Paraskewidekatriafobia – wiecie, co to?
To lęk przed piątkiem 13-go.
Tak, tak, nie ma co się śmiać, są tacy, którzy nie boją się węży (ofidiofobia), pająków (arachnofobia), ciemności (achluofobia lub nyktofobia) czy zamkniętych pomieszczeń (klaustrofobia). Niestraszne im przekraczanie mostów (gefyrofobia), tuneli (batofobia) czy też taniec (chorofobia).
Nie boją się też własnej żony (uksorfobia), nawet jeśli jest piękną kobietą (kaligynefobia) i ma ona w planach upojny wieczór z opcją cztery razy po dwa razy (⇒koitofobia – to sobie sprawdźcie dokładniej). Co prawda to akurat bezczelnie ściemnianie, bo jak któryś facet naprawdę nie boi się własnej żony, to znaczy że solidnie słabuje na głowę albo ma ciągoty do autodestrukcji.
Tak czy siak, nawet jak ktoś nie jest mocno przesądny i nie czuje, że ma jakąkolwiek fobię, to jednak ten piątek 13-go gdzieś z tyłu głowy siedzi i tego dnia dwa razy się obejrzymy przez lewe ramię, a na pewno przed wjazdem na jakiekolwiek skrzyżowanie, co właściwie dobre jest i sprawiedliwe, zwłaszcza jak ostatnio widuję coraz więcej lasek z salonem wizażu na przednim siedzeniu pod tytułem kuferek rozmaitości, szminki, pomadki, cienie, pudry i inne cuda do czynienia kobiet brzydkich kobietami pięknymi. Znaczy tfu, nie ma brzydkich kobiet, czasem tylko wina brak. Ale ja miałem o pechu mówić i przesądach, a jakoś skręcam w rejony damsko-męsko-alkoholowe.
Chodzi mi mniej więcej o to, że przesądy to kwestia pewnej wiary, która (jak to wiara) niekoniecznie ma jakiekolwiek oparcie w rzeczywistości. Podobnie jak wiara w mądrości ludowe typu:
…żaden grzech nie zostaje bez kary.
Ostatnio jakby miewam mało czasu wolnego, a właściwie nie mam go wcale – na wiosnę deweloperzy wykupili cały cement z hurtowni, ostatnie cegły dziurawki, zatrudnili ostatnich bezrobotnych Ukraińców i tak przyspieszyli z budową mieszkań, że nie wyrabiamy na zakrętach z projektami do nich. Kalendarz zapełniony aż do wakacji, jak ktoś wspomina o 10-godzinnym dniu pracy, to ja się serdecznie śmieję, bo to chyba na urlopie, który nie wiadomo, kiedy będzie. Łóżko bajeranckie, rozkładane ze ściany też w tym temacie nie pomaga, bo czasami nie opłaca się już wracać do domu o tej 3 w nocy, prawda?
No i właśnie czasami ja, siedząc sobie po nocy ciemnej w studiu, samotny biały mężczyzna w kwiecie wieku, z działającymi prawidłowo wszystkimi systemami od hydrauliki po elektrykę, grzeszę. Grzeszę bardzo, grzeszę często i jeszcze mam z tego niesamowitą przyjemność, odsuwając we własnej głowie nieuchronną karę za moje grzechy gdzieś w mroki przyszłości, gdzie czekają ognie piekielne wytapiające powolutku z człowieka skutki owych grzechów.
Bo to nie to, co sobie pomyśleliście świntuszki. Nie nabijam klików różnym redtubom, czy innym takim w postaci haseł MILF compilation czy co robi teraz ⇒Sasha Grey. W moim wieku wypada już wiedzieć i stosować tę wiedzę w praktyce, że od paczki chusteczek i pomocnej dłoni lepsza jest prawdziwa, żywa kobieta z krwi i kości, na którą jestem skazany do końca życia której przyrzekałem, że ⇒nie opuszczę jej aż do śmierci.
Nie moi drodzy, to zupełnie nie to.
