Bo remont to szkoła życia lepsza jest niż wojsko, cz.5: kafelkarz zagłady

 

⇒W poprzed­niej czę­ści opo­wie­ści spod zna­ku zma­gań z bez­li­to­sną mate­rią cemen­to­wo-regip­so­wą mogli­ście sobie poczy­tać o tym, jak nam się współ­pra­co­wa­ło ze zbio­rem loso­wych pseu­do­fa­chow­ców kie­ro­wa­nych wła­sną wizją i niczym innym. Co jakiś czas trze­ba było wol­no­mu­la­rzy przy­wró­cić na wła­ści­we tory solid­nym opier­do­lem, bo ina­czej pogu­bie­ni byli jak dzie­ci we mgle i wła­ści­wie jakoś to szło (spraw­dzić, czy nie hydrau­lik, bo to, co odpier­da­lał na kwa­dra­cie to był hydro-wod­ny odpo­wied­nik naszej repre­zen­ta­cji w Moskwie – niby coś robił, ale jakoś wszy­scy niezadowoleni).

Ponie­waż z wyżej wspo­mnia­nym nie­sa­mo­wi­cie ogar­nię­tym hydrau­li­kiem się w pew­nym momen­cie roz­sta­li­śmy, bo nie byli­śmy w sta­nie nadą­żyć nad jego świa­tłą myślą, część koń­co­wą jego obo­wiąz­ków hydrau­licz­nych prze­jął kafel­karz. Kafel­karz ma szcze­gól­ne miej­sce w moim ser­cu, więc na potrze­by nar­ra­cji nazwij­my go Jemioł.

Jemioł, jak w prze­ogrom­nej więk­szo­ści cały skur­wia­ły ród tak zwa­nych fachow­ców (wyrzu­cam z tego zbio­ru praw­dzi­wych fachow­ców), robił sobie nor­mal­nie do 15:00 gdzieś tam, a do nas wpa­dał jak na fuchę, raz na dwie godzi­ny, raz na trzy, a cza­sa­mi wca­le. Nie tak się uma­wia­li­śmy z Pan­kra­cym, ale daro­wa­ne­mu konio­wi nie zaglą­da się w zęby, a my cie­sząc się, że wresz­cie robo­ty ruszy­ły, nie zaglą­da­li­śmy Jemio­ło­wi w nic, coby chło­pa­ka nie zawstydzać.

Jedy­nie pro­fi­lak­tycz­nie co wie­czór, albo co dwa wpa­da­li­śmy na kwa­drat popa­trzeć, jaki jest postęp prac. Zna­czy takie było zało­że­nie, bo w rze­czy­wi­sto­ści patrzy­li­śmy, co zosta­ło zje­ba­ne i co trze­ba popra­wić. I tutaj wybie­gnę tro­chę w przy­szłość – to wła­śnie kafel­karz spra­wił, że w koń­cu puści­ły nam ner­wy i wyje­ba­li­śmy Pan­kra­ce­go z hukiem z budo­wy, łącz­nie z jego Jemio­łem, gra­ta­mi mniej do pra­cy, a bar­dziej do zakle­pa­nia miej­sców­ki i całą resztą.

Ale o tym następ­nym razem. Dzi­siaj przyj­rzyj­my się, co Jemio­ło­wi uda­ło się spierdolić.

 

Z kąt jesteś kafelkarzu? Na pewno nie z 45°

Jak­by nie patrzeć, dooko­ła nas zapa­no­wał XXIw. Wiek hip­ste­ria­dy i szpa­no­wa­nia wszyst­kim na Insta­gra­mie – dupa­mi, cyc­ka­mi, podró­ża­mi, jedze­niem, kot­ka­mi czy cha­ta­mi. I dla­te­go ja oraz Mała­Żon­ka, jako mło­dzi duchem i cia­łem mówi­my sta­now­cze NIE zakań­cza­niu kafli jaki­miś syficz­ny­mi pla­sti­ko­wy­mi listew­ka­mi. Kafel­ki w naroż­ni­ku mają być ele­ganc­ko przy­cię­te na 45°, rów­niut­ko zafu­go­wa­ne i nie ma mient­kiej gry. Na co kafel­karz odparł, że on tak nie umie, nie robi, a w ogó­le to nie ma czym przy­ci­nać kafli, bo klo­cek twar­dy jest, a lite­ra gotyc­ka zawi­ła panie.

