Wiecie, u większości blogerów wpisy związane ze współpracą oznaczane są skromnym dopiskiem “post powstał przy współpracy z marką XYZ” gdzieś na końcu tekstu, żeby czytelnik doczytał do końca dając czas automatom google na zaliczenie tej wizyty do statystyk. Kampanie na blogach przechodzą jakby mimochodem – może to trochę tak, że czytelnicy, czyli Wy, często niezbyt przyjaźnie reagujecie w sytuacji, w której widzicie blogera zaangażowanego w promocję danej marki, akcji czy wydarzenia.
ABSOLUTNIE nie mam tego problemu z moją bieżącą współpracą przy kampanii Czas Na Wzrok 40+ (czasnawzrok.pl). Ogłaszam to na głos, wprost i na początku tekstu.
Jestem dumny, że jako bloger mogę w końcu pokazać wszystkim traktujących blogowanie jak głupiutkie hobby albo sposób na wyciąganie darmowych fantów, że dzięki blogom można zrobić coś pożytecznego i dobrego. Że to nie tylko fejm, lajki i selfiki wrzucane w ilościach hurtowych w internety, ale także bardzo ważne, chociażby dla zdrowia, akcje społeczne.
“Wzrok 40+” – o co tu chodzi?
Ano o to, że jeśli tak jak mnie, przeminęły Ci właśnie te cztery dekady życia (albo i więcej), to niestety, ale uświadamiasz sobie, że masz datę ważności i czasy młodości durnej i chmurnej dawno już za Tobą. Tu Ci siada, tam Cię łupie, a jak rano się budzisz i nic nie boli, to albo dalej śpisz, albo masz dobre prochy i chcę takie, daj mi namiar na swojego lekarza.
Bo nawet jeśli czujesz się fantastycznie, żyjesz zdrowo i aktywnie, to jednak Twoje ciało się starzeje. I nawet jeśli do tej pory nic się z Twoim zdrowiem nie działo (ależ Ci zazdroszczę), to czas najwyższy, aby zacząć się swojemu organizmowi, swojemu zdrowiu przyglądać i regularnie się badać. Ponieważ powoli i nieubłaganie zachodzą w Tobie zmiany, na które nie masz wpływu i których żadne zdobycze medycyny nie powstrzymają.
Ale jak najbardziej mogą złagodzić ich objawy czy wyeliminować uciążliwości z nimi związane.
Jedną z takich zmian jest pogarszanie się wzroku osób w wieku 40+
Pewnie zdarzyło Ci się wielokrotnie obserwować osoby nazwijmy to dojrzałe, które nie są w stanie przeczytać z bliska gazety czy składników na słoiku z sosem? Albo menu w restauracji i potem się robi afera, bo jakiś bojownik o prawa #vege dostał soczystego steka, ponieważ nie widział wyraźnie, że tam było napisane hummus.
A blogerzy to już w ogóle cierpią podwójnie, bo zobacz, jakie mi zdjęcia wychodzą – ostre tylko piwo.
No przecież kto to polajkuje??

Do talerza mogę nie trafić, ale dobrze, że z pragnienia chociaż nie zginę.
Jest to niestety naturalne zjawisko praktycznie u wszystkich, którzy tę umowną czterdziestkę przekraczają. Nazywa się je prezbiopią – pierwsze słyszysz, prawda? Ale prawie na pewno problem dotyczy również Ciebie, jeśli jesteś w tym wieku. Twoje oczy coraz gorzej adaptują się do widzenia z bliska, z daleka zresztą też, a że to dwie wykluczające się wady, to rozwiązaniem wydaje się mieć teraz dwie pary okularów – do patrzenia w dal (np. do jazdy samochodem) i do bliży, jak się to fachowo nazywa (np. do czytania gazety). Bez sensu troszkę, prawda?
I dlatego właśnie w serii wpisów (będą trzy) chcę Ci przybliżyć i wyjaśnić termin prezbiopia, ale przede wszystkim namówić do badań wzroku i (jeśli potrzeba) do podjęcia decyzji o założeniu szkieł progresywnych. Będzie też konkurs, w którym coś będzie do wygrania, jakże ja mógłbym zapomnieć o moich Czytelnikach?
Dlaczego bardzo się cieszę, że biorę udział w tej kampanii?
Bo w okularach chodzę od bardzo wczesnej podstawówki. Zepsułem sobie wzrok i zostałem wiecznym krótkowidzem czytając książki przy słabym świetle (damn you dr Dolittle!) i tak te pingle na nosie noszę już pewnie ze 30 lat, a może i więcej.
