Przypowieść powigilijna o dobrym gospodarzu

 

- Co za cep pie­przo­ny, nie wyłą­czył dłu­gich i ośle­pia tym swo­im SUVem wzię­tym w leasing wszyst­kich dooko­ła. Nie dość, że sypie śnieg, ciem­no, śli­sko jak sam sku­wy­syn, to jesz­cze ten jebie po oczach tymi kse­no­na­mi czy inną cholerą.

To była pierw­sza moja myśl.

- Kur­wa, co tu robi w grud­niu, w dru­gi dzień świąt Boże­go Naro­dze­nia KOMBAJN sto­ją­cy w nocy w poprzek drogi?!?

To była moja ostat­nia myśl, zanim sam nie wiem jakim cudem wykrę­ci­łem jakoś autem i wal­nę­li­śmy cen­tral­nie w wiel­ką opo­nę doku­ment­nie roz­bi­ja­jąc przód, zamiast wbić się pod wiel­gach­ną maszy­nę tra­cąc dach i kto wie, czy nie skal­py razem z głową.

 

Ale cofnijmy się kilka dni.

Józek się cie­szył. Cie­szył się jak małe dziec­ko z nowej zabaw­ki. Tyle, że zabaw­ka Józ­ka tro­chę była więk­sza od dzie­cię­cej. A nawet była cał­kiem duża, bo to był wiel­ki kom­bajn John Deere serii T.

Józek sam nie wie­rzył, że wresz­cie się uda­ło przed samiuś­ką koń­ców­ką roku dopiąć wszyst­kie for­mal­no­ści i uru­cho­mić pie­nią­dze z Unii na zakup. Tro­chę żało­wał, że nie uda­ło się kupić nowe­go, ale już się skoń­czy­ły pie­nią­dze w urzę­dzie, a on też gwa­ran­cji z ban­ku dostał mniej, niż było w pla­nach, więc zamiast kupić nowiu­sień­kie­go, odku­pił czte­ro­let­nią maszy­nę od soł­ty­sa że wsi obok, bo soł­ty­so­wi już dru­gi syn powie­dział, że do mia­sta idzie i na gospo­dar­ce nie zosta­nie, to lepiej sprze­dać i tro­chę jesz­cze życia popró­bo­wać, póki sił jest, niż dać na zmar­no­wa­nie. I tak to Józek za 40% kre­dy­tu, 55% dota­cji i 5% swo­ich stał się dzień przed Wigi­lią wła­ści­cie­lem pięk­ne­go zie­lo­ne­go kombajnu.

Przed Świę­ta­mi to wia­do­mo, że się inne rze­czy ma na gło­wie, bo to i świ­nię trza spra­wić, wędlin nawę­dzić, cha­wi­rę wysprzą­tać, dywa­ny potrze­pać, obej­ście świa­teł­ka­mi ude­ko­ro­wać, żeby som­sia­dy widzia­ły, komu to się powo­dzi. Nie ma cza­su z soł­ty­sem flasz­ki zro­bić za dobry inte­res, ale że to tak nie po Boże­mu tyl­ko kwi­ty pod­pi­sać i pie­nią­dze dać (poło­wę, Józek nie taki głu­pi, żeby wszyst­kie dawać), to się na Szcze­pa­na umó­wi­li, że klep­ną do koń­ca i pie­nią­dze resz­tę Józek przy­nie­sie, bo wia­do­mo, jak czło­wiek na paster­ce do póź­na świę­to­wał, to i gło­wa cięż­ka do interesów.

A że tak z pusty­mi ręka­mi to jakoś nijak i nie wypa­da, to kieł­ba­sy sta­ra nała­do­wa­ła, ser­ni­ka ukro­iła, a i kwar­tecz­ka bim­ber­ku się zna­la­zła. Moż­na inte­re­sy kończyć.

Soł­tys też nie cham, to posta­wił michę sałat­ki, ćwi­kły, kobi­ta nakro­iła chle­ba, szyn­ki, ogór­ki z becz­ki nało­wi­ła do sala­ter­ki, a do tego dru­ga kwart­ka na stół wje­cha­ła, pro­sto z piw­ni­cy, zim­na tak, że zęby cier­pły. Wia­do­mo, że się bab do inte­re­sów nie mie­sza, to się chło­py pogo­ści­li do póź­nej nocy, aż Józ­ko­wi czas było wracać.

Do wio­ski józ­ko­wej to rap­tem ze czte­ry kilo­me­try, kom­baj­nem moż­na doje­chać powo­lut­ku, nawet jak tro­chę we łbie szu­mi, póź­no jest, ruchu już nie ma, do tego śnieg sypie, to komu by się chcia­ło szwen­dać po nocy. A pie­nią­dze już dane, to się nie godzi maszy­ny zostawiać.

Józek dobry jest kom­baj­ni­sta, jak parę lat do tyłu za kie­row­cę na żni­wach robił, to z naj­bar­dziej trud­nych pól do ostat­nie­go kło­ska wszyst­ko zbie­rał. Powo­luś­ku jechał tym kom­baj­nem, i już pra­wie, pra­wie, już cha­łu­pę widział w odda­li, ale coś mu wpa­dło koło na pobo­cze i ugrzę­zło tak jakoś, że cały kom­bajn jakoś ukrę­ci­ło i posta­wi­ło w poprzek dro­gi. Co Józek się nie napró­bo­wał, i w bok, i w dru­gi krę­cić, i w przód tro­chę, i w tył pobu­jać, nic nie poma­ga­ło, a kom­bajn coraz wię­cej dro­gi zagra­dzał, a wyje­chać nie chciał.

Trud­no, tro­chę wstyd, ale Józek wylazł z kabi­ny i wydu­mał, że do szwa­gra pój­dzie, trak­tor pode­pną i jakoś się uda wycią­gnąć kom­bajn na dro­gę i te ostat­nie pół­to­ra kilo­me­tra doje­chać. Przy oka­zji się przej­dzie, to na zim­nie łeb odpa­ru­je i nie będzie się sta­ra pie­klić, że po pija­ku kom­baj­nem jeź­dzi. Noc ciem­na, śnieg sypie, to się i nikt nie powi­nien po dro­dze szwen­dać, a że szwa­grem w try miga obrócą.

Ostat­nią myślą Józ­ka było, czy jak ktoś będzie jechał, to czy się będzie zasta­na­wiał, co tu kur­wa robi w grud­niu, w dru­gi dzień świąt Boże­go Naro­dze­nia KOMBAJN sto­ją­cy w nocy w poprzek drogi?!?

 

PS. To taka nasza rodzin­na przy­po­wieść powi­gi­lij­na o zda­rze­niu sprzed wie­lu lat. Przy­po­mniał mi je mija­ny wczo­raj na tra­sie kom­bajn. Kur­wa w grudniu ?

 

 

Fot: depo­sit­pho­tos, autor: inne­rvi­sion

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close