Na całe jego wiel­kie szczę­ście aku­rat wte­dy na obiek­cie była tyl­ko Mała­Żon­ka, bo ja bar­dzo, ale to bar­dzo aler­gicz­nie reagu­ję na to, że ktoś przy­ła­zi do robo­ty, nie mając czym tej robo­ty wyko­ny­wać. Oj tak bar­dzo, że jak­bym tam aku­rat był, to bym mu chy­ba naj­pierw przy­je­bał kaflem, żeby się ogar­nął, a potem dał kil­ka do zgry­zie­nia, żeby spraw­dzić, czy się uda zęba­mi, sko­ro nie ma czym tych kafli ciąć. Bo jakoś nie wyobra­żam sobie, że pomiesz­cze­nie ide­al­nie nam pod wymiar kafla pasu­je i nic nie trze­ba będzie doci­nać. Ale może ja mam za sła­bą wyobraźnię?

Nasze z dupy wyję­te wyma­ga­nia widać dotar­ły do Pan­kra­ce­go, bo w nie­dłu­gi czas póź­niej na obiek­cie poja­wi­ła się machi­na do cię­cia kafli, tak­że pod kąta­mi. Kupio­na oczy­wi­ście za zalicz­kę, któ­rą od nas wziął Pan­kra­cy, bo prze­cież jak to tak, zaczy­nać robo­tę bez zalicz­ki? Zno­wu tro­chę wyprze­dzę fak­ty, ale Jemioł nie miał oka­zji prze­te­sto­wać machi­ny w cię­ciu pod kątem, bo wcze­śniej dostał men­tal­no-słow­ne­go kopa w dupę i poszedł se w pizdu.

Cie­ka­we, ile by napsuł kafli?

 

Kafelkarz sportsmen jest i ekolog

Jako się wyżej rze­kło, Jemioł miał na wysta­ją­cych rur­kach poza­kła­dać kil­ka kola­nek, zawo­rów i złą­czek, bo hydrau­lik poległ był men­tal­nie i zosta­ło po nim kil­ka dro­bia­zgów do dokoń­cze­nia. Nic skom­pli­ko­wa­ne­go, czy magicz­ne­go – serio, serio, sam bym sobie z tym pora­dził. Nasz dziel­ny kafel­maj­ster stwier­dził, że on tak­że, więc co ja mu będę robił pod górę.

Tyl­ko ja nie wie­dzia­łem, że on taki jest do spor­tu zapa­lo­ny i na punk­cie eko­lo­gii pokrzy­wio­ny. Nie zdzi­wił­bym się, gdy­by był #vege, ale to taka dygre­sja jest.

Otóż nasz kafel­karz, jak napo­ty­kał jakiś pro­blem, albo jak mu bra­ko­wa­ło jakie­goś kolan­ka, to prze­ry­wał pra­cę i SZEDŁ do pobli­skie­go OBI po radę. Albo bra­ku­ją­ce kolan­ko. JEDNO kolan­ko. A jak wra­cał z TYM kolan­kiem, i się oka­zy­wa­ło, że potrzeb­na mu jesz­cze jakaś rur­ka, to prze­ry­wał pra­cę i szedł do pobli­skie­go OBI po TĘ rur­kę. A jak wra­cał z TĄ rur­ką, i się oka­zy­wa­ło, że bra­ku­je mu kolan­ka, to prze­ry­wał pra­cę i szedł do pobli­skie­go OBI po TO kolan­ko. A jak wra­cał z TYM kolan­kiem, i się oka­zy­wa­ło, że potrzeb­ny mu jesz­cze jakiś zawo­rek, to prze­ry­wał pra­cę i szedł do pobli­skie­go OBI po TEN zawo­rek. A jak wra­cał z TYM zawor­kiem, i się oka­zy­wa­ło, że potrzeb­na mu jesz­cze jakaś uszczel­ka, to prze­ry­wał pra­cę i szedł do pobli­skie­go OBI po TĘ uszczel­kę. A jak wra­cał z TĄ uszczel­ką, i się oka­zy­wa­ło, że bra­ku­je mu kolan­ka, to prze­ry­wał pra­cę i szedł do pobli­skie­go OBI po TO kolan­ko. A jak wra­cał z…

