Orange Is the New Blue

Patrz­cie, jak to róż­nie się w życiu ukła­da, i cza­sa­mi #kla­jen­ci dopa­da­ją mnie zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nie i w dziw­nych miej­scach. Brzmi tajem­ni­czo, ale cier­pli­wo­ści. Popa­trz­cie przy oka­zji na zdję­cie, bo to waż­ne w kontekście.

W takim out­fi­cie szwen­do­li­łem się po castoramie.

Z powo­du że waka­cje to czas urlo­pów, prze­ra­bia­my aktu­al­nie bra­ki kadro­we. Zwłasz­cza wte­dy, kie­dy poza pla­no­wa­ny­mi urlo­pa­mi poja­wia­ją się nie­pla­no­wa­ne cho­ro­by dzie­ci, żony, kota, psa albo świ­nek mor­skich i ktoś, kto miał przyjść, nie przy­cho­dzi. A robo­ta nie zro­bi się sama, cho­ciaż bar­dzo bym chciał.

I dla­te­go mąż Pani Pre­zes musiał odwie­sić na koł­ku gar­ni­tur oraz zamie­nić liczar­kę do bank­no­tów na wkrę­tar­kę i piłę (facho­wo zwa­ną pilar­ką, albo zagłę­biar­ką) w celu nad­ro­bie­nia powyż­szych bra­ków tak zwa­nej siły robo­czej. Bo żad­na pra­ca nie hań­bi i nie ma się co wsty­dzić. Chy­ba, że ktoś kur­wa. Albo poli­tyk. W sumie to na jed­no wycho­dzi. Ale do adremu.

Zda­rza się przy mon­ta­żu kuch­ni, że trze­ba pod­sko­czyć do takiej daj­my na to casto­ra­my coś doku­pić, bo zazwy­czaj szyb­ciej jest prze­ro­bić coś same­mu, niż ścią­gać klien­ta, tłu­ma­czyć mu co się nie zga­dza, godzi­nę dys­ku­to­wać o tym, że nie to nie nasza wina, tyl­ko kogoś ponio­sła ułań­ska fan­ta­zja i zro­bił po swo­je­mu, a na koniec cze­kać, aż kre­atyw­ny facho­wiec raczy wyzna­czyć ter­min wizy­ty domo­wej w celu napra­wy tego, co zje­bał. Czas to pie­niądz, więc nam szyb­ciej jest coś zro­bić, a klien­to­wi taniej, kie­dy nie musi nam pła­cić za ponow­ny dojazd. Win-win.

Z tego też powo­du snu­łem się dzi­siaj jak smród za pospo­li­tym rusze­niem pomię­dzy casto­ra­mo­wy­mi rega­ła­mi w poszu­ki­wa­niu takie­go jed­ne­go dynk­sa, oraz kil­ku pomniej­szych piprz­ty­ków. I tak w któ­rymś momen­cie przy­sta­ną­łem i zaczą­łem deli­kat­nie roz­krę­cać eks­po­zy­cyj­ne prysz­ni­ce, bo musia­łem coś do cze­goś przy­mie­rzyć, cze­go się nie dało zro­bić bez roze­bra­nia tych­że na czę­ści składowe.

Na to nade­szła była taka pań­cia, w wie­ku cokol­wiek zaawan­so­wa­nym, ale spryt­nie ten fakt masku­ją­ca dzię­ki zdo­by­czom nowo­cze­snej kosme­to­lo­gii, fry­zjer­stwa oraz medy­cy­ny este­tycz­nej, któ­re to czyn­ni­ki dosko­na­le wspo­ma­gał raczej dość wypcha­ny, sądząc po ciu­chach, port­fel. Ciu­chy to w ogó­le jakieś mia­łem takie wra­że­nie, że za małe były, bo takie cia­sne i opię­te, jak­by się pomy­li­ła, i zamiast wbić do buti­ku Ewy Min­ge skrę­ci­ła nie wie­dzieć cze­mu na pro­mo­cję do Smyka.

Pań­ci towa­rzy­szył towa­rzysz, któ­ry rów­nież nie­ko­niecz­nie czuł się jakoś usil­nie zwią­za­ny ze swo­im wie­kiem, cze­mu wyraz dawał poprzez bia­łe obci­słe rur­ki się­ga­ją­ce ponad kost­ki świe­cą­ce goli­zną nad brud­no­czer­wo­ny­mi, zamszo­wy­mi moka­syn­ka­mi z kuta­si­ka­mi dooko­ła, oraz roz­chłe­sta­ną nie­dba­le koszu­lę odsła­nia­ją­cą opa­lo­ne popier­sie ze spo­ry­mi kęp­ka­mi wło­sów kolo­ru sre­bra. Któ­ry to kolor dosko­na­le paso­wał do rzad­kich dla odmia­ny wło­sów zacze­sa­nych na pożycz­kę i falu­ją­cych ponad wiel­ki­mi prze­ciw­sło­necz­ny­mi RayBanami.

