Malwina Pająk “Lukier” – recenzja debiutanckiej powieści Malviny Pe.

 

Do ksią­żek napi­sa­nych przez blo­ge­rów pod­cho­dzę z pew­ną taką nie­śmia­ło­ścią, by nie rzec – niechęcią.

Cza­sy mamy takie, że każ­dy chce być blo­ge­rem, bo to kasa, fejm i uwiel­bie­nie tłu­mów, więc blo­ge­rów się naro­bi­ło jak mrów­ków. Chwi­lę potem takiż blo­ger docho­dzi do wnio­sku, że wybi­je się z tego tłu­mu wyda­jąc książ­kę, bo tak sobie do inter­ne­tów to każ­dy pisać morze i umi, a na papier jak coś ktoś napi­sze (albo do ebu­ka), to już jest wyż­sza pół­ka, a więc i kasa więk­sza, i fejm, i uwiel­bie­nie tłumów.

Nie­ste­ty, prze­waż­nie takie książ­ki to kupa nie­szczę­ścia z prze­wa­gą kupy i zosta­wia­ją mnie z poczu­ciem “a mogłem pójść do kina na kolej­ny film Papry­ka Vege”. Jeśli jesz­ce są to porad­ni­ki, to jakoś to idzie – sku­piam się na meri­tum, wycią­gam to, cze­go aktu­al­nie potrze­bu­ję i nie zwra­cam uwa­gi na całą resz­tę. Kie­dy jest to zbiór felie­to­nów, czy­li z defi­ni­cji zbiór luź­no powią­za­nych ze sobą krót­kich form lite­rac­kich, to bywa nawet cał­kiem dobrze.

 

Ale kiedy bloger wydaje powieść, to jest to właściwie dramat i grecka tragedia w jednym.

Prze­waż­nie się tego nie daje czy­tać. Tak po prostu.

Nawet jeśli ktoś pisze blo­ga, któ­ry jest dobry, to wca­le nie zna­czy, że tak samo dobra będzie powieść, i że ktoś, kto przy­ku­wa nasza uwa­gę wpi­sem na blo­gu, przy­ku­je ją rów­nież na kil­ka-kil­ka­na­ście godzin czytania.

 

A tu mamy blogerkę?

Mamy. To Mal­wi­na Pająk, czy­li malvina.pe.

 

Mamy książkę?

Mamy. “Lukier” to debiu­tanc­ka, peł­no­wy­mia­ro­wa powieść liczą­ca ponad 350 stron.

 

Czy “Lukier” przykuł moją uwagę?

Oo, zde­cy­do­wa­nie – pochło­ną­łem ją przez jeden wie­czór i spo­rą część nocy.

 

Czy debiut Malwiny mi się podobał?

No tak wła­śnie nie do końca.

 

Czy to książka dobra i warta polecenia?

Zde­cy­do­wa­nie TAK!

 

Yyyyy.…. WTF?

Tro­chę się Wam gry­zą mię­dzy sobą odpo­wie­dzi na dwa ostat­nie pyta­nia, praw­da? No to wyja­śnij­my sobie te roz­bież­no­ści po kolei.

 

Dlaczego “Lukier”, debiutancka powieść Malviny Pe. mi się nie podoba?

Nie chcę tutaj wyjść na sek­si­stę, czy anty­fe­mi­ni­stę, ani tym bar­dziej zarzu­cać tego autor­ce, ale mam wra­że­nie, że książ­ka mi nie sia­dła przede wszyst­kim z jed­ne­go pro­ste­go powo­du – jestem facetem.

I zanim pój­dzie­my dalej, to kró­ciut­ko o fabu­le, bo się ona z powyż­szym stwier­dze­niem bar­dzo moc­no wiąże.

 

»SPOJLER ALERT ON«

 

Otóż “Lukier” opo­wia­da o losach dwóch kobiet, miesz­ka­nek mia­sta sto­łecz­ne­go War­sza­wa. Ale choć to jed­na i ta sama sto­li­ca, to są to jed­nak dwie, zupeł­nie róż­ne Warszawy.

