Powiem Wam szczerze, że ten wpis łaził za mną już od czasów, kiedy na moje 40. urodziny sprawiłem sobie ⇒wyjazd do Tajlandii, a dojrzałem do tego dopiero teraz, po powrocie ze ⇒Stambułu. Nie jestem jakimś wielkim podróżnikiem, ale staram się do swoich wypraw zwłaszcza dalszych przygotować jak najlepiej, cieszyć się nimi w trakcie jak najbardziej i wycisnąć z nich dla siebie jak najwięcej. Oraz nie tylko dla siebie, bo wiadomo, że z takich wyjazdów zawsze człowiek natarga do domu różnych durnostojek, magnesów, kubeczków i innych dupereli, coby bliskim też sprawić przyjemność, prawda? I chodzi o to, żeby taka podróż nie skończyła się kredytem do spłacania na następne kilka lat, więc dobrze by było zaoszczędzić parę groszy albo centów. Co oznacza, że tam, gdzie tylko się da, zwłaszcza w krajach azjatyckich i arabskich, powinniście się targować.
I żeby robić to dobrze, musicie zastosować się do kilku rad, które z dobroci serca i niedawno odświeżonego doświadczenia Wam poniżej podaję. Niektóre z tych rad przydadzą Wam się również w codziennym życiu, bez wielobarwnych dekoracji arabskiego souku. Bo zasada jest zawsze ta sama – Ty chcesz kupić jak najtaniej, sprzedawca chce sprzedaż jak najdrożej i musicie się spotkać gdzieś pomiędzy. Niekoniecznie w połowie.
1. Uwolnij swoją wewnętrzną cebulę…
To jest chyba najtrudniejsze – w naszej kulturze zazwyczaj wszędzie ceny są naklejone, mamy kasy fiskalne, przeważnie zakupy robimy w sklepach, a nie na bazarkach, na których cena jest mniej lub bardziej umowna. A do tego przeważnie mamy takie przeświadczenie, że jak ktoś się targuje, to nie ma pieniędzy, czyli wstyd że ja pierdziu, bo co ludzie powiedzo. BŁĄD! Najbardziej targują się ci, którzy wcale nie muszą. I najlepiej na tym wychodzą. Uwolnij więc swojego wewnętrznego cebulaka, bo tutaj to norma i nikogo nie razi. A jeśli ciągle masz z tym problem, to zamień słowo “tagowanie się” na “negocjacje cenowe”. Od razu lepiej, nie?
2. …i baw się dobrze
Serio, zluzuj poślady, na twarz przywołaj uśmiech nr 5 i podejdź do całej akcji na totalnym chillocie. To przynosi najlepsze rezultaty, bo uśmiechniętemu człowiekowi jakoś tak trudniej odmówić. A i gada się z takim jakoś przyjaźniej. Pamiętaj – niczego nie musisz, nikt Cię tu nie zna, więc zero presji. Przecież gdy nie zapytasz o rabat, to przecież sprzedawca sam go nie zaproponuje, prawda? A jeśli nie możecie się dogadać i cena ciągle jest dla Ciebie za wysoka, to się po prostu uśmiechnij i wyjdź, a nie strzelaj focha. Dla lokalsów to taki trochę sport i na pewno lokalny koloryt – wejdź w niego razem z butami.
3. Ale uważaj na czułe słówka
Sprzedawcy, jakkolwiek by Cię nie bajerowali, żeś bjutiful, pryty i habibi, to mają jasny cel – zarobić na Tobie. Taką mają robotę, a są w niej cholernie dobrzy. Będą kadzić, mamić i komplementować, poleją herbatki czy raki, żeby kilka banknotów tu i teraz zmieniło właściciela. Pamiętaj, że to nie są Twoi przyjaciele, choć na pewno i nie wrogowie. Podejdź na luzie, ale i bez zbytniego ajlowju do świata.
4. Nie kupuj pierwszego dnia, ani w pierwszym miejscu, do którego trafisz
Bo po pierwsze, jeszcze nie wiesz, ile co kosztuje, a po drugie, jeszcze masz dużo kasy. A po trzecie wszystko jest nowe, nieznane i takie egzotyczne, że aż MUSISZ sobie sprawić takie zamorskie poklejone coś z muszelek, co będzie fajnie wyglądać na półce obok ramki ze zdjęciem. Jest też tak, że wyćwiczone oko sprzedawcy w mig wypatrzy turystycznego świeżaczka podjaranego nowym miejscem jak Rzym za Nerona i na dzień dobry ceny rosną razy dwa. Połaź, porozglądaj się, oswój z klimatem i pozwól, żeby te wszystkie durnostojki, które koniecznie chcesz kupić Ci spowszedniały. Twój portfel Ci za to podziękuje.
5. Nie kupuj w pobliżu atrakcji turystycznych
Trochę mutacja powyższego, ale nie do końca – turyści to chodzące skarbonki, i tak są traktowani w miejscach, gdzie takich skarbonek pełno. Po co sprzedawca ma schodzić z ceny, jeśli za chwilę podejdzie ktoś, kto ma albo większy portfel, albo mniej cebuli we krwi? Czasami warto wejść w jakąś uliczkę, czy bramę głębiej, dalej od głównego nurtu – nie bez przyczyny wyjścia z wszelkich turystycznych atrakcji wiodą przez sklepik z pamiątkami. Nie od dziś wiadomo, że cały światowy handel, czy to ten duży, czy ten mały, kręci się wokół prawa popytu i podaży, więc jeśli ktoś ma mniej klientów, to bardziej ich ceni. I tutaj dodatkowa rada – jak Cię zapytają, skąd jesteś, to nie mów Dojczland. Chyba, że Cię stać na dodatkowe zero więcej do ceny – lokalsi doskonale wiedzą, że w Polandii się chusteczkowo zarabia i ceny zachodnioeuropejskie nie przejdą.