Pamiętam od czego to się zaczęło – od pytania mojej Cioci “dlaczego tak mrużysz oczy, kiedy oglądasz telewizję?”. Ech, to był początek drogi przez mąkę.
Były to bowiem czasy dogorywania poprzedniego ustroju, w sklepach był tylko ocet na wynos i woda brzozowa na miejscu, a dodatkowo w moim rodzinnym małym miasteczku były kłopoty w dotarciu do okulisty, a o optometrystach pewnie jeszcze nikt nie słyszał (Ty też nie? To zapraszam do przeczytania kolejnego wpisu, gdzie wyjaśnię, ⇒czym się różni optometrysta od optyka, a oni razem od okulisty). Jakbym wtedy pisał bloga, to na pewno miałbym wpis na miarę ⇒moich wspomnień z operacji palca, bo po bardzo długich i ciężkich bojach na moim nosie wylądowało ostatecznie coś, co nawet przy korzystnych wiatrach ciężko było nazwać twarzowym. Ale wzrok poprawiało i mogłem bez kłopotu śledzić w telewizji losy świeżo rodzącej się demokracji.
To było gdzieś w piątej klasie podstawówki i następne okulary założyłem kilka lat później, kiedy te pierwsze dostały piłką do siatkówki i rozleciały się w drobny mak. I w sumie to dobrze, bo były stare, brzydkie, porysowane, a przede wszystkim za słabe, bo moja wada rosła razem ze mną.
Niestety, mój rodzinny Hrubieszów nie rozrósł się tak bardzo, jak ja, więc w dalszym ciągu skazany byłem na ofertę oprawek dla malutkiego miasteczka w Polsce B. A do tego coraz cięższe szkła, bo krótkowzroczność się pogłębiała i robiły się one coraz solidniejsze. Na szczęście chrząstka w nosie jakoś mocno nie protestowała i nie wyglądam jak mały wódz Wielki Niepokój z orlim nosem, na którym spoczywa para denek od szampana, bo szkła dla krótkowidzów są cienkie w środku i grube na zewnątrz. Moja profilaktyka wzroku wyglądała niestety tak, że kierowałem swoje kroki na badanie i po nowe okulary dopiero wtedy, kiedy starym coś się stało i zeszły mi z nosa ze skutkiem śmiertelnym.
Czasami było nawet śmiesznie, bo przy ‑5 dioptrii to ja naprawdę niewiele widziałem oprócz błękitnego nieba. Czasami musiałem w takich połamanych przechodzić kilka dni, bo akurat kolejki do lekarza-specjalisty wcale nie były mniejsze, niż dziś. No, może trochę.
I naprawdę pokiwalibyście z uznaniem, jak doskonale trzyma na nosie okulary taśma klejąca. Albo klej Kropelka. Który skleja też pęknięte szkło. I skórę z oprawką. Skórę głowy dodam dla ułatwienia. Tak, to były kreatywne czasy, ja byłem młodziutki i szedłem sobie przez świat w pinglach, które raczej rzadko dodawały mi jakiegoś specjalnego uroku, ale za to pozwalały widzieć tenże świat wyraźnie i ostro.
I dlatego chciałbym tak pociągnąć jeszcze trochę pomimo tego, że kiedy się pojawia czwóreczka z przodu, to z automatu człowiekowi psuje się wzrok. Bo przecież jak nie będę widział wyraźnie, to mogę spowodować śmiertelny wypadek – wypadnę na ślepaka na jakąś obcą babę i Małażonka zabije najpierw mnie, a potem ją, chyba, że się dogadają, jacy to faceci są nikczemni na tym łez padole i wspólnie pójdą poplotkować przy kawie.
A z tej całej mojej chęci wyniknie wizyta w salonie optycznym, gdzie porozmawiam sobie z optometrystą o… właściwie o wszystkim, co ma związek z oczami i tym, jak się nam starzeją pogarszając nasze widzenie. Dowiem się, a potem wyjaśnię Wam, czym dokładnie jest prezbiopia i jak działają szkła progresywne. Odwiedzę specjalistę, który odpowie na wszystkie moje pytania.
A właśnie – moje. Jeśli cokolwiek Was nurtuje w tym temacie, to specjalista odpowie również na pytania Wasze – macie do dyspozycji komentarze i pytajcie, o co chcecie, a ja je przekażę.
Ale wiecie, co jest najfajniejsze? Że będę miał nowe okulary, a Wy mi powiecie, w których wyglądam najlepiej.
Albo najmniej źle.