Wkurwiłeś się na nią.
Wkurwiłeś się na nią mocno, bo wynalazła sobie jakiś z dupy wysrany problem, który już tu i teraz musi być załatwiony i chuj tam, że akurat robisz coś innego, coś, co cię pochłania na tyle, że masz minę jak hotelowa zawieszka “nie przeszkadzać”.
Wkurwiłeś się na nią strasznie, że z powodu jakiejś dupereli zrobiła ci taką jazdę, jakbyś co najmniej po pijaku wcisnął atomowy guzik i połowę ludzkości wyparował pod nuklearnymi grzybami, skurwielu zbrodniarzu jeden. Dupereli, którą załatwiłbyś w 5 minut, gdyby tylko poczekała minut dziesięć, aż skończysz to, co akurat robisz.
Wkurwiłeś się na nią tak potężnie, że te niecałe 15 tysięcy lat temu wziąłbyś świąteczną maczugę na specjalne okazje, odwiesił z kołka, chuchnął i przetarł do błysku, a potem jak byś zajebał w ten paplający łeb, to tylko pióra by się posypały.
Wkurwiony kładziesz się spać, bo przecież zapomnij, że się sama przyzna do rozbuchania awantury z niczego. Patrzysz, jak odwróciła się do ciebie tyłem, obrażona. Oczyma duszy już ukladasz sobie życie w pierdlu, choć masz cichą nadzieję, że za zbrodnię w afekcie sąd by Cię potraktował łagodnie i tylko ciężko byłoby rodzinie w oczy spojrzeć, ale chuj z tym, masz ochotę zabić. Poczuć krew i uspokoić to wkurwienie, ten ogień, który w Tobie buzuje.
A potem patrzysz na pośladki, które nie wiadomo jakim cudem wrzeszczą, że ich właścicielka jest obrażona do końca życia, na te plecy poruszające się w rytm niespokojnego oddechu i w myślach odwieszasz maczugę na kołek z wnioskiem, że na zajebanie czymś ciężkim w łeb to znajdzie się czas zawsze, prawda?
Przytulasz się do niej, choć na początku strzela focha i dla zasady udaje, że to nieprzyjemne. Przepraszasz nawet, chociaż wiesz, że nie masz niczego złego na sumieniu, ale dasz jej poczucie, że jest tu górą. I tak blisko siebie zapadacie w sen.
Kurwa, to musi być miłość.
Bo jak nie, to ja nie wiem, co to jest.