6. Jeśli jedziesz z przewodnikiem, nie kupuj tam, gdzie Cię zawiezie
To znowu mutacja powyższego, ale tym razem do kwadratu – takie sklepy odpalają solidną działę przewodnikom za to, żeby Cię przywieźli akurat do tego miejsca, a nie innego. Na starcie już więc masz cenę zawyżoną, bo przecież nikt ze swoich nie chce opłacać pośrednika, prawda? A dodatkowo wykorzystują oni bez skrupułów zaufanie turystów – zaufali przewodnikowi, że ich nie wywiezie do dżungli i nie rzuci na pożarcie tygrysom, to i do sklepu ich przywiezie dobrego. W takich sklepach ceny wariują, uwierz mi i nie przepłacaj.
7. Nie zgadzaj się na podaną cenę od razu, nawet jeśli wydaje Ci się śmiesznie niska
Nawet jeśli znajduje się na metce – bardzo często są one specjalnie tak drukowane, żeby turystę zbić z tropu, bo przecież z metką się nie dyskutuje, a po drugie nie każdy będzie miał śmiałość o cenę zapytać i woli zerknąć na towar. Moim zdaniem nie ma uniwersalnego poziomu, od którego startujemy negocjacje – tu wiele zależy od intuicji i tego, gdzie się akurat targujesz (miejsce turystyczne, czy bardziej pod lokalsów). Kiedyś właściwie wszędzie rządził dolar, ale ostatnio jakby wolę waluty lokalne – na pewno nie dasz się rąbnąć na przeliczniku czy zaokrągleniach (najczęściej w górę), choć dobrze wiedzieć, jak się to ma do naszej swojskiej złotówki.
8. W hurcie taniej
Nie od dziś wiadomo, że kiedy kupujecie w pakiecie, to jest taniej – każdy woli zarobić więcej gotowego grosiwa i zwolnić miejsce na półce, niż mieć wyższą marżę i zalegający towar. Dlatego jeśli nie da rady zbić ceny do poziomu dla Ciebie akceptowalnego, to może się udać, kiedy zechcesz wziąć dwie rzeczy. Albo i trzy – można się dogadać ze współpodróżnikami, albo polować na coś, co i tak dobrze jest kupić w większej ilości (jak np. ⇒baklava).
9. Co, jeśli ni choinki nie jesteście w stanie się dogadać?
Zagraj va banque. Znaczy nie napadaj na Dom Bankowy Kramera, bo żaden z Ciebie Kwinto, tylko pokręć trochę głową, zrób zbolałą minę, odłóż to, o co tak zaciekle się targujesz już od godziny i z bólem serca wspomnij, że nie masz więcej kasy i choć bardzo byś chciał, to niestety – jak się nie ma miedzi, to się na dupie siedzi. Dobrym zwyczajem jest tutaj mieć pochowane pieniądze w różnych miejscach i wyciągnąć z takiego, gdzie akurat mamy niewiele. Zdecydowanej większości sprzedających w tym momencie zmięknie rura i jakoś się dogadacie, bo dobrze kupić, ale przecież lepiej sprzedać, prawda?
A na koniec trochę o kwestiach etyczno-moralnych
Z tym targowaniem się to jest tak, że troszeczkę mi ono grzebie w wartościach.
Bo z jednej strony, dla takiego sprzedawcy to zarobek, za który utrzyma siebie i swoją rodzinę, a z drugiej i tak wiesz, że jako turysta jesteś chodzącym bankomatem i marże najczęściej są złodziejskie. Ja osobiście niezbyt się targuję na lokalnych targach, na których kilkukrotnie zdarzyło mi się być i gdzie klientami z założenia lokalsi, a nie turyści, . Ot, tak, żebym ja się poczuł, że trochę ugrałem, a sprzedawca miał trochę rozrywki, bo targowanie się to dla nich sport narodowy – jak ugram 10–15%, to uznaję, że wystarczy.
Co prowadzi nas w prostej linii do ludzi, z którymi targuję się do upadłego – tych, którzy żyją z turystów i właściwie tylko z turystów: agentów albo biur oferujących noclegi czy wycieczki do miejscowych atrakcji, taksiarzy, przewoźników, handlarzy na dużych bazarach czy nagabywaczy, jeśli tylko mają coś, co mi wpadło w oko, bo inaczej spuszczam od razu na drzewo.Tutaj nie mam skrupułów i startuję od mniej więcej 20–25%, a czasami wręcz odcinam jedno zero (kiedy ceny są podane na metkach i to w dolarach, czy euro) – po reakcji widzę, czy warto iść dalej.
I co moim zdaniem najważniejsze – jeśli już się zaczynacie targować, to po to, żeby coś kupić, kiedy cena osiągnie odpowiedni poziom. Jeśli coś oglądacie, bierzecie do ręki, o coś pytacie, to dla sprzedawców jest to już zaproszenie do tanga. I jeśli nie jesteście zainteresowani, to podziękujcie od razu po usłyszeniu ceny. Jeśli przejdziecie przez ten cały teatrzyk, zgodzicie się na cenę i potem zrezygnujecie z zakupu, to na pewno solidnie się nasłuchacie. O sobie, o rodzicach, o dziadkach, o pradziadkach i w ogóle o całej rodzinie dwadzieścia pokoleń wstecz.
Tak się po prostu nie robi, bo przecież obie strony chcą zrobić dobry interes, nie?