Kuma­cie? Dale­ko to nie było, bo rap­tem koło kilo­me­tra, ale tutaj tup tup, tam tup tup, cza­sem kil­ka razy dzien­nie i czas leci, a robo­ta stoi. Za to widać apli­ka­cja w tele­fo­nie do licze­nia kro­ków się ucie­szy­ła. Nie, że sobie paczasz co będzie potrzeb­ne, robisz listę, kupu­jesz tro­chę na zapas, bo moż­na w każ­dym mar­ke­cie budow­la­nym zwró­cić rze­czy nie­usz­ko­dzo­ne, ładu­jesz to wszyst­ko do samo­cho­du i robisz jeden kurs raz na kil­ka dni.

- No skąd? Prze­cież to pali­wa bym spalił!

Dowie­dzia­łem się o tym jakoś tak z głu­pia frant pyta­jąc, co mu tak wol­no te kafle idą, sko­ro już ma machi­nę do ich cięcia.

I jesz­cze się zdzi­wił, że się deli­kat­nie wkurwiłem.

 

Kafelkarz vs niesprzyjające środowisko naturalne

Pro­jekt prze­wi­du­je baje­ranc­kie prze­suw­ne pane­le, któ­re oddzie­la­ją część dzien­ną, od noc­nej jeż­dżąc sobie po torach z lewa, na pra­wo. Tory te oddzie­la­ją tak­że dwie róż­ne pod­ło­gi – w dzień tupie­my po kaflach, w nocy po pane­lach, coby stóp­ki nie mar­z­ły, jak nas naj­dzie na siku. Ponie­waż kafel­ka­rzo­wi wybit­nie nie szła łazien­ka, to kie­ro­wa­ni ludz­kim ser­ca odru­chem pod­po­wie­dzie­li­śmy mu, żeby kładł kafle na pod­ło­dze w czę­ści kuchen­nej i salo­no­wej. Co ma robić puste prze­bie­gi, nie?

Nie do koń­ca ufa­jąc jego zna­jo­mo­ści skom­pli­ko­wa­nych obli­czeń geo­me­trycz­nych, wyzna­czy­li­śmy mu linię na pod­ło­dze, któ­rej miał się trzy­mać kła­dąc kafle. Nie powiem, wyszło mu to cał­kiem rów­no, ale tem­po miał cokol­wiek wol­ne, nawet pomi­mo cudow­nej maszy­ny nów­ka-sztu­ka-nie-śmi­ga­nej do cię­cia kafli. W pory­wach przy­by­wa­ło 6, może 8 kafli dzien­nie. Jak pew­ne­go dnia poło­żył cały rząd od ścia­ny do ścia­ny, czy­li coś z 15 sztuk, to się oba­wia­łem, czy z tego zapier­do­lu weź­mie i nie zejdzie.

Wte­dy jesz­cze myśla­łem, naiw­ny wiel­ce, że Jemioł przy­cho­dzi do pra­cy na całe dnie, a nie tak sobie popo­łu­dniu na chwil­kę. Dla­te­go nie­świa­do­my zupeł­nie pytam, co to tak wol­no idzie?

- Za gorą­co jest. Klej nie schnie.

Fakt jest fak­tem, że to aku­rat była ta majo­wa fala upa­łów pod 30°, ale to prze­cież kur­wa nie Doli­na Śmier­ci i AŻ taki upał to nie był, żeby się kle­jo­wi robi­ło nie­do­brze i zasy­chać nie chciał, praw­da? Aż się zaczą­łem wte­dy zasta­na­wiać, czy to on jest taki głu­pi (kafel­karz, nie klej) sprze­da­jąc mi naj­bar­dziej z dupy wymów­kę ever, czy myślał, że to my jeste­śmy tacy głu­pi, żeby mu uwie­rzyć. Może po pro­stu nie wie­dział, że się tro­chę o tych remon­tach przez te naście lat nauczyliśmy.

Wkur­wi­łem się lek­ko, bo w kła­ma­niu cenię fine­zję i jakiś pomysł, a tu koleś pole­ciał jak buldożer.