Jul­ka, lat 25, przy­je­cha­ła tu z Płoc­ka ucie­ka­jąc od trau­ma­tycz­ne­go dzie­ciń­stwa, ojca alko­ho­li­ka i całej tej sza­rej bez­na­dziei sza­rych ludzi w sza­rych blo­kach. Pra­cu­je jako bar­man­ko-kel­ner­ka z loka­lu pro­wa­dzo­nym przez skrzy­żo­wa­nie Aman­dy Lepo­re z sio­stra­mi Godlew­ski­mi, miesz­ka w kawa­ler­ce z dziew­czy­ną, któ­ra nie jest jej przy­ja­ciół­ką, ale pła­ci za wyna­jem, za to przy­jaź­ni się z Lolą, któ­ra jest face­tem jesz­cze przed ope­ra­cją zmia­ny płci. Po pra­cy ostro impre­zu­je i dilu­je bar­dzo dobrą koka­iną, choć to aku­rat jed­no­ra­zo­wa przy­go­da, któ­ra pozwo­li jej zre­ali­zo­wać marze­nia i wyje­chać na cie­płe południe.

Anna, lat 36, albo jak sama z prze­ra­że­niem myśli – czte­ry lata do czter­dziest­ki, to typo­wa kor­po­bicz na dość wyso­kim stoł­ku w agen­cji rekla­mo­wej, gdzie się dużo zara­bia, ale też i bar­dzo dużo wyda­je na to, żeby robić wra­że­nie. W pakie­cie ma pięk­ne miesz­ka­nie na kre­dyt, męża, któ­ry jej nie kocha, ale ład­nie razem wyglą­da­ją oraz kie­dyś ex, teraz naj­waż­niej­sze­go klien­ta agen­cji, któ­ry się w niej cią­gle pod­ko­chu­je, choć total­nie do sie­bie nie pasują.

I wła­ści­wie książ­ka opo­wia­da o ich losach w jakimś­tam wycin­ku cza­su. Dzie­je się tu spo­ro, posta­ram się nie spoj­le­ro­wać, bo choć to nie jest powieść kry­mi­nal­na, gdzie za to, że zdra­dzę, kto zamor­do­wał, ktoś mógł­by zamor­do­wać mnie, to jed­nak jest parę momen­tów, któ­re w zało­że­niu są jakimś­tam twistem.

Jul­ka się zako­chu­je, krad­ną jej całą tor­bę dzia­łek koki, wra­ca do rodzin­ne­go Płoc­ka, niby to na moment, ale potem zno­wu War­sza­wa ścią­ga ją do sie­bie. Współ­lo­ka­tor­ka się wypro­wa­dza, a nasza boha­ter­ka nie ma tyle kasy, żeby sama pła­cić czynsz. A to wszyst­ko gdzieś pomię­dzy impre­za­mi, na któ­rych alko­hol się leje sze­ro­kim stru­mie­niem, ufor­mo­wa­ne kar­ta­mi kre­dy­to­wy­mi kre­ski są wcią­ga­ne przez zro­lo­wa­ne set­ki, a melanż zazwy­czaj koń­czy się w czy­imś łóż­ku. Tro­chę #YOLO, tro­chę na lep­sze życie nie mam szans.

Anna, z naj­waż­niej­szym klien­tem agen­cji, a pry­wat­nie swo­im ex, któ­re­go już nie kocha, pra­wie zdra­dza sie­dem lat młod­sze­go męża, któ­ry z kolei nie kocha już jej, i któ­re­mu tro­chę szko­da, że przed ślu­bem miał tyl­ko trzy dziew­czy­ny, więc pra­wie się roz­wo­dzą. Po tra­ge­dii w fir­mie, któ­ra chy­ba jakoś szcze­gól­nie nie­wie­le osób obcho­dzi zwal­nia się z pra­cy, ale nie na dłu­go, bo do osób z jej doświad­cze­niem w bran­ży już puka­ją headhun­te­rzy. W mię­dzy­cza­sie docho­dzi do wnio­sku, że jest sta­ra, brzyd­ka i cza­sy świet­no­ści ma już za sobą, do tego bra­ku­je jej sek­su, czu­ło­ści i miłości.