Bio­rąc pod uwa­gę, że dzi­siaj piź­dzi jak na Kam­czat­ce, to wolę sobie nie wyobra­żać, ile samo­za­par­cia kosz­tu­je uda­wa­nia kogoś o 30 40 lat młod­sze­go. Ale widać było, że się moc­no posta­ra­li. Chy­ba, że czy deszcz, czy śnieg, codzien­nie cho­dzą odje­ba­ni jak stróż w Boże Cia­ło. Tyle, że przez te za małe ciu­chy pośla­dy to im się tak spię­ły, że pew­nie następ­ny raz wysra­ją się dopie­ro na Gwiazdkę.

I taka to wła­śnie spię­ta pod­cho­dzi do mnie roz­krę­ca­ją­ce­go i skrę­ca­ją­ce­go te takie róż­ne rze­czy na eks­po­zy­cji, i tonem bry­tyj­skiej kró­lo­wej, któ­rej ktoś wła­śnie zaczął szar­pać zło­tą klam­kę do WC i prze­rwał czy­ta­nie Times’a pod­czas sra­nia, czy­li prze­dziw­nym pomie­sza­niem focha i iry­ta­cji, że musi się odzy­wać do pleb­su, rzu­ca tak jak­by obok mnie:

- A pan to może mi łaska­wie pomóc?

Przy­znam się bez bicia – mam aler­gię na taki ton i takich ludzi. A aler­gia, jak to aler­gia – obja­wia się czymś. U jed­nych wysyp­ką, u innych sucho­ścią w gar­dle, a jesz­cze u innych załą­cza tryb pier­dol się tępa strza­ło. Macie pięć prób – zgad­nij­cie, jak było u mnie.

- Nie, w sumie to chy­ba nie.

- No wie pan co?!?! Ja prze­cież nie mogę zna­leźć tutaj koń­ców­ki do prysznica!!

- Jest pani w alej­ce z prysz­ni­ca­mi, całe ścia­ny ma pani w koń­ców­kach do pryszniców.

- Ale ja potrze­bu­ję takiej jed­nej, konkretnej!!

- Bar­dzo to cie­ka­we jest, ale tak szcze­rze mówiąc jakoś nie bar­dzo wiem, dla­cze­go mi to pani opo­wia­da, bo nie bar­dzo mnie to obcho­dzi, wie pani?

- Co za cham­stwo!! Ja popro­szę z kie­row­ni­kiem!! To jest skan­dal kogo oni tu przyj­mu­ją do pracy!!

- A skąd u pani ten odważ­ny i rewo­lu­cyj­ny pomysł, że ja tutaj pracuję???

Jeb!! Bry­tyj­skiej kró­lo­wej pękł papier przy pod­cie­ra­niu, co się obja­wi­ło nie­spo­dzie­wa­nym trze­po­tem dokle­jo­nych rzęs, aż mi wło­sy na bro­dzie zafa­lo­wa­ły – cud, że hura­ga­nu nie wywo­ła­ła jak ten motyl słyn­ny. Ale twar­dym trze­ba być, nie mient­kim i nie zwa­żać na gów­no pod paznok­cia­mi – pań­cia w myślach zre­du­ko­wa­ła bie­gi o poło­wę i pró­bo­wa­ła wejść w zakręt na ręcznym.

- Bo kolo­ry­stycz­nie mi pan jakoś pasu­je do obsługi!

- Co?!? Prze­cież ja mam poma­rań­czo­wą koszul­kę, a w Casto­ra­mie bie­ga­ją na żółto-niebiesko!

Do trze­po­tu fira­nek doszedł efekt zapo­wie­trze­nia, cud, że mi oku­la­rów nie zassa­ła. I tu wkro­czył jej życia towa­rzysz czu­jąc, że nagle się ześli­zgu­ją tymi spię­ty­mi dupa­mi z wyżyn swej zaje­bi­sto­ści w odmę­ty zro­bi­łem z sie­bie idio­tę i trze­ba na ratu­nek. Uśmiech­nął się szcze­rząc zęby bia­łe jak dra­żet­ki Orbit, pra­wie mnie ośle­pił tym bla­skiem i wypa­lił takim tonem kum­pla znad kufla piwa:

- Pan mał­żon­ce wyba­czy, my naj­czę­ściej zaku­py w Obi robi­my i ona tak z przyzwyczajenia.

Fot: depositphotos.com, autor: Dmi­triy­Ana­niev


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close