⇒W poprzedniej części opowieści spod znaku zmagań z bezlitosną materią cementowo-regipsową mogliście sobie poczytać o tym, jak nam się współpracowało ze zbiorem losowych pseudofachowców kierowanych własną wizją i niczym innym. Co jakiś czas trzeba było wolnomularzy przywrócić na właściwe tory solidnym opierdolem, bo inaczej pogubieni byli jak dzieci we mgle i właściwie jakoś to szło (sprawdzić, czy nie hydraulik, bo to, co odpierdalał na kwadracie to był hydro-wodny odpowiednik naszej reprezentacji w Moskwie – niby coś robił, ale jakoś wszyscy niezadowoleni).
Ponieważ z wyżej wspomnianym niesamowicie ogarniętym hydraulikiem się w pewnym momencie rozstaliśmy, bo nie byliśmy w stanie nadążyć nad jego światłą myślą, część końcową jego obowiązków hydraulicznych przejął kafelkarz. Kafelkarz ma szczególne miejsce w moim sercu, więc na potrzeby narracji nazwijmy go Jemioł.
Jemioł, jak w przeogromnej większości cały skurwiały ród tak zwanych fachowców (wyrzucam z tego zbioru prawdziwych fachowców), robił sobie normalnie do 15:00 gdzieś tam, a do nas wpadał jak na fuchę, raz na dwie godziny, raz na trzy, a czasami wcale. Nie tak się umawialiśmy z Pankracym, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a my ciesząc się, że wreszcie roboty ruszyły, nie zaglądaliśmy Jemiołowi w nic, coby chłopaka nie zawstydzać.
Jedynie profilaktycznie co wieczór, albo co dwa wpadaliśmy na kwadrat popatrzeć, jaki jest postęp prac. Znaczy takie było założenie, bo w rzeczywistości patrzyliśmy, co zostało zjebane i co trzeba poprawić. I tutaj wybiegnę trochę w przyszłość – to właśnie kafelkarz sprawił, że w końcu puściły nam nerwy i wyjebaliśmy Pankracego z hukiem z budowy, łącznie z jego Jemiołem, gratami mniej do pracy, a bardziej do zaklepania miejscówki i całą resztą.
Ale o tym następnym razem. Dzisiaj przyjrzyjmy się, co Jemiołowi udało się spierdolić.
Z kąt jesteś kafelkarzu? Na pewno nie z 45°
Jakby nie patrzeć, dookoła nas zapanował XXIw. Wiek hipsteriady i szpanowania wszystkim na Instagramie – dupami, cyckami, podróżami, jedzeniem, kotkami czy chatami. I dlatego ja oraz MałaŻonka, jako młodzi duchem i ciałem mówimy stanowcze NIE zakańczaniu kafli jakimiś syficznymi plastikowymi listewkami. Kafelki w narożniku mają być elegancko przycięte na 45°, równiutko zafugowane i nie ma mientkiej gry. Na co kafelkarz odparł, że on tak nie umie, nie robi, a w ogóle to nie ma czym przycinać kafli, bo klocek twardy jest, a litera gotycka zawiła panie.
Na całe jego wielkie szczęście akurat wtedy na obiekcie była tylko MałaŻonka, bo ja bardzo, ale to bardzo alergicznie reaguję na to, że ktoś przyłazi do roboty, nie mając czym tej roboty wykonywać. Oj tak bardzo, że jakbym tam akurat był, to bym mu chyba najpierw przyjebał kaflem, żeby się ogarnął, a potem dał kilka do zgryzienia, żeby sprawdzić, czy się uda zębami, skoro nie ma czym tych kafli ciąć. Bo jakoś nie wyobrażam sobie, że pomieszczenie idealnie nam pod wymiar kafla pasuje i nic nie trzeba będzie docinać. Ale może ja mam za słabą wyobraźnię?
Nasze z dupy wyjęte wymagania widać dotarły do Pankracego, bo w niedługi czas później na obiekcie pojawiła się machina do cięcia kafli, także pod kątami. Kupiona oczywiście za zaliczkę, którą od nas wziął Pankracy, bo przecież jak to tak, zaczynać robotę bez zaliczki? Znowu trochę wyprzedzę fakty, ale Jemioł nie miał okazji przetestować machiny w cięciu pod kątem, bo wcześniej dostał mentalno-słownego kopa w dupę i poszedł se w pizdu.