 

Kafelkarz wyjęty spod prawa

Ponie­waż pra­ca kafel­ka­rza szła tro­chę jak orka tępym płu­giem po kamie­ni­stym polu, zro­bił się tym­cza­sem czer­wiec, a do tego kafel­karz zapo­wie­dział się, że idzie na urlop, więc deli­kat­nie zaczę­li­śmy go gonić, żeby się prze­stał opier­da­lać i wziął się wresz­cie do robo­ty, bo nam się kap­kę koń­czy cier­pli­wość, a wraz z nią może się skoń­czyć kasa. Wysko­czył więc z samo­bój­czą pro­po­zy­cją, że przyj­dzie kłaść kafle w nie­dzie­lę. Aż mnie przy­znam zatka­ło, bo ród budow­lań­czy moc­no się sza­nu­je, i cięż­ko zna­leźć takie­go, któ­ry zhań­bi się pra­cą po 16:00 czy choć­by w sobo­tę. A tu dzień świę­ty i Bie­dron­ka zamknię­ta, a Jemioł do pra­cy się pcha.

Nie jestem taki, żeby ludziom robić pod górę, więc z otwar­ty­mi ramio­na­mi zawo­ła­łem YES!! YES!! YES!! nadzie­ję mając, że jak się solid­nie weź­mie do robo­ty i prze­pra­cu­je uczci­wie cały dzień, to przy­naj­mniej pod­ło­gę poło­ży po cało­ści, a nie że mu klej nie schnie. My aku­rat byli­śmy na wyjaz­do­wym szko­le­niu i doglą­dać go nie mie­li­śmy jak, ale sko­ro sam wysko­czył z pro­po­zy­cją, to prze­cież nie będzie z gęby robił tramp­ka, nie?

Oka­za­ło się, że honor to taki tele­fon Huawe­ia, bo tu nagle w trak­cie kon­fi­gu­ro­wa­nia table­ta na lodów­ce Sam­sun­ga, żeby wyświe­tlał moją stro­nę, przy­cho­dzi taki oto sms:

Ktos zadzwo­nil na psy musia­lam opusz­czic budo­we  zosta­lo tro­che kafli do polozenia

Nie wie­dzia­łem, że w Pol­sce pra­ca w nie­dzie­lę jest JUŻ prze­stęp­stwem ści­ga­nym przez poli­cyj­ne siły szyb­kie­go reagowania!!

No, ale mógł doci­nać kafle, tro­chę poha­ła­so­wał i go jakiś dogo­ry­wa­ją­cy po sobo­cie hip­ster pod­pier­dzie­lił, że zakłó­ca mu spo­kój. Tak, to jest moż­li­we. Tyle, że zupeł­nie nie­re­al­ne – jak nam powie­dział zna­jo­my poli­cjant, mało praw­do­po­dob­ne, żeby wysła­li na inter­wen­cję patrol, jeśli to nie jakaś awan­tu­ra domo­wa albo coś, w czym ktoś może ucierpieć.

Zno­wu mnie tro­chę wkur­wił, bo nie lubię, jak ktoś jest głu­pi, ale zazwy­czaj bywam tolerancyjny.

 

Kafelkarz też ma z grawitacją problem, jak hydraulik

Ponie­waż nasza chat­ka-kopu­lat­ka ma być fan­cy i w ogó­le, to nie wsta­wia­my do niej wan­ny, ani nor­mal­nej kabi­ny prysz­ni­co­wej z bro­dzi­kiem. Mają być kafle na pod­ło­dze, któ­re od linii szkla­ne­go wej­ścia pod prysz­nic deli­kat­nym spad­kiem spa­da­ją aż do odpły­wu linio­we­go. To taki dżinks w pod­ło­dze, albo w ścia­nie, do któ­re­go leje się woda i spły­wa sobie dalej w świat nio­sąc nasz brud, mydli­ny i cza­sa­mi nie­na­ro­dzo­nych potom­ków. Tyle, że moż­na to osią­gnąć albo pod­no­sząc całą część prysz­ni­ca tak, żeby od brze­gu był spa­dek aż do odpły­wu linio­we­go, co nie­ste­ty owo­cu­je małym stop­niem, albo trze­ba tro­chę pod­kuć pod­ło­gę, aby uzy­skać ten sam efekt bez owo­co­wa­nia małym stop­niem. Oczy­wi­ście meto­da dru­ga jest o nie­bo ład­niej­sza, ale też bar­dziej pracochłonna.