Ja zakąszam, względnie żrę, zależy od poziomu pierdolnika w głowie
Tak, jak się ogląda telewizję skubiąc popcorn czy słone orzeszki, tak samo dobrze się klika projekty, kiedy można sobie coś do paszczy wrzucić na przegryzkę. Ja nie wiem dlaczego – może ruchy szczęk stymulują pracę mózgu i się człowiek bardziej skupia? A może to u mnie zajadanie stresu i zmęczenia, co się kwalifikuje na turnus do SPA celem odpoczęcia i do tego w pakiecie poproszę psychologa-dietetyka, coby mnie wysłuchał, doradził i na pocieszenie po pupci poklepał. Ale najpierw muszę na to zarobić chyba, bo takie SPA to pewnie tanie nie jest, co? No i tak to właśnie nocka w studiu stała się ciałem.
Moim ciałem. Głodnym jak cholera, bo za oknem panowała już ciemna noc, a ja nie byłem odpowiednio wyekwipowany spożywczo i zacząłem odczuwać braki energetyczne poza zwykłym ssaniem w żołądku, tym z nerwów i stresu. W studiu, jak to w pracy – w lodówce przeważnie tylko mleko do kawy, keczup, światło i wódka. Nie za dużo, sami przyznacie. Otworzyłem więc szafkę na zapasy, która jest obok lodówki (pamiętajcie tak przy okazji, że tak się projektuje kuchnie) – spojrzała na mnie stamtąd końcówka płatków owsianych czy jakiegoś innego muesli. Ulżyłem więc płatkom w smutku, zalałem je mlekiem, do tego dorzuciłem przeterminowany jogurt naturalny schowany gdzieś za butelką Żołądkowej Gorzkiej o smaku czarnej wiśni, ale wcale mi to nie pomogło. Mam nawet wrażenie, że zaczęło mnie bardziej ssać.
Odczekałem te podręcznikowe 20 minut, w których to podobno żołądek mówi mózgowi, że już się najadł i że nie nabierać dalej, bo nadwaga, cholesterol, złogi w jelitach i łysienie. Widać mi się organy nie dogadały, bo nienasycenie jakby wzrosło, a do tego doszły efekty dźwiękowe. Działanie wbrew potrzebom organizmu nie jest zdrowe i grozi nerwicą albo wścikiem macicy przecież, więc coś trzeba by na ruszt zarzucić.
I może bym zwalczył w sobie pokusy ciała, hartując ducha, ale pech straszny chciał, że akurat wpadła mi w oko reklama takiego jednego portalu do zamawiania jedzenia, który obiecuje, że będzie pysznie. Pech jeszcze straszniejszy chciał, że na ich stronie omsknął mi się palec na myszce i zamiast jednej kanapki z szarpanym mięskiem i guacamole (jakaś eksperymentalna, więc czemu nie? do odważnych świat należy) zamówiłem zestaw powiększony z dodatkami. A że ciągle jeszcze było daleko do minimum, od którego realizują zlecenia, to dorzuciłem jeszcze jakąś zupę i sałatkę. Straszna rzecz taka latająca myszka, mówię Wam.
Dostawca był po mniej więcej 30 minutach i zostawił torbę takiej wielkości, że jeszcze Wam powiem, żebyście nigdy nie zamawiali żarcia w stanie zgłoduumierającym, bo to portfel rujnuje.
No i najgorsze jest to, że ja nie cierpię marnować jedzenia, więc wczorajszy wieczór minął mi pod znakiem straszliwej gastrorozpusty i popełniłem grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Trzy wioski Masajów by się tym nażarły, a jeszcze by wystarczyło na darowizny dla Pajacyka.
Wyrzuty sumienia mieszały mi się ze wspomnieniem królewskiej uczty, a myśl o tym, że w mądrościach ludowych i przesądach tkwi jakieś ziarnko prawdy, wyskakiwała mi nieoczekiwanie kilka razy tej nocy. Dokładniej to cztery, bo okazało się, że w studiu nie mogę znaleźć ani stoperanu, ani węgla.
Chyba dzisiaj muszę dużo pić wody, prawda?
Bo takie ganianie do kibla solidnie odwadnia, nie?
Fot: depositphotos.com, autor: Vaicheslav