me, man…