No, ale Jemioł dłu­go nie mógł pojąć idei, że jak to tak – prysz­nic bez kabi­ny w pół­ko­le, z bro­dzi­kiem? Co to za jakieś wyna­laz­ki pie­kiel­ne, że on ma kuć pod odpływ linio­wy, sko­ro nor­mal­nie tu dali­by­śmy bro­dzik, tutaj byśmy się zamknę­li, nic by się nie chla­pa­ło i po co to wymy­ślać? Posta­no­wi­łem Jemio­ło­wi poka­zać wła­ści­wą ścież­kę w jego kafel­kar­skim życiu, bo jak­by się deko pogubił:

- Kur­wa, facet, ty nie jesteś wróż Wizun od wró­że­nia, co by było gdy­by, tyl­ko od tego, żeby arty­stycz­ną wizję Pani Mat­ki prze­kuć w czyn, więc bie­rzesz udar i zapier­da­lasz, prze­cież woda nie będzie pły­nę­ła pod górę, a my nie chce­my schod­ka na wej­ściu do prysz­ni­ca. Pro­ste jak faj­ka, nie?

Jeba­niut­ki, to jed­no, jedy­ne miej­sce opier­do­lił tak szyb­ko, że zanim przy­je­cha­li­śmy spraw­dzić, to już kuta­fon pod­niósł pod­ło­gę i poło­żył kafle, two­rząc oczy­wi­ście scho­dek. Stwier­dził pew­nie cwa­nia­czek, że szko­da nam będzie sku­wać kafle z pod­ło­gi. I miał tro­chę racji.

Choć osta­tecz­nie i tak potem trze­ba było je skuć, żeby po pierw­sze popra­wić spa­dek rur, a wła­ści­wie anty­spa­dek, o któ­rym pisa­łem ⇒w poprzed­niej czę­ści.

A po drugie…

 

…Kafelkarz w pogardzie ma nowomodne wynalazki

Coś takie­go na przy­kład, jak izo­lo­wa­nie posadz­ki pod prysz­ni­cem, tak zwa­ną płyn­ną folią, żeby woda po spe­ne­tro­wa­niu fug nie sączy­ła się dalej. Idio­ta nie dał nic i już po kil­ku prysz­ni­cach sąsiad z dołu by nas poko­chał za ciek­ną­cą wodę z sufi­tu. Nie­ste­ty, ten nie­szczę­sny odpływ linio­wy wal­nął na tyle wyso­ko, że scho­dek pozo­stał do tej pory, bo trze­ba by było w zasa­dzie wszyst­ko w łazien­ce robić jesz­cze raz.

Grun­to­wa­nie ścia­ny pod kafle też miał nasz Jemioł w głę­bo­kim powa­ża­niu, bo jak widzi­cie na obraz­ku poni­żej, nie zagrun­to­wał całej ścia­ny, tyl­ko do pew­nej wyso­ko­ści. Gdy­bym był zło­śli­wy, to bym napi­sał, że to pew­nie dla­te­go, że był to kur­du­pel dosyć moc­no pokrzyw­dzo­ny w pio­nie. Ale nie napiszę.

Jak go zapy­ta­łem, dla­cze­go nie pogrun­to­wał do samej góry, to bar­dzo bły­sko­tli­wie odpo­wie­dział, że:

- Prze­cież wyżej to się nie chla­pie, więc nie ma sen­su grun­to­wać ścian.

To tutaj pierw­szy raz mnie tak wkur­wił, że aż zagry­za­łem zęby, żeby mu nie jeb­nąć czymś ciężkim.

Bo grunt na ścia­nach nie ma izo­lo­wać ścian od wody, tyl­ko zwięk­szać przy­czep­ność kle­ju pod kafla­mi. I jak­by tak poło­żył, to po pew­nym cza­sie kąpią­ce­mu się pod prysz­ni­cem komuś spadł­by na łeb kafe­lek, zamiast desz­czu koją­cych kro­pe­lek piesz­czą­cych utru­dzo­ne ciało.