 

»SPOJLER ALERT OFF«

 

Obie żyją obok sie­bie, choć w zupeł­nie innych rze­czy­wi­sto­ściach, ich losy deli­kat­nie się prze­pla­ta­ją przez całą powieść aż do momen­tu, kie­dy los je ze sobą zetknie. Jak to zmie­ni ich życie? I czy zmieni?

Dla­cze­go fakt, że jestem face­tem powo­du­je, że książ­ka mi się nie spodobała?

Po pierw­sze nie do koń­ca jestem w sta­nie pojąć, a przede wszyst­kim poczuć te wszyst­kie emo­cje, jakie boha­ter­ka­mi powie­ści tar­ga­ją. Nie prze­ma­wia do mnie to cią­głe roz­k­mi­nia­nie życia, zasta­na­wia­nie się, cze­go od tego życia chcę, roz­pa­mię­ty­wa­nie prze­szło­ści, mar­twie­nie się przy­szło­ścią i zatra­ca­nie się w teraź­niej­szo­ści tyl­ko po to, żeby potem mieć kaca. Takie­go zwy­kłe­go, po piciu czy ćpa­niu, ale i moralnego.

Po dru­gie – to roze­dr­ga­nie kobiet, to ich nie­zde­cy­do­wa­nie, kie­dy to tak źle i tak nie­do­brze, zwy­czaj­nie, po męsku mnie dener­wu­je. Tak, wiem, jadę ste­reo­ty­pem, jestem męską szo­wi­ni­stycz­ną świ­nią, ale tak nie­ste­ty jest, że face­ta to cią­głe bab­skie dzie­le­nie wło­sa na czwo­ro i psy­cho­lo­gicz­ne grze­ba­nie pal­cem w dupie naj­nor­mal­niej w świe­cie wkurwia.

 

To w takim razie dlaczego uważam, że to bardzo dobra książka?

Bo jest genial­nie napisana!

Blo­ga Mal­wi­ny czy­tam od daw­na (jak nie wie­rzysz, to klik­nij TUTAJ, wpis sprzed pra­wie trzech lat) i nie­zmien­na jest w nim jed­na rzecz – Pajonk umie pisać. Już na wstę­pie malu­je przed nami obraz War­sza­wy, która…

I tu się zatrzy­maj­my. Malu­je to bar­dzo dobre sło­wo. Zarów­no świat kor­po, w któ­rym żyje Anna, jak i wiecz­ny stra­ceń­czy melanż w sty­lu jutra nie ma, w któ­rym pogrą­żo­na jest Jul­ka, nakre­ślo­ne są po mistrzow­sku, pla­stycz­nie i bar­dzo obra­zo­wo. Pew­nie są tacy, któ­rym tak roz­bu­do­wa­ne opi­sy prze­szka­dza­ją, bo spo­wal­nia­ją tro­chę akcję, ale ja mam bar­dzo pla­stycz­ną wyobraź­nię, więc czy­ta­jąc książ­kę mia­łem w gło­wie całą pale­tę barw.

Aż do momen­tów, w któ­rych bar­wy się zacie­ra­ły i pozo­sta­wa­ła sza­rość i codzien­ność wiel­kie­go mia­sta. Coś jak byśmy odwi­nę­li kolo­ro­wy papie­rek cukier­ka, a w środ­ku zamiast słod­kiej, alko­ho­lo­wej wiśni w cze­ko­la­dzie mamy naj­zwy­klej­sze gówno.

Ale nawet ta sza­rość nie  trą­ci­ła w war­stwie słow­nej byle­ja­ko­ścią – miej­sca­mi czu­łem na rów­ni z boha­ter­ka­mi bez­na­dzie­ję życia i nija­kość ota­cza­ją­ce­go świa­ta. I tu wra­ca­my do tego, że jestem face­tem – widzia­łem wyraź­nie, czu­łem jak­by mniej.