Ciekawe, ile by napsuł kafli?
Kafelkarz sportsmen jest i ekolog
Jako się wyżej rzekło, Jemioł miał na wystających rurkach pozakładać kilka kolanek, zaworów i złączek, bo hydraulik poległ był mentalnie i zostało po nim kilka drobiazgów do dokończenia. Nic skomplikowanego, czy magicznego – serio, serio, sam bym sobie z tym poradził. Nasz dzielny kafelmajster stwierdził, że on także, więc co ja mu będę robił pod górę.
Tylko ja nie wiedziałem, że on taki jest do sportu zapalony i na punkcie ekologii pokrzywiony. Nie zdziwiłbym się, gdyby był #vege, ale to taka dygresja jest.
Otóż nasz kafelkarz, jak napotykał jakiś problem, albo jak mu brakowało jakiegoś kolanka, to przerywał pracę i SZEDŁ do pobliskiego OBI po radę. Albo brakujące kolanko. JEDNO kolanko. A jak wracał z TYM kolankiem, i się okazywało, że potrzebna mu jeszcze jakaś rurka, to przerywał pracę i szedł do pobliskiego OBI po TĘ rurkę. A jak wracał z TĄ rurką, i się okazywało, że brakuje mu kolanka, to przerywał pracę i szedł do pobliskiego OBI po TO kolanko. A jak wracał z TYM kolankiem, i się okazywało, że potrzebny mu jeszcze jakiś zaworek, to przerywał pracę i szedł do pobliskiego OBI po TEN zaworek. A jak wracał z TYM zaworkiem, i się okazywało, że potrzebna mu jeszcze jakaś uszczelka, to przerywał pracę i szedł do pobliskiego OBI po TĘ uszczelkę. A jak wracał z TĄ uszczelką, i się okazywało, że brakuje mu kolanka, to przerywał pracę i szedł do pobliskiego OBI po TO kolanko. A jak wracał z…
Kumacie? Daleko to nie było, bo raptem koło kilometra, ale tutaj tup tup, tam tup tup, czasem kilka razy dziennie i czas leci, a robota stoi. Za to widać aplikacja w telefonie do liczenia kroków się ucieszyła. Nie, że sobie paczasz co będzie potrzebne, robisz listę, kupujesz trochę na zapas, bo można w każdym markecie budowlanym zwrócić rzeczy nieuszkodzone, ładujesz to wszystko do samochodu i robisz jeden kurs raz na kilka dni.
- No skąd? Przecież to paliwa bym spalił!
Dowiedziałem się o tym jakoś tak z głupia frant pytając, co mu tak wolno te kafle idą, skoro już ma machinę do ich cięcia.
I jeszcze się zdziwił, że się delikatnie wkurwiłem.
Kafelkarz vs niesprzyjające środowisko naturalne
Projekt przewiduje bajeranckie przesuwne panele, które oddzielają część dzienną, od nocnej jeżdżąc sobie po torach z lewa, na prawo. Tory te oddzielają także dwie różne podłogi – w dzień tupiemy po kaflach, w nocy po panelach, coby stópki nie marzły, jak nas najdzie na siku. Ponieważ kafelkarzowi wybitnie nie szła łazienka, to kierowani ludzkim serca odruchem podpowiedzieliśmy mu, żeby kładł kafle na podłodze w części kuchennej i salonowej. Co ma robić puste przebiegi, nie?
Nie do końca ufając jego znajomości skomplikowanych obliczeń geometrycznych, wyznaczyliśmy mu linię na podłodze, której miał się trzymać kładąc kafle. Nie powiem, wyszło mu to całkiem równo, ale tempo miał cokolwiek wolne, nawet pomimo cudownej maszyny nówka-sztuka-nie-śmiganej do cięcia kafli. W porywach przybywało 6, może 8 kafli dziennie. Jak pewnego dnia położył cały rząd od ściany do ściany, czyli coś z 15 sztuk, to się obawiałem, czy z tego zapierdolu weźmie i nie zejdzie.