A poza tych facho­wiec chy­ba powi­nien wie­dzieć, po co jest grun­to­wa­nie ścian, prawda?

kafelkarz

Kafel­karz jak widać wie­rzy w to, że pra­ca powin­na prze­bie­gać eta­pa­mi – naj­pierw przez tydzień kładł te kafle, co to je widzi­cie na ścia­nie, a potem sobie to miej­sce zagra­cił i poszedł reali­zo­wać etap na podłodze.

 

Kafelkarz się nie bawi w cięcie-gięcie

Nawet pomi­mo tego, że Pan­kra­cy spre­zen­to­wał wresz­cie kafel­ka­rzo­wi machi­nę do cię­cia gla­zu­ry, to ten pod­cho­dził do kawał­ko­wa­nia kafli cokol­wiek niechętnie.

Jak popa­trzy­cie na poniż­szy obra­zek, to zoba­czy­cie w naroż­ni­ku kafle ze struk­tu­rą 3D. Zamysł był taki, że się ład­nie odbi­ja­ją w lustrze posze­rza­ją nam malut­ki kibe­lek, poza tym moż­na sobie sie­dząc na tro­nie wyci­skać syfy – dla zapra­co­wa­nych kor­po­lud­ków jak zna­lazł, bo oszczę­dza­my cen­ny czas.

Dodat­ko­wo na obraz­ku widzi­cie, że one nie docho­dzą do samej zie­mi – tutaj poni­żej w zamy­śle ma być taka magicz­na półecz­ka, na któ­rej moż­na sobie odło­żyć np. książ­kę, kie­dy wszyst­kie syfy już sobie wyci­snę­li­śmy, ale cią­gle jesz­cze nie chlup­nę­li­śmy i tro­chę nudy. Poni­żej dla­te­go, że jak kafel jest 3D, to nie doj­dzie do nie­go ide­al­nie półecz­ka i powsta­ną wiel­kie dziu­ry, a jak go damy pod spodem, to kafel pro­stą kra­wę­dzią sobie na tej pół­ce sta­nie, sili­ko­no­wa fuga mak­sy­mal­nie na 2 mili­me­try całość przy­kry­je i będzie pani zadowolona.

Jemioł jakoś nie ogar­nął swym wątłym umy­słem idei i poło­żył całość od pod­ło­gi do sufi­tu. Zro­zu­mieć zresz­tą nie mógł aż do momen­tu, w któ­rym przy­ło­ży­li­śmy do przy­kle­jo­ne­go kafla kawa­łek deski i poka­za­li­śmy mu, jakie się brzyd­kie robią szcze­li­ny. Mie­li­śmy na szczę­ście kafe­lek na zapas, więc po sku­ciu mie­li­śmy czym uzu­peł­nić bra­ki, bo oczy­wi­ście sku­cie kafla ze ścia­ny tak, żeby się nie roz­wa­lił, prze­kra­cza zdol­no­ści moto­rycz­ne Jemioła.

I pew­nie nor­mal­nym ludziom by to nie prze­szka­dza­ło, ale chcie­li­śmy mieć nad pół­ką dwa kafle peł­ne i docin­kę pod sufi­tem, żeby zgu­bi­ła się fuga przy oka­zji kase­ty regip­so­wej ukry­wa­ją­cej wen­ty­la­cję. No i tutaj musie­li­by­śmy wszyst­ko skuć ze ścian – szko­da kasy i cza­su, prze­ży­je­my te fugi na ścia­nie, nie?

Ale jed­nak tro­chę to wkur­wia, bo mia­ło być inaczej.

 

Kafelkarz naprawdę nie lubi się narobić

Poza tym, że fach­ma­nom wszyst­ko wyłusz­czy­li­śmy jak chłop kro­wie na rowie, to jesz­cze pona­kle­ja­li­śmy im pro­jek­ty w stra­te­gicz­nych miej­scach, kie­dy się oka­za­ło, że Pan­kra­cy prze­ka­za­ne mu dwie kopie prze­je­bał gdzieś, nie wia­do­mo gdzie. Bo prze­cież jak ktoś ma na wyso­ko­ści oczu, cen­tral­nie na wprost rysu­nek miej­sca, któ­re poni­żej ma robić, to prze­cież nie ma opcji, żeby zro­bił źle, praw­da? Ano wła­śnie nieprawda.