Pomi­mo tego, że kli­mat miej­sca­mi jest cięż­ki, to jed­nak książ­kę czy­ta­ło mi się dosko­na­le. Nie prze­szka­dza­ły cza­sa­mi dusz­ne wręcz opi­sy czy mno­gość zdań wie­lo­krot­nie zło­żo­nych. Może to kwe­stia tego, że całość jest pisa­na z pozio­mu pierw­szej oso­by? Ja taką nar­ra­cję uwiel­biam, bo bar­dzo ubo­ga­ca ona to, co w książ­ce się dzie­je – jakoś dużo łatwiej wie­rzę w emo­cje, któ­re tar­ga­ją głów­nym boha­te­rem i rozu­miem jego myśli, kie­dy to on (ona) sam mi je opo­wia­da. Tutaj obie głów­ne boha­ter­ki mówią w pierw­szej oso­bie, więc przez pewien czas podej­rze­wa­łem, że to jed­na i ta sama oso­ba, tyle, że przedpo czymś, co zmie­ni­ło jej życie.

Dru­ga rzecz – wstaw­ki wyróż­nio­ne kur­sy­wą. Mimo­wol­ne myśli i sko­ja­rze­nia, nie wia­do­mo, czy to boha­te­rek, czy autor­ki powie­ści. Feno­me­nal­nie ubo­ga­ca­ją całą nar­ra­cję, cza­sa­mi zawie­ra­jąc w sobie wię­cej mię­cha, niż aka­pit, w któ­rym je umiesz­czo­no. Zabieg wyda­wa­ło­by się bar­dzo pro­sty, ale jed­nak fan­ta­stycz­nie współ­gra nie tyl­ko z tym, co się aku­rat dzie­je, ale też z kli­ma­tem całej histo­rii. Histo­rii dzie­ją­cej się w XXIw., w dużym mie­ście peł­nym hip­ste­rów, mil­le­nial­sów, dra­gów, melan­ży do bia­łe­go rana, kor­po­ra­cji i wyści­gu szczu­rów widzia­ne­go czę­sto przez ekra­nik smar­fo­na. Jed­nym sło­wem nowoczesnej.

I na koniec cecha, któ­rą jed­no­cze­śnie uzna­ję za ogrom­ną war­tość tej powie­ści, ale i budzi ona mój naj­więk­szy wewnętrz­ny bunt. Z jed­nej stro­ny to książ­ka, któ­ra opi­su­je czy­jeś życie. Takie zwy­czaj­ne, praw­dzi­we, codzien­ne, choć na pew­no nie nud­ne. A z dru­giej stro­ny mam wra­że­nie, że jed­nak prze­ry­so­wa­ne, pocią­gnię­te zbyt gru­bą kre­ską. Z jed­nej stro­ny patrzę na boha­ter­ki i widzę zwy­czaj­ne kobie­ty mają­ce swo­je wła­sne, zwy­czaj­ne histo­rie, a z dru­giej stro­ny mam ogrom­ne wra­że­nie, że do tych histo­rii Mal­wi­na napa­ko­wa­ła jed­nak zbyt wie­le. Jak­by po zdar­ciu tej wierzch­niej war­stwy lukru z nasze­go życia, chcia­ła poka­zać zbyt wie­le naraz.

A może mi się tyl­ko tak wyda­je, bo to wła­śnie ta nasza sza­ra codzien­ność jest naj­lep­sza histo­rią i mate­ria­łem na książkę?

 

Czy warto?

Zde­cy­do­wa­nie.

Dzi­siaj, czy­li 13 lute­go 2019 “Lukier” Mal­wi­ny Pająk ma premierę.

Jutro, czy­li 14 lute­go są Walentynki.

To książ­ka zde­cy­do­wa­nie dla kobiet.

Resz­tę sobie dopowiedzcie.

 

Za prze­sła­nie egzem­pla­rza recen­zenc­kie­go bar­dzo dzię­ku­ję wydaw­nic­twu Znak Lite­ra­no­va

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close