Wtedy jeszcze myślałem, naiwny wielce, że Jemioł przychodzi do pracy na całe dnie, a nie tak sobie popołudniu na chwilkę. Dlatego nieświadomy zupełnie pytam, co to tak wolno idzie?
- Za gorąco jest. Klej nie schnie.
Fakt jest faktem, że to akurat była ta majowa fala upałów pod 30°, ale to przecież kurwa nie Dolina Śmierci i AŻ taki upał to nie był, żeby się klejowi robiło niedobrze i zasychać nie chciał, prawda? Aż się zacząłem wtedy zastanawiać, czy to on jest taki głupi (kafelkarz, nie klej) sprzedając mi najbardziej z dupy wymówkę ever, czy myślał, że to my jesteśmy tacy głupi, żeby mu uwierzyć. Może po prostu nie wiedział, że się trochę o tych remontach przez te naście lat nauczyliśmy.
Wkurwiłem się lekko, bo w kłamaniu cenię finezję i jakiś pomysł, a tu koleś poleciał jak buldożer.
Kafelkarz wyjęty spod prawa
Ponieważ praca kafelkarza szła trochę jak orka tępym pługiem po kamienistym polu, zrobił się tymczasem czerwiec, a do tego kafelkarz zapowiedział się, że idzie na urlop, więc delikatnie zaczęliśmy go gonić, żeby się przestał opierdalać i wziął się wreszcie do roboty, bo nam się kapkę kończy cierpliwość, a wraz z nią może się skończyć kasa. Wyskoczył więc z samobójczą propozycją, że przyjdzie kłaść kafle w niedzielę. Aż mnie przyznam zatkało, bo ród budowlańczy mocno się szanuje, i ciężko znaleźć takiego, który zhańbi się pracą po 16:00 czy choćby w sobotę. A tu dzień święty i Biedronka zamknięta, a Jemioł do pracy się pcha.
Nie jestem taki, żeby ludziom robić pod górę, więc z otwartymi ramionami zawołałem YES!! YES!! YES!! nadzieję mając, że jak się solidnie weźmie do roboty i przepracuje uczciwie cały dzień, to przynajmniej podłogę położy po całości, a nie że mu klej nie schnie. My akurat byliśmy na wyjazdowym szkoleniu i doglądać go nie mieliśmy jak, ale skoro sam wyskoczył z propozycją, to przecież nie będzie z gęby robił trampka, nie?
Okazało się, że honor to taki telefon Huaweia, bo tu nagle w trakcie konfigurowania tableta na lodówce Samsunga, żeby wyświetlał moją stronę, przychodzi taki oto sms:
Ktos zadzwonil na psy musialam opuszczic budowe zostalo troche kafli do polozenia
Nie wiedziałem, że w Polsce praca w niedzielę jest JUŻ przestępstwem ściganym przez policyjne siły szybkiego reagowania!!
No, ale mógł docinać kafle, trochę pohałasował i go jakiś dogorywający po sobocie hipster podpierdzielił, że zakłóca mu spokój. Tak, to jest możliwe. Tyle, że zupełnie nierealne – jak nam powiedział znajomy policjant, mało prawdopodobne, żeby wysłali na interwencję patrol, jeśli to nie jakaś awantura domowa albo coś, w czym ktoś może ucierpieć.
Znowu mnie trochę wkurwił, bo nie lubię, jak ktoś jest głupi, ale zazwyczaj bywam tolerancyjny.
Kafelkarz też ma z grawitacją problem, jak hydraulik
Ponieważ nasza chatka-kopulatka ma być fancy i w ogóle, to nie wstawiamy do niej wanny, ani normalnej kabiny prysznicowej z brodzikiem. Mają być kafle na podłodze, które od linii szklanego wejścia pod prysznic delikatnym spadkiem spadają aż do odpływu liniowego. To taki dżinks w podłodze, albo w ścianie, do którego leje się woda i spływa sobie dalej w świat niosąc nasz brud, mydliny i czasami nienarodzonych potomków. Tyle, że można to osiągnąć albo podnosząc całą część prysznica tak, żeby od brzegu był spadek aż do odpływu liniowego, co niestety owocuje małym stopniem, albo trzeba trochę podkuć podłogę, aby uzyskać ten sam efekt bez owocowania małym stopniem. Oczywiście metoda druga jest o niebo ładniejsza, ale też bardziej pracochłonna.