Nor­mal­nym ludziom to by pew­nie nie prze­szka­dza­ło, ale my na gebe­ri­cie chcie­li­śmy mieć jak naj­mniej widocz­ne fugi, dla­te­go wytłu­ma­czy­li­śmy Jemio­ło­wi, że kłaść kafle ma OD GÓRY, cho­ciaż tak jest mu mniej wygod­nie, ale my chce­my mieć te fugi zakry­te kibel­kiem (macie na zdję­ciu, o co nam cho­dzi­ło). Oczy­wi­ście praw­dzi­wy kafel­maj­ster w pogar­dzie ma suge­stie klien­tów, któ­rzy nie zna­ją się prze­cież na trud­nej sztu­ce kafel­ko­wa­nia i nie wie­dzą, ile to trud­no­ści, potu, zno­ju i krwi prze­la­nej wyma­ga poło­że­nie kafli od góry, a nie od dołu.

Macie zno­wu pięć prób – zgad­nij­cie, jak położył?

kafelkarza

Po lewej i w środ­ku eta­py pośred­nie, po pra­wej pra­wie finalny.

 

Dia­log po tym, jak zoba­czy­li­śmy kafle poło­żo­ne dokład­nie odwrot­nie od tego, jak chcie­li­śmy leciał mniej wię­cej tak:

- Jemioł, chło­pa­ku, czy my do cie­bie mówi­my w jakimś obcym języ­ku?  W suahi­li może, albo papiamento?
- No nie, ale…
- To może zacią­ga­my jakąś gwa­rą? Bo wiesz, my ze wscho­du pocho­dzi­my, a ty pew­nie pra­wil­ny chło­pak z duże­go mia­sta jesteś i możesz mieć kło­po­ty ze zro­zu­mie­niem - nie dałem mu dojść do słowa.
- Nie, no…
- A może masz duszę arty­stycz­ną i chcesz łazien­ki pro­jek­to­wać? – zno­wu wyprze­dzi­łem jego cię­tą ripostę.
- No skąd, ja…
- To powiedz mi do kur­wy nędzy dla­cze­go nie robisz tak, jak ci mówi­my, tyl­ko odpier­da­lasz coś po swo­je­mu?? Mówi­li­śmy ci, że na gebe­ri­cie masz dać kafle OD GÓRY w dół, żeby kibel przy­krył fugi. Roz­ma­wia­li­śmy o tym i mówi­łeś, że rozu­miesz. Zrozumiałeś?
- No tak.
- To sko­ro mówię do cie­bie jak cywi­li­zo­wa­ny bia­ły czło­wiek, że masz tu wal­nąć kafle od góry do dołu, a ty mówisz, że rozu­miesz, to dla­cze­go odpier­da­lasz coś zupeł­nie na odwrót?
- Bo tak mi było prościej.

JEB!! Strze­li­ła mi chy­ba żył­ka w oku, bo zaczę­ła mi tak dziw­nie pod­ska­ki­wać powie­ka i wszyst­ko dooko­ła nabra­ło czer­wo­nej bar­wy. Poczu­łem nie­po­wstrzy­ma­ną żądzę zła­pa­nia Jemio­ła za ten pusty łeb i napier­da­la­nia w kant gebe­ri­tu tak dłu­go, aż zoba­czę na wła­sne oczy, czy on ma we łbie jakiś mózg czy tyl­ko nit­kę do spi­na­nia uszu. Jak wie­le trze­ba sil­nej woli, żeby powstrzy­mać nie­po­wstrzy­ma­ną żądzę to nie wie nikt, kto nie musiał jej powstrzy­my­wać. Ja już wiem. Wy nie chce­cie wie­dzieć, uwierz­cie mi.

Spu­ść­my tutaj zasło­nę mil­cze­nia na dal­szą część roz­mo­wy, bo być może czy­ta­cie to przed 22:00, a może nawet nie macie 18 lat i płyn­nie przejdź­my do clou – Jemioł miał skuć płyt­ki i poło­żyć je tym razem tak, jak mu to powie­dzie­li­śmy i jak miał zazna­czo­ne na rysun­kach tech­nicz­nych wiszą­cych NAD samym gebe­ri­tem. Koszt nowej pacz­ki kafli mu potrą­ca­my, kle­ju nie i moje­go cza­su stra­co­ne­go na jeż­dże­nie po mar­ke­tach też nie.

Powie­dział, że mu przy­kro, jest smut­ny i posta­ra się następ­nym razem spro­stać naszym wygó­ro­wa­nym wymaganiom.

 

Kafelkarz tym razem się postarał wybitnie

Ponow­nie rzuć­my okiem na obra­zek powyż­szy – widzi­my, dro­ga mło­dzie­ży, że płyt­ki na geber­cie zosta­ły poło­żo­ne tak, jak tego chcie­li­śmy, czy­li kibe­lek czę­ścio­wo zasła­nia nam fugę.

Widzi­my rów­nież, że kafe­lek 3D został docię­ty i nie się­ga już do samej podłogi.

Widzi­my tak­że, że Jemioł pier­dol­nął na wszyst­kich kaflach tę samą fugę. Na tych bia­łych 3D na ścia­nie. Na tych bia­łych na gebe­ri­cie.  I NA TYCH SZARYCH, BETONOWYCH KURWA NA PODŁODZE TEŻ! Pięk­na sza­ra fuga na wszyst­kich kaflach, bez wzglę­du na tych­że kafli kolor.

Bo po chuj pofu­go­wać bia­łe kafle bia­łą fugą, któ­ra leży sobie spo­koj­nie w wor­ku obok fugi sza­rej do kafli szarych?!?!

Przez moment myśla­łem, że pęka mi żył­ka w dru­gim oku, bo nie­bez­piecz­nie się zaczer­wie­ni­ło wszyst­ko dooko­ła, ale w poło­wie tego pro­ce­su mózg musiał stwier­dzić, że w moim wie­ku nie­bez­piecz­nie się tak dener­wo­wać. Poza tym Jemio­ła aku­rat nie było, bo wybył na zapo­wia­da­ny urlop i nie było się na kim wyła­do­wać, a do Małej­Żon­ki zbyt wiel­kie żywię uczu­cie, żeby przez taką dupe­re­lę sobie nagra­bić nie­roz­waż­nem sło­wem. Zamiast tego poczu­łem nagle w sobie taki zen i sto­ic­ki spo­kój, że przy mnie posąg śpią­ce­go Bud­dy wyglą­dał­by jak PSY tań­czą­cy Gan­gnam Sty­le. Spoj­rze­li­śmy sobie w oczy i w oboj­gu wykieł­ko­wa­ła taka myśl:

To nie ma sen­su. Gość nie robi tego zło­śli­wie. On jest po pro­stu idiotą.

 

Czas urlo­pu Jemio­ła spę­dzi­li­śmy na inten­syw­nym poszu­ki­wa­niu eki­py, któ­ra mogła­by skoń­czyć remont w jakimś akcep­to­wal­nym ter­mi­nie i w ogó­le chcia­ła­by po kimś koń­czyć. Uda­ło nam się tro­chę fuk­sem, ale się uda­ło. I dla­te­go po urlo­pie Jemio­ła napi­sa­li­śmy do Pan­kra­ce­go, że chce­my się spo­tkać na budo­wie, bo czas prze­stać pusz­czać ciche bąki i poważ­nie pogadać.

I to już będzie ostat­nia część.

Mam nadzie­ję.

 

 

 

PS. Gdy­by naszła Cię ocho­ta na poczy­ta­nie poprzed­nich czę­ści opo­wie­ści spod zna­ku zma­gań z kaflem, pane­lem i pły­tą regip­so­wą, to pod­rzu­cam linki:
⇒część pierw­sza o kup­nie miesz­ka­nia;
⇒część dru­ga o pra­cach przed­re­mon­to­wych, czy­li o burze­niu ścian;
⇒część trze­cia o ter­mi­nach, usta­le­niach i tym, że to wszyst­ko moż­na o kant dupy potłuc
⇒część czwar­ta o tym, co uda­ło się zepsuć hydrau­li­ko­wi i gościom od regipsów

 

 

Fot: depo­sit­pho­tos, autor: mar­co­var­ro

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close