No, ale Jemioł długo nie mógł pojąć idei, że jak to tak – prysznic bez kabiny w półkole, z brodzikiem? Co to za jakieś wynalazki piekielne, że on ma kuć pod odpływ liniowy, skoro normalnie tu dalibyśmy brodzik, tutaj byśmy się zamknęli, nic by się nie chlapało i po co to wymyślać? Postanowiłem Jemiołowi pokazać właściwą ścieżkę w jego kafelkarskim życiu, bo jakby się deko pogubił:
- Kurwa, facet, ty nie jesteś wróż Wizun od wróżenia, co by było gdyby, tylko od tego, żeby artystyczną wizję Pani Matki przekuć w czyn, więc bierzesz udar i zapierdalasz, przecież woda nie będzie płynęła pod górę, a my nie chcemy schodka na wejściu do prysznica. Proste jak fajka, nie?
Jebaniutki, to jedno, jedyne miejsce opierdolił tak szybko, że zanim przyjechaliśmy sprawdzić, to już kutafon podniósł podłogę i położył kafle, tworząc oczywiście schodek. Stwierdził pewnie cwaniaczek, że szkoda nam będzie skuwać kafle z podłogi. I miał trochę racji.
Choć ostatecznie i tak potem trzeba było je skuć, żeby po pierwsze poprawić spadek rur, a właściwie antyspadek, o którym pisałem ⇒w poprzedniej części.
A po drugie…
…Kafelkarz w pogardzie ma nowomodne wynalazki
Coś takiego na przykład, jak izolowanie posadzki pod prysznicem, tak zwaną płynną folią, żeby woda po spenetrowaniu fug nie sączyła się dalej. Idiota nie dał nic i już po kilku prysznicach sąsiad z dołu by nas pokochał za cieknącą wodę z sufitu. Niestety, ten nieszczęsny odpływ liniowy walnął na tyle wysoko, że schodek pozostał do tej pory, bo trzeba by było w zasadzie wszystko w łazience robić jeszcze raz.
Gruntowanie ściany pod kafle też miał nasz Jemioł w głębokim poważaniu, bo jak widzicie na obrazku poniżej, nie zagruntował całej ściany, tylko do pewnej wysokości. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że to pewnie dlatego, że był to kurdupel dosyć mocno pokrzywdzony w pionie. Ale nie napiszę.
Jak go zapytałem, dlaczego nie pogruntował do samej góry, to bardzo błyskotliwie odpowiedział, że:
- Przecież wyżej to się nie chlapie, więc nie ma sensu gruntować ścian.
To tutaj pierwszy raz mnie tak wkurwił, że aż zagryzałem zęby, żeby mu nie jebnąć czymś ciężkim.
Bo grunt na ścianach nie ma izolować ścian od wody, tylko zwiększać przyczepność kleju pod kaflami. I jakby tak położył, to po pewnym czasie kąpiącemu się pod prysznicem komuś spadłby na łeb kafelek, zamiast deszczu kojących kropelek pieszczących utrudzone ciało.
A poza tych fachowiec chyba powinien wiedzieć, po co jest gruntowanie ścian, prawda?

Kafelkarz jak widać wierzy w to, że praca powinna przebiegać etapami – najpierw przez tydzień kładł te kafle, co to je widzicie na ścianie, a potem sobie to miejsce zagracił i poszedł realizować etap na podłodze.
Kafelkarz się nie bawi w cięcie-gięcie
Nawet pomimo tego, że Pankracy sprezentował wreszcie kafelkarzowi machinę do cięcia glazury, to ten podchodził do kawałkowania kafli cokolwiek niechętnie.
Jak popatrzycie na poniższy obrazek, to zobaczycie w narożniku kafle ze strukturą 3D. Zamysł był taki, że się ładnie odbijają w lustrze poszerzają nam malutki kibelek, poza tym można sobie siedząc na tronie wyciskać syfy – dla zapracowanych korpoludków jak znalazł, bo oszczędzamy cenny czas.
Dodatkowo na obrazku widzicie, że one nie dochodzą do samej ziemi – tutaj poniżej w zamyśle ma być taka magiczna półeczka, na której można sobie odłożyć np. książkę, kiedy wszystkie syfy już sobie wycisnęliśmy, ale ciągle jeszcze nie chlupnęliśmy i trochę nudy. Poniżej dlatego, że jak kafel jest 3D, to nie dojdzie do niego idealnie półeczka i powstaną wielkie dziury, a jak go damy pod spodem, to kafel prostą krawędzią sobie na tej półce stanie, silikonowa fuga maksymalnie na 2 milimetry całość przykryje i będzie pani zadowolona.
Jemioł jakoś nie ogarnął swym wątłym umysłem idei i położył całość od podłogi do sufitu. Zrozumieć zresztą nie mógł aż do momentu, w którym przyłożyliśmy do przyklejonego kafla kawałek deski i pokazaliśmy mu, jakie się brzydkie robią szczeliny. Mieliśmy na szczęście kafelek na zapas, więc po skuciu mieliśmy czym uzupełnić braki, bo oczywiście skucie kafla ze ściany tak, żeby się nie rozwalił, przekracza zdolności motoryczne Jemioła.
I pewnie normalnym ludziom by to nie przeszkadzało, ale chcieliśmy mieć nad półką dwa kafle pełne i docinkę pod sufitem, żeby zgubiła się fuga przy okazji kasety regipsowej ukrywającej wentylację. No i tutaj musielibyśmy wszystko skuć ze ścian – szkoda kasy i czasu, przeżyjemy te fugi na ścianie, nie?
Ale jednak trochę to wkurwia, bo miało być inaczej.
Kafelkarz naprawdę nie lubi się narobić
Poza tym, że fachmanom wszystko wyłuszczyliśmy jak chłop krowie na rowie, to jeszcze ponaklejaliśmy im projekty w strategicznych miejscach, kiedy się okazało, że Pankracy przekazane mu dwie kopie przejebał gdzieś, nie wiadomo gdzie. Bo przecież jak ktoś ma na wysokości oczu, centralnie na wprost rysunek miejsca, które poniżej ma robić, to przecież nie ma opcji, żeby zrobił źle, prawda? Ano właśnie nieprawda.
Normalnym ludziom to by pewnie nie przeszkadzało, ale my na gebericie chcieliśmy mieć jak najmniej widoczne fugi, dlatego wytłumaczyliśmy Jemiołowi, że kłaść kafle ma OD GÓRY, chociaż tak jest mu mniej wygodnie, ale my chcemy mieć te fugi zakryte kibelkiem (macie na zdjęciu, o co nam chodziło). Oczywiście prawdziwy kafelmajster w pogardzie ma sugestie klientów, którzy nie znają się przecież na trudnej sztuce kafelkowania i nie wiedzą, ile to trudności, potu, znoju i krwi przelanej wymaga położenie kafli od góry, a nie od dołu.
Macie znowu pięć prób – zgadnijcie, jak położył?
Dialog po tym, jak zobaczyliśmy kafle położone dokładnie odwrotnie od tego, jak chcieliśmy leciał mniej więcej tak:
- Jemioł, chłopaku, czy my do ciebie mówimy w jakimś obcym języku? W suahili może, albo papiamento?
- No nie, ale…
- To może zaciągamy jakąś gwarą? Bo wiesz, my ze wschodu pochodzimy, a ty pewnie prawilny chłopak z dużego miasta jesteś i możesz mieć kłopoty ze zrozumieniem - nie dałem mu dojść do słowa.
- Nie, no…
- A może masz duszę artystyczną i chcesz łazienki projektować? – znowu wyprzedziłem jego ciętą ripostę.
- No skąd, ja…
- To powiedz mi do kurwy nędzy dlaczego nie robisz tak, jak ci mówimy, tylko odpierdalasz coś po swojemu?? Mówiliśmy ci, że na gebericie masz dać kafle OD GÓRY w dół, żeby kibel przykrył fugi. Rozmawialiśmy o tym i mówiłeś, że rozumiesz. Zrozumiałeś?
- No tak.
- To skoro mówię do ciebie jak cywilizowany biały człowiek, że masz tu walnąć kafle od góry do dołu, a ty mówisz, że rozumiesz, to dlaczego odpierdalasz coś zupełnie na odwrót?
- Bo tak mi było prościej.
JEB!! Strzeliła mi chyba żyłka w oku, bo zaczęła mi tak dziwnie podskakiwać powieka i wszystko dookoła nabrało czerwonej barwy. Poczułem niepowstrzymaną żądzę złapania Jemioła za ten pusty łeb i napierdalania w kant geberitu tak długo, aż zobaczę na własne oczy, czy on ma we łbie jakiś mózg czy tylko nitkę do spinania uszu. Jak wiele trzeba silnej woli, żeby powstrzymać niepowstrzymaną żądzę to nie wie nikt, kto nie musiał jej powstrzymywać. Ja już wiem. Wy nie chcecie wiedzieć, uwierzcie mi.
Spuśćmy tutaj zasłonę milczenia na dalszą część rozmowy, bo być może czytacie to przed 22:00, a może nawet nie macie 18 lat i płynnie przejdźmy do clou – Jemioł miał skuć płytki i położyć je tym razem tak, jak mu to powiedzieliśmy i jak miał zaznaczone na rysunkach technicznych wiszących NAD samym geberitem. Koszt nowej paczki kafli mu potrącamy, kleju nie i mojego czasu straconego na jeżdżenie po marketach też nie.
Powiedział, że mu przykro, jest smutny i postara się następnym razem sprostać naszym wygórowanym wymaganiom.
Kafelkarz tym razem się postarał wybitnie
Ponownie rzućmy okiem na obrazek powyższy – widzimy, droga młodzieży, że płytki na gebercie zostały położone tak, jak tego chcieliśmy, czyli kibelek częściowo zasłania nam fugę.
Widzimy również, że kafelek 3D został docięty i nie sięga już do samej podłogi.
Widzimy także, że Jemioł pierdolnął na wszystkich kaflach tę samą fugę. Na tych białych 3D na ścianie. Na tych białych na gebericie. I NA TYCH SZARYCH, BETONOWYCH KURWA NA PODŁODZE TEŻ! Piękna szara fuga na wszystkich kaflach, bez względu na tychże kafli kolor.
Bo po chuj pofugować białe kafle białą fugą, która leży sobie spokojnie w worku obok fugi szarej do kafli szarych?!?!
Przez moment myślałem, że pęka mi żyłka w drugim oku, bo niebezpiecznie się zaczerwieniło wszystko dookoła, ale w połowie tego procesu mózg musiał stwierdzić, że w moim wieku niebezpiecznie się tak denerwować. Poza tym Jemioła akurat nie było, bo wybył na zapowiadany urlop i nie było się na kim wyładować, a do MałejŻonki zbyt wielkie żywię uczucie, żeby przez taką duperelę sobie nagrabić nierozważnem słowem. Zamiast tego poczułem nagle w sobie taki zen i stoicki spokój, że przy mnie posąg śpiącego Buddy wyglądałby jak PSY tańczący Gangnam Style. Spojrzeliśmy sobie w oczy i w obojgu wykiełkowała taka myśl:
To nie ma sensu. Gość nie robi tego złośliwie. On jest po prostu idiotą.
Czas urlopu Jemioła spędziliśmy na intensywnym poszukiwaniu ekipy, która mogłaby skończyć remont w jakimś akceptowalnym terminie i w ogóle chciałaby po kimś kończyć. Udało nam się trochę fuksem, ale się udało. I dlatego po urlopie Jemioła napisaliśmy do Pankracego, że chcemy się spotkać na budowie, bo czas przestać puszczać ciche bąki i poważnie pogadać.
I to już będzie ostatnia część.
Mam nadzieję.
PS. Gdyby naszła Cię ochota na poczytanie poprzednich części opowieści spod znaku zmagań z kaflem, panelem i płytą regipsową, to podrzucam linki:
– ⇒część pierwsza o kupnie mieszkania;
– ⇒część druga o pracach przedremontowych, czyli o burzeniu ścian;
– ⇒część trzecia o terminach, ustaleniach i tym, że to wszystko można o kant dupy potłuc
– ⇒część czwarta o tym, co udało się zepsuć hydraulikowi i gościom od regipsów
Fot: depositphotos, autor